Projekt denko - Październik

 Znowu nadszedł koniec miesiąca? Kiedy to zleciało? Czy tylko mi tak czas ucieka? Jeszcze pamiętam wrześniowe denko a tu już pora na następne. Zapraszam więc na październikowy Projekt Denko.


 Nadal staram się nie kupować nowych kosmetyków choć tyle promocji mnie kusi, że jest bardzo ciężko. A - 49% na kolorówkę w Rossmannie to już w ogóle będzie porażka. No chyba, że ktoś mnie przywiąże do łóżka na czas jej trwania :) Ale zobaczmy co udało mi się zużyć i czy wróciłabym do tych produktów.


 1. Isana - Peeling pod prysznic Grejpfrut i Rabarbar
 Dla mnie to bardziej żel peelingujący. Można było się nim umyć wykonując przy tym masaż ciała zawartymi w nim drobinkami. Było ich sporo ale niewielkich rozmiarów. Ładnie pachniał, owocowo i świeżo. Na ciele nie wyczuwałam wysuszania jednak moje wymagające dłonie po jego zastosowaniu wołały o nawilżenie. NIE KUPIĘ

 2.  Balea - Żel pod prysznic Limonka & Aloes
 Typowy żel pod prysznic, dobrze się pienił ale jak na Balea miał delikatny zapach. Nie wyróżniał się niczym specjalnym więc raczej tej wersji już NIE KUPIĘ.

 3. Bingo Spa - Krem pod prysznic i do kąpieli Ceylon
 Zawierał ekstrakt z zielonej herbaty, L-karnitynę i kompozycję z melona. Zapach był melonowy ale raczej delikatny. Piany było sporo więc przyjemnie się siedziało w wannie. MOŻE KUPIĘ

 4. Yvea Rocher - Żel pod prysznic i do kąpieli Jabłko z Anyżem
 Limitowana edycja pachniała przede wszystkim jabłkiem, na szczęście anyżu mój nos nie wyczuwał (może nie chciał). Robił co powinien czyli mył, pieniąc się przyzwoicie ale nie szkodził skórze. Zapach utrzymywał się trochę na skórze ale ja po nim i tak nakładałam zazwyczaj balsamy/masła. Był wydajny. MOŻE KUPIĘ

 5. Isana - Mydło w płynie z ekstraktem z plumerii
 Kolejna limitowanka Isany. Ładnie pachniała i nie szkodziła moim dłoniom. MOŻE KUPIĘ


 6. Alterra - Odżywka nawilżająca Granat i Aloes
 Odżywka pachniała bardzo przyjemnie, trochę owocowo, trochę "kremowo". Radziła sobie z poplątanymi włosami, ładnie je wygładzała i zmiękczała. Jeśli nałożyłam jej większą ilość to trochę obciążała włosy, były przyklapnięte zaraz po wysuszeniu. Jednak opakowanie to porażka dla mnie, ciężko się z niego wydobywa produkt bo plastik jest twardy a odżywka gęsta. Namęczyłam się z nim strasznie. Mimo to MOŻE KUPIĘ.

 7. Alterra - Szampon Granat i Aloes
 8. Ziaja - Naturalny oliwkowy szampon do włosów
 9. Ziaja - Kremowe mydło z kaszmirem
  Trzy miniaturki, kupione na wyjazdy zużywane do końca w domu. Szampony trochę plątały moje włosy ale odżywka lub maska dawała sobie z tym radę. Alterra ładniej pachniała ale zapach Ziaji też nie był zły. Co do mydła to pachniało ciekawie, trochę "drewna" w nim wyczuwałam ale przyjemnie. MOŻE KUPIĘ

 10. Bath & Body Works - Balsam do ciała Mango Mandarin
 Marka, którą (razem z TBS) zainteresowałam się przez odwiedzane blogi. To mój pierwszy balsam jaki wypróbowałam, był ze mną nawet w Grecji. Miał bardzo ładny zapach, który utrzymywał się jeszcze przez długi czas na ciele. Bardzo lubię takie świeże, owocowe aromaty. Czuć głównie mandarynkę, taką lekko kwaskowatą z dodatkiem słodkiego mango :) Lekki, szybko się wchłaniał i o dziwo przyzwoicie nawilżał. Przynajmniej dla mnie było to wystarczające działanie. Skóra była miękka, gładka i pachnąca :) Nie wiem czy ta wersja była limitowana czy nie ale jak będzie okazja promocyjna to KUPIĘ


 11. i 12. The Secret Soap Store - Kremy do rąk 20% masła Shea Wanilia oraz Pomarańcza <recenzja>
 Ostatnio o nich pisałam więc nie będę się rozpisywać. Bardzo ładnie pachnące kremy, zapachy utrzymują się długo na dłoniach. Stosowane regularnie dają na prawdę niezłe nawilżenie, nie trzeba po nie sięgać co 10 minut. Gęsta i treściwa konsystencja sprawia, że są wydajne. KUPIĘ

 13. Alterra - Mydło roślinne 
Przedstawiciel używanych najczęściej w moim domu mydeł. KUPIĘ

 14. Wibo - Eyebrow Stylist <recenzja>
 To już drugie opakowanie tego produkty jakie zużyłam. Pierwsze miało dużą szczoteczkę, to małą. W sumie nie wiem jaka lepsza :) Dla mnie to szybka opcja na podkreślenie brwi, przyciemnia je i delikatnie ujarzmia. Jest tani i wydajny, trzyma się cały dzień. Jak się zestarzeje to troszkę się osypuje podczas nakładania i wyczesywania za dużej ilości. Obecnie mam ten z Catrice ale MOŻE KUPIĘ.

 15. Catrice - Długotrwały cień w kremie
 Mam ten cień już chyba z 2 lata. Niestety jest już trochę twardy i ciężko go równomiernie rozprowadzić na powiece dlatego czas się pożegnać. Miał bardzo fajny kolor, takie trochę stare złoto. Szkoda, że już nie są w sprzedaży bo miło go wspominam. NIE KUPIĘ

 Podsumowanie: Nie poszło mi w tym miesiącu zbyt dobrze, zdecydowanie mogłoby być lepiej. Trzeba będzie się poprawić w następnym więc akcję "wykańczamy resztki" czas zacząć :) 

 A jak Wasze zużycia? Lepiej Wam poszło niż mi?

Vis Plantis, Herbal Vital Care - Aloesowy Płyn Micelarny oraz Bławatkowy Żel Micelarny

 Pewnie każda z nas potrzebuje czegoś do demakijażu. Jedne wolą mleczka, inne płyny micelarne, trzecie chusteczki do demakijażu. Dzisiaj napisze Wam trochę o dwóch nowościach w mojej łazience marki Vis Plantis z serii Herbal Vital Care. Producentem jest Elfa Pharm, najbardziej znana dzięki marce Green Pharmacy. Należąc do Klubu Elfa Pharm dostałam możliwość przetestowania ich nowości czyli płynu micelarnego z sokiem z aloesu i pantenolem oraz żelu micelarnego z ekstraktem z bławatka i pantenolem. Oba produkty dostępne są w dwóch pojemnościach 150 ml oraz 500 ml. Do końca października możecie je kupić z 20% rabatem na stronie producenta.


 Płyn micelarny 3w1 z sokiem z aloesu i pantenolem (150 ml)


 Płyn micelarny zamknięty jest w plastikowej, przeźroczystej butelce zamykanej na "klik". Po przechyleniu jej nad wacikiem nie wylewa nam się "strumieniem", raczej delikatnie kapie i musimy delikatnie ścisnąć butelkę lub nią potrząsnąć żeby szybciej nam się z niej wylewało. Wg mnie jest to bardzo fajne rozwiązanie bo mamy większą kontrolę nad używaną ilością produktu.


 Od producenta:


 Ma typowo wodnistą konsystencję i jest bezzapachowy. Skutecznie usuwa makijaż z twarzy i oczu. Radzi sobie też ze zwykłym tuszem jednak przy wodoodpornym miał już problemy. Zajmowało to dość długo i wymagało trochę pocierania dlatego więcej nie używałam go do tego celu. Wolę jednak do tego celu użyć dwufazówki. Nie wywołał żadnych podrażnień ani łzawienia. Jedyny minus jaki według mnie ma to zostawia na twarzy delikatnie lepką warstwę, szczególnie kiedy mocniej zwilżymy wacik. Nie jest to jednak dla mnie dużym problemem ponieważ i tak po demakijażu używam jeszcze tonik. Możliwe, że ta warstewka to sprawka soku z aloesu i pantenolu który mamy w składzie. Mają one działać kojąco i nawilżająco na skórę. Na pewno płyn nie przesusza cery ale czy robi coś dobrego to musiałyby wypowiedzieć się osoby, które niczego po nim już nie używają.

 Aloesowy Płyn Micelarny

 Żel micelarny 3w1 z ekstraktem z bławatka i pantenolem (500 ml)


 Jeśli chodzi o żel micelarny to opakowanie wygląda podobnie, jednak pojemność 500 ml jest wyposażona dodatkowo w pompkę. Można ją zablokować więc nawet podczas przewożenia nic mi się nie wylało. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie, jedno naciśnięcie dozuje odpowiednią ilość produktu do wykonania demakijażu. Wacik jest jednak "mokry" z jednej strony więc jeśli chcemy sprawdzić czy pozbyliśmy się wszystkiego z twarzy to trzeba ponowić aplikację na nowym waciku lub drugiej stronie, nie wystarczy go obrócić tak jak przy płynie micelarnym. Jednak nie sądzę, żeby przyczyniło się to w znacznym stopniu do obniżenia wydajności.


 Od producenta:


 Konsystencja jak sama nazwa wskazuje jest żelowa, nie jest ani zbyt gęsta ani zbyt rzadka więc nie spływa z wacika. Również nie wyczuwam w nim zapachu. Jest równie skuteczny w demakijażu co poprzednik, poradził sobie z makijażem twarzy oraz oczu, łącznie ze zwykłym tuszem (oczywiście trzeba było trochę przytrzymać wacik). Testowałam go również na tuszu wodoodpornym i radził sobie z tym troszkę lepiej niż powyższy płyn ale i tak wolę dwufazówki :) Nie zostawiał po sobie lepkiej warstwy co mnie pozytywnie zaskoczyło. Nie trzeba więc zmywać resztek wodą lub tonikiem. Również nie wywołał żadnych podrażnień czy łzawienia. W składnie mamy równie pantenol ale zamiast aloesu znajdziemy w nim ekstrakt z bławatka. Nie wiem kiedy uda mi się zużyć taką wielką pojemność bo wydaje się bardzo wydajny :)

Bławatkowy Żel Micelarny

 Podsumowując: Nowości marki Vis Plantis na pewno się u mnie nie zmarnują. Oba są skuteczne w demakijażu oraz łagodne dla cery i oczu. Z moim prawdziwie wodoodpornym tuszem mają jednak problemy ale nie uznaję tego za minus ponieważ od tego mam płyny dwufazowe. Gdybym miała wybrać, który bardziej trafił w mój gust to będzie to żel micelarny. Ze względu na ciekawą konsystencję i brak lepkiej warstewki. Oba produkty są też tanie, szczególnie teraz podczas trwania promocji więc jest to dobra okazja do zakupu i wypróbowania.

 Miałyście już z nimi styczność? Który Was bardziej zainteresował?

 Produkt otrzymałam do testów w ramach członkostwa w Klubie Elfa Pharm, nie wpłynęło to jednak na moją ocenę.

Wyniki rozdania :)

 Wczoraj zakończyło się rozdanie z okazji drugich urodzin bloga. Na początku myślałam o przedłużeniu terminu ponieważ było mniej niż 100 zgłoszeń. Nie wiem czy nagrody się Wam nie spodobały czy co... W każdym bądź razie nie będę czekać aż ktoś się jeszcze zgłosi, byłoby to trochę nie w porządku dla uczestników dlatego losowanie zwycięzców odbyło się już dzisiaj :)


 Miło mi poinformować, że mgiełka zapachowa B&BW wędruje do: Justyna Wiśniewska


 Natomiast mgiełka Victoria's Secret trafi do: Alicja P.


 Dziewczyny, serdecznie Wam gratuluję i zaraz pisze do Was maila :) Na przesłanie danych do wysyłki macie 3 dni, później losuję kolejną osobę. 
 Reszcie dziękuję za zgłoszenia i zapraszam do udziały w kolejnych, może następnym razem się Wam poszczęści :) Uprzedzam, że uciekinierom mówię "NIE" więc nie warto uciekać z obserwatorów i dodawać się przy następnym rozdaniu bo mam wszystko pozaznaczane :)

Rival de Loop - Krem wygładzający pod oczy z Q10

 Nawet nie wiecie jak ciężko mi zaczynać obecnie posty od czegoś innego niż marudzenia. Po prostu ciągle jakiś powód się znajdzie. Obecnie jest to zabranie mi nadgodzin przez co mam śmieszną wypłatę. A żeby było tego mało to podnieśli mi czynsz w mieszkaniu. Chyba będzie obowiązkowy zakaz zakupów kosmetycznych... No chyba, że zrezygnuję z jedzenia i zacznę żyć energią słoneczną ale o to też trudno bo ostatnio słońca prawie nie widuję. 
 Marudzenie zaliczone więc przejdźmy do głównego tematu postu czyli do kremu wygładzającego pod oczy z Q10 marki Rival de Loop. Jego cena regularna to 7,49 zł a mi udało go się dostać jeszcze taniej na promocji w Rossmannie.


 Opakowanie to standardowa, zakręcana tubka zakończona wąskim "dzióbkiem". Ma standardową pojemność czyli 15 ml. Pod koniec troszkę gorzej się wydobywa z niego krem, czasami zdarzy mu się wyrzucić zbyt dużą ilość ale wcześniej nie było z tym problemów.


 Od producenta:


 Konsystencja kremu jest dość lekka ale bardziej gęsta i treściwa niż np. kremu Receptury Babuszki Agafii, który wcześniej używałam. Nie ma problemu z jego rozprowadzeniem i wklepaniem pod oczami. Nie trzeba długo czekać na jego wchłonięcie pod warunkiem, że nie nałoży się go w zbyt hojnej ilości. Na noc zazwyczaj stosuję większą ilość i zostawia po sobie delikatną warstewkę. Nie powiedziałabym jednak, że jest ona tłusta czy lepka. Nadaje się do stosowania rano, nawet pod makijaż. Przynajmniej z moim korektorem pod oczy dobrze współpracuje i nic się nie waży ani nie ściera za szybko. Jest całkiem wydajny. Nie wyczuwam w nim żadnego zapachu.


 Jeśli chodzi o działanie to jestem z niego zadowolona. Daje jeszcze lepsze nawilżenie niż poprzednik (na którego wcale nie narzekałam). Sprawdził się stosowany zarówno tylko rano (na noc używałam w takie dni czegoś innego) jak również dwa razy dziennie. W gorącej Grecji również sprostał zadaniu. Nie odczuwałam żadnej suchości pod oczami, ściągnięcia czy szorstkości. Zastosowany daje przyjemne uczucie odżywienia i wygładzenia. Nie wiem jakby zadziałał na bardziej wymagającej skórze pod oczami z widocznymi zmarszczkami. Mam jednak nadzieję, ze choć trochę będzie zapobiegać ich powstawaniu. Nie podrażnia i nie powoduje łzawienia. W składzie możemy znaleźć m.in. glicerynę, olej makadamia, olej z nasion winogron, olej kukurydziany, witaminę E, pantenol, masło shea, koenzym Q10 i gdzie spod koniec mocznik. Jak na typowo drogeryjny, tani krem to nie jest źle :)


 Podsumowanie: Ogólnie jestem miło zaskoczona. Po takim tanim kremie spodziewałam się raczej bardzo przeciętnego działania a jak na moje obecne potrzeby spisywał się całkiem fajnie :) Gdybym była w potrzebie i miała mocno ograniczone środki finansowe to wiem, że spokojnie mogę wrócić do niego. Na razie jednak jak go skończę to sięgnę po zapasy co chyba mogłabym napisać pod każdym produktem recenzowanym (i pewnie często piszę :) ).

 Miałyście okazję używać go lub inny krem pod oczy tej marki? Jakie wrażenia?

 Przypominam również o trwającym do jutra (21.10) do północy rozdaniu. Do wygrania mgiełki zapachowe :)

http://blondechemist.blogspot.com/2015/09/drugie-urodziny-bloga-rozdanie.html

The Secret Soap Store - Kremy do rąk 20% masła Shea Wanilia oraz Pomarańcza

 Moje dłonie potrzebują stałej dawki nawilżenia, mają tendencję do wysuszania szczególnie jak jestem w pracy. Zdarza się, że po umyciu rąk są aż białe. Dlatego dobry krem do rąk to u mnie podstawa, testuję ich bardzo dużo. Ostatnio gościły u mnie kremy z 20% zawartością masła shea marki The Secret Soap Store, które są dość popularne w blogosferze. Posiadam "starą" wersję o pojemności 70 ml, cena to 22 zł np. w sklepie Pachnąca Wanna. Do wyboru jest kilka zapachów, mój wybór padł na Wanilię oraz Pomarańczę (aktualnie niedostępna).


 Kremy są zapakowane w metalowe, zakręcane tubki i umieszczone w klejonym kartoniku (nikt go niepostrzeżenie nie otworzy), dodatkowo zabezpieczone sreberkiem. Dzięki opakowaniu możemy zużyć produkt do samego końca. Nie zdarzyło mi się jeszcze żeby tubka pękła, jedynie etykietka trochę się wytarła :) 


 Od producenta:


 Jedną z wyróżniających je zalet jest zapach. Pachną bardzo intensywnie i długo utrzymują się na skórze. Wanilia jest ciepła i otulająca natomiast Pomarańcza kojarzy mi się ze Świętami bo wyczuwam dodatek przypraw :) Obie wersje bardzo przypadły mi do gustu.
 Konsystencja kremów jest bardzo gęsta i treściwa. Wystarczy niewielka ilość na pokrycie całych dłoni przez co są wydajne. Aby równomiernie je rozprowadzić potrzeba chwili, szczególnie kiedy mam zimne dłonie. Nie wchłaniają się ekspresowo i zostawiają one delikatnie tłustą warstwę na skórze ale nie jest ona klejąca i przeszkadzająca choć odcisk linii papilarnych zostawimy za sobą gdy za szybko np. dotkniemy klawiatury :) W składzie znajdziemy oprócz masła shea znajdziemy m.in. glicerynę, olej awokado, mocznik, pantenol oraz witaminy.

Oba mają taką samą konsystencję, różnią się tylko odrobinę kolorem (Pomarańcza jest bardziej żółta).

 Powiem szczerze, że po przeczytaniu recenzji na blogach tych kremów spodziewałam się po nich na prawdę cudownego działania. Miałam nadzieję na szybkie i skuteczne "uleczenie" moich dłoni. Dlatego na początku przeżyłam rozczarowanie. Stosowałam krem na noc a w ciągu dnia musiałam i tak sięgać po "torebkowy" krem tak samo często jak przed otworzeniem TSSS. Więc długotrwałego nawilżenia nie było. Postanowiłam więc używać ich również w dzień. I trzeba przyznać, że sprawdzały się lepiej od wszystkich innych kremów. Nawilżenie utrzymywało się dłużej, pomiędzy myciem rąk nie było potrzeby kremowania dłoni. Po przesuszeniach do "białości" i szorstkiej skórze nie było śladu. Dłonie były wygładzone, nawilżone i obłędnie pachnące. Niestety po odstawieniu skóra wraca do poprzedniego stanu.

Pomarańcza
Wanilia
 Podsumowując: Chociaż spodziewałam się większego efektu "wow" po tych kremach to jednak jestem z nich zadowolona. Z moimi wymagającymi dłońmi radzą sobie na prawdę dobrze, nie muszę co chwilę po nie sięgać. Ich cudowne zapachy uprzyjemniają ich używanie i już żałuję, że się skończyły. Trzeba będzie zaopatrzyć się w nowe egzemplarze :)

Używałyście kremów TSSS? Jakie są wasze wrażenia? I który zapach najbardziej Wam przypadł do gustu?

 Przypominam również o rozdaniu, w którym do wygrania są mgiełki zapachowe :)

http://blondechemist.blogspot.com/2015/09/drugie-urodziny-bloga-rozdanie.html

Yankee Candle - Honey Glow

 Ostatnie dni były zdecydowanie nie miłe dla mnie. W bloku, w którym pomieszkuję był wyciek gazu i przez 4 dni nie miałam ogrzewania, ciepłej wody i możliwości skorzystania z kuchenki. Dzięki za wynalezienie chusteczek nawilżanych, suchego szamponu i mikrofalówki. Dlatego nie miałam za bardzo ochoty na blogowanie. Ale wróciłam do domu na trzy dni więc wreszcie można coś napisać :) A napiszę Wam o tym co mi umilało wczorajszy wieczór czyli wosku Yankee Candle o zapachu Honey Glow. Jest to obecnie zapach miesiąca, razem z moim ukochanym Fireside Treats (wypada kupować drugi słój na zapas jeśli się dopiero pierwszy ma zamiar odpalić?). Kupicie go w sklepie goodies.pl za 5,60 zł zamiast za 7 zł :)


 Wosk z owocowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: miód, woda kolońska.
 Prawdziwe cudeńko, luksusowy drobiazg, który – mimo niewielkich rozmiarów – roztacza wokół siebie niezwykły, silny blask. Tarteletka Honey Glow to najlepszy dowód na to, że kompozycje od Yankee Candle to zdecydowanie więcej niż odświeżanie, tonizowanie czy remedium na brzydkie zapachy. To prawdziwe, luksusowe perfumy wnętrzarskie, które sprostają oczekiwaniom nawet najbardziej wymagających nosów. Znajdziemy tu akordy miodowe – słodkie, lepiące, kojarzące się z boskim nektarem. Uzupełnieniem tej bazy są nuty męskie, zdecydowane, nieco szorstkie, ale przede wszystkim – otulające, dające poczucie bezpieczeństwa. To wyjątkowe zestawienie przeciwstawnych sobie pierwiastków zapachowych sprawia, że Honey Glow to zapach perfumeryjny, wyjątkowy, przyjazny i wprowadzający do wnętrza ciepły blask luksusu. Idealna propozycja na jesienny wieczór i kompozycja, która najpiękniej rozwija się w towarzystwie zachodzącego, wrześniowego słońca. (opis ze strony goodies.pl)


 Powiem Wam, że ta naklejka tak mi się podoba i kolorystycznie kojarzy się z jesienią, że musiałam kupić ten wosk i wypróbować mimo, ze wspomnianej wody kolońskiej się obawiałam trochę :) Po rozpaleniu na szczęście nie pobiegłam wietrzyć pokoju. Dominującą nutą jest tutaj miód, słodki, ciepły, otulający w chłodne wieczory. Ma w sobie jakiś perfumeryjny dodatek ale nie jest to drażniąca nuta taniej wody kolońskiej. Jeśli wg YC tak pachną zapachy dla facetów to mogą wypuszczać swoją linię kosmetyków :)


 Wosk jest dobrze wyczuwalny w moim małym pokoju w ilości jaką widzicie na zdjęciu, w większych pewnie wymagał by dołożenia kawałka. Nie zakwalifikowałabym go do ciężkich zapachów, nie przytłacza i nie jest mdlący.

 Podsumowując: Honey Glow to moim zdaniem bardzo przyjemny zapach na jesienno-zimowe wieczory. Otula nas przyjemnie swoją słodyczą przełamaną perfumeryjną nutą. Osobiście skorzystam z promocji i zamówię chociaż wosk na zapas :)

 Zapraszam również do udziału w rozdaniu gdzie możecie wygrać też coś pachnącego :)

http://blondechemist.blogspot.com/2015/09/drugie-urodziny-bloga-rozdanie.html

Kulturalny wrzesiń :)

 Wrzesień już się skończył więc zostały tylko 3 miesiące roku 2015. Dotarło już to do Was? Czas zacząć oszczędzać na prezenty świąteczne :) Ale zanim to nastąpi to może przedstawie Wam małe podsumowanie kulturalne września :)

 Niestety znowu nie obejrzałam żadnego filmu, coś nie mogę znaleźć 1,5 h na bezczynne siedzenie przed komputerem lub tv :) Udało mi się za to przeczytać 3 książki, mogło być lepiej ale dobre i to :)

 Richard Paul Evans - Bliżej słońca

 "Kiedy Christina planowała swój wymarzony ślub, nie miała pojęcia, że wydarzenia potoczą się zupełnie inaczej. Paul również nie przypuszczał, że pewna zimowa noc w szpitalu okaże się przełomowa w jego życiu. Oboje mieli ułożone plany na przyszłość, byli przekonani, że wiedzą, gdzie i z kim spędzą następne kilka lat. Spotkali się w Peru, w amazońskiej dżungli, gdzie Paul stworzył dom dla porzuconych dzieci. Christina za namową przyjaciółki zdecydowała się pracować tam jako wolontariuszka, by w ten sposób wyleczyć swoje złamane serce."

 Bardzo szybko mi się czytało tą książkę, podobała mi się historia. To druga książka tego autora, którą przeczytałam (ostatnio były "Papierowe marzenia") i muszę przyznać, że chyba nie ostatnia :) Nie są to płytkie romanse, mają swoje przesłanie co mi się podoba.


 James Patterson, Maxine Paetro - Bikini

 "Zachwycająco piękna modelka Kim McDaniels znika podczas sesji zdjęciowej na Karaibach. Obawiając się najgorszego, rodzice dziewczyny przylatują na wyspę Maui, by wszcząć prywatne śledztwo. Własne dochodzenie prowadzi też Ben Hawkins, były oficer policji, obecnie reporter działu kryminalnego „Los Angeles Times”. Dla trójki osób poszukujących Kim pobyt na Hawajach okaże się koszmarem nie do wyobrażenia. Ich poczynania kontroluje psychopatyczny zabójca Henri Benoit, działający na zlecenie tajemniczych mocodawców. Benoit bulwersuje opinię publiczną kolejnymi okrutnymi mordami, które wydają się nie mieć żadnego logicznego sensu. Ale czy rzeczywiście to sam morderca pociąga za wszystkie sznurki"

 Miesiąc bez przeczytanego kryminału to miesiąc stracony :) We wrześniu padło na "Bikini" Patterson'a. W sumie wolę książki, w których morderca jest wyjawiany na końcu a nie znany cały czas ale nie była zła. Dość drastyczne morderstwa więc raczej nie dla wrazliwców :)


 Max Allan Collins - Zabójcze Umysły. Ostre cięcie.

 Oto członkowie Jednostki Analizy Behawioralnej. Elita zespołu profilerów FBI, której zadaniem jest rozpracowywanie najbardziej nieobliczalnych zabójczych umysłów w kraju i przewidywanie ich następnych posunięć – zanim jeszcze uda im się powtórnie uderzyć. Zespół JAB zostaje wezwany do Lawrence w stanie Kansas, by przeprowadzić śledztwo w sprawie serii zabójstw wśród bezdomnych. Ofiary, które zginęły w wyniku pchnięcia nożem, miały na sobie czyste ubrania, były zadbane i świeżo wykąpane. Według profilera Jasona Gideona są to starannie zaplanowane morderstwa, dokonywane w odosobnionych miejscach i będące realizacją chorych fantazji jednego bądź większej liczby nieznanych sprawców. Uprowadzenie młodej dziewczyny to druga, pozornie niepowiązana z pierwszą, sprawa, którą ma rozwiązać JAB. Gideon, wbrew opiniom patologów, domyśla się, że jest między nimi ponury związek. Trzeba znaleźć porwaną, zanim i ona zginie. Psychologiczna rozgrywka między sprawcą a profilerami staje się coraz bardziej dramatyczna.

  "Zabójcze umysły" to jeden z moich ulubionych seriali kryminalnych dlatego jak natknęłam się na książkę na jego podstawie to nie mogłam jej nie kupić :) W głowie rozgrywały mi się scenki z aktorami a sama fabuła na pewno zadowoli fanów serialu.


 Jeśli chodzi o muzykę to wrzesień był wyjątkowy ponieważ udało mi się zaliczyć aż dwa koncerty. W ostatni weekend byłam w Warszawie i podczas niedzielnego spaceru trafiliśmy akurat na koncert Sound'n'Grace i muszę przyznać, że fajnie się ich sucha :)




 Jednak celem mojej wycieczki do stolicy był koncert James'a Arthur'a w klubie Progresja :) I powiem Wam, że był świetny i jakbym mogła to bym pojechała jeszcze nie raz :) Uwielbiam jego głos i piosenki. Śpiewa z takimi emocjami, z taka pasją... Jego piosenki katowałam cały miesiąc. Przed koncertem, żeby móc pośpiewać a po koncercie bo mi utkwiły w głowie i miło wspominam ich wykonania na żywo :) "Impossible" już Wam kiedyś polecałam, nadal mam ciary jak ją słyszę w jego wykonaniu. "Recovery" i zaśpiewane na bis "Get Down" porwały publiczność totalnie :) "Otherwise" to nowa piosenka, nie jest do końca jego więc nie zaśpiewał jej na koncercie i nawet nie wiem czy znajdzie się na nowym albumie ale też ją non stop puszczałam w ostatnich dniach :) A cover "Wrecking Ball" podoba mi się bardziej od oryginału :) W sumie musiałabym każdą jego piosenkę tu umieścić :) JESTEM BARDZO NA TAK! :)

 





 A jak u Was we wrześniu było w tym temacie? Coś Wam utkwiło w głowie tak jak mi James? :)

 Zapraszam też na rozdanie z okazji drugich urodzin bloga --> tutaj

http://blondechemist.blogspot.com/2015/09/drugie-urodziny-bloga-rozdanie.html