Astor - Color Vision Eye Shadow Palette

 Dzisiaj o poczwórnych cieniach do powiek marki Astor w kolorze 710 Smokey Black. Jest kilka wersji kolorystycznych, często widzę je na allegro lub w drogeriach internetowych w niskiej cenie bo nawet za 8zł można je dostać. Ja swoje kupiłam na promocji za ok. 15 zł jeśli dobrze pamiętam.

 Cienie te nie na długo zagościły w mojej kosmetyczce, po kilku próbach wylądowały niestety w koszu. Nie mam pojęcia czy trafił mi się stary egzemplarz czy wszystkie takie są, ale ja nie będę próbować już z innymi kolorami. Po pierwsze dołączony aplikator nie nadaje się do użytku, i choć w tańszych cieniach są często dużo lepsze to mogłabym wybaczyć ten minus. Jednak pigmentacja tych cieni jest tragiczna! Nawet nabierane na palec ledwo co je widać, szczególnie te jasne (3 i 4) o które najbardziej mi chodziło. Najciemniejszy cień (1) który myślałam, że jest czarny okazał się szary i nie różni się dużo od tego szarego z drobinkami (2) - oba są wyblakłymi szarościami. Gdy nanosimy je na dłoń lub na powiekę to musimy duuużo warstw nałożyć, żeby było je widać. Utrudnieniem dodatkowym jest to, że są twarde i raczej trzeba się namęczyć, żeby to wykonać. Jak długo się utrzymują Wam nie powiem, bo każda próba pomalowania się nimi zakończyła się demakijażem oczu. 
 Mam chyba pecha do marki Astor, ani z tych cieni nie byłam zadowolona ani z tuszu, mam jeszcze jedne cienie do zrecenzowania ale chyba można się spodziewać niezbyt pochlebnej opinii. Ktoś miał styczność z tymi cieniami? Sprawdziły się u kogoś?

Essence - Nail Sealer (Odżywka do spajania paznokci)

 Jakiś czas temu, kiedy moje paznokcie były jeszcze w niezłym stanie ale zdarzało im się rozdwajać i łamać kupiłam Nail Sealer marki Essence. Miała ona sklejać rozdwojone paznokcie i chronić je przed rozdwojeniem. Kosztowała ok. 8 zł za 8ml więc się skusiłam.

Odżywka do spajania paznokci
 Rozdwojone paznokcie potraktowane tą odżywką wyglądają tak samo jakbyśmy pomalowali je bezbarwnym lakierem. Szkody na paznokciach nie rzucają się w oczy ale nadal są. Nie zauważyłam również, żeby przestały się rozdwajać podczas jej używania. Przyznaję, że stosowałam ją najdłużej przez tydzień więc może to za krótko aby zadziałała ale spodziewałam się jednak szybszego działania. W końcu jakbym chciała czekać na efekty to bym obcięła paznokieć i poczekała aż odrośnie a nie ratowała je "sklejaniem". Jak stan moich paznokci się pogorszył to nie liczyłam na cud spowodowany tą odżywką, w końcu zaryzykowałam kupno Eveline 8w1 (napiszę jak się sprawuje ale jeszcze muszę ją poużywać).
 Próbowałam też stosować ją jako bazę pod lakiery kolorowe ale i do tego się nie sprawdza. Fakt, że płytka nie jest wtedy zabarwiona od lakieru ale niestety lakier się utrzymuje znacznie krócej. Już  na drugi dzień zaczyna schodzić, możemy go wręcz płatami odrywać. Coś dla tych co nie lubią zmywacza i malują codziennie paznokcie :)
 Może jak moje paznokcie będą w lepszym stanie spróbuję ją jeszcze używać przez dłuższy czas niż tydzień. Na razie nie sądzę, żebym ją ponownie kupiła. Jak nagle się coś zmieni to na pewno Was poinformuję :)

James Arthur :)

 Dzisiaj trochę bardziej muzycznie bo o zwycięzcy 9 edycji X Factor'a w Wielkiej Brytanii - James Arthur. Zapewne większość z Was zna jego debiutancki singiel "Impossible" (cover Shontelle), który podbił nie tylko brytyjskie listy przebojów.
 Akurat tą edycję X Factor'a UK zaczęłam od samego początku oglądać na YouTube i było kilka fajnych występów na tym pierwszym etapie przesłuchań, ale wykonaniem James'a od razu się zachwyciłam. Zaśpiewał nieznaną mi piosenkę, więc tym bardziej się zdziwiłam jak coś nowego może od razu tak bardzo się spodobać. I od tego momentu na każdym etapie trzymałam za niego kciuki i chciałam, żeby doszedł do finału i go wygrał. I tak też się stało :) Każdy występ był świetny, piosenki były zaśpiewane w jego stylu, niektóre nabierały zupełnie nowego charakteru, zachęcam do ich obejrzenia (można je znaleźć tutaj). Jakbym wszystkie, które mi się podobają chciała tu wstawić to byłaby to strasznie długa notka pełna filmików :)
 Moim ulubieńcem jest jednak właśnie "Impossible", za każdym razem jak słyszę tą piosenkę to jestem bliska płaczu lub płaczę :) Oryginalne wykonanie mnie nie ruszało, po prostu niezła piosenka. Jego wersję mogę słuchać non stop, a jak jeszcze widzę to wykonanie to zawsze mam ciary :)


 Teraz ukazał się jego pierwszy autorski singiel "You're Nobody 'Til Somebody Loves You" i choć tytuł mógłby mnie wpędzać w depresję to już piosenka i jej wykonanie znowu mnie zachwyca. Nie wiem co on ma w sobie, ale mógłby mnie obrażać śpiewając a ja nadal bym chyba była zadowolona :)


 Jeżeli ktoś jeszcze go nie zna to koniecznie to zmieńcie i obejrzyjcie chociaż te dwa filmiki, a najlepiej wszystkie :) Miłego weekendu!

Nivea Visage, Kao Biore - Clear-up Strip czyli Plastry Oczyszczające na Nos

 Zostając w temacie oczyszczania twarzy dzisiaj wspomnę o plastrach oczyszczające na nos firmy Nivea. Kupiłam je pewnie z dwa lata temu (jak nie więcej) na allegro, jedno opakowanie zawierające jeden plaster wtedy kosztowało 1zł. Często jednak były promocje np. do 10 sztuk były 2 gratis, do 20 dostawało się 5 itd. więc zamówiłam najpierw kilka na wypróbowanie a potem dokupiłam kolejny pakiecik. I starczyły mi aż do dziś (został mi ostatni), używałam je rzadko bo zazwyczaj raz na miesiąc.
 Pewnie wszyscy już się gdzieś spotkali z tego rodzaju produktem. Dla tych co nie wiedzą, plaster przyklejamy do mokrego nosa, czekamy 10-15 minut i odrywamy. Nic skomplikowanego. Odklejanie plastra może do najmilszych nie należy, ale nie nazwałabym tego bólem. A jak z efektami? Mnie pozytywnie zaskoczyło ich działanie, po zdjęciu można było zauważyć na pasku odstające igiełki, które kiedyś były zawartością moich porów. Może się wydawać trochę obrzydliwe za pierwszym razem :) Oczywiście nie oczyszczają wszystkich porów, ale wystarczająco dużo, żeby efekt był zauważalny. Niestety jak ktoś ma tendencje do zapychania porów i powstawania wągrów to efekt jest krótkotrwały. Dlatego ja je stosowałam np. dzień przed lub rano gdy wieczorem się wybierałam na imprezę itp. 
 Niestety obecnie ceny na allegro są niezbyt zachęcające, najtaniej znalazłam za 2,99zł a zdarzają się nawet za 4,99zł (jedna sztuka!). Jest pełno tańszych ale innych firm, dlatego pytanie do Was: używaliście tego typu produktów innych marek? Jak tak to czy były jakieś godne polecenia?

Lirene - Peeling enzymatyczny

 Peeling enzymatyczny marki Lirene był pierwszym kosmetykiem tego typu jaki spróbowałam, zazwyczaj sięgałam po peelingi mechaniczne. Kupiłam dwie saszetki po 10ml, każda za niecałe 3 zł chyba. Napis "złuszczenie naskórka i oczyszczenie" w połączeniu z "peeling bez konieczności tarcia z wyciągiem z owoców" brzmiał zachęcająco. A jak w praktyce?
 Kremowo-żelowa konsystencja, łatwo się rozprowadza na twarzy, troszkę gorzej się zmywa bo jest śliska. Zapach intensywny, pachnie przez cały czas trzymania na twarzy, na szczęście jest to przyjemny, owocowy zapach. U mnie saszetka starcza na 3-4 razy więc jest wydajny, ale to zależy od tego jak grubą warstwę naniesiemy na twarz.
 Producent podaje, że powinno się go zmyć po kilku minutach, jak dla mnie to trochę mało precyzyjne określenie. Sama osobiście trzymam go ok. 20 minut. Po tym czasie nie mam kłopotów z wysuszoną i podrażnioną skórą ale jakieś efekty jego działania widać. Przede wszystkim skóra jest gładka i miękka w dotyku. Z suchymi skórkami niestety sobie nie poradził, ale Brusher z Garniera też nie dawał rady. Zauważyłam za to, że oczyścił trochę pory (lub rozjaśnił zaskórniki, że nie były tak widoczne). 
 Na razie nie kupię go ponownie bo mam peeling enzymatyczny innej firmy do wypróbowania, ale kiedyś może do niego wrócę (zobaczymy jak ten drugi się sprawdzi).

Małe zakupy :)

 Ostatnio szukałam w sklepach jakiegoś ładnego pudełeczka do którego mogłabym włożyć moje perfumy a raczej wody perfumowane/toaletowe czy jak się one zwą, w każdym bądź razie buteleczki z pachnącymi płynami :) Obecnie często mi się zdarza, że jak szybko biorę lub odkładam jedną z nich większość się przewraca i robi się mały bałagan. I wreszcie udało mi się znaleźć w księgarni pudełka, które mnie wręcz zachwyciły, do tego stopnia że kupiłam dwa bo nie mogłam się zdecydować na jedno :) Oba są ozdobione cyrkoniami, te po lewej ma je na kokardce zdobiącej bok pudełka oraz na pokrywce na kokardce bucika, te po prawej na każdym z boków pokrywki ma po 3 cyrkonie. Oczywiście na żywo prezentują się jeszcze ładniej.

 Oprócz tego mama namówiła mnie na kupno torebki, a właściwie wielkiej torby :) Lubię duże torebki, ale takiej dużej jeszcze nie miałam. Zawsze wydawało mi się, że jestem za mała i dlatego nie pasują mi, ale zobaczymy, może się przyzwyczaję :) Sama w sobie mi się podoba, jest w odcieniach szarości ze złotymi elementami (np. łańcuchy przy rączkach).

 Na koniec coś dla lubiących cydr lub piwo jabłkowe. Nie jestem znawcą, nie wiem czy np. Somersby to piwo jabłkowe czy cydr, ale wiem że jest pyszne :) Ostatnio w Biedronce znalazłam coś podobnego, na etykiecie pisze, że to cydr więc pewnie nim jest. Smakuje jak sok jabłkowy z %  więc polecam spróbować. Cena 2,69 zł za 330ml.

Ziaja, De-makijaż - Dwufazowy płyn do demakijażu oczu

 Do zmywania tuszy wodoodpornych, jak i tych zwykłych, używam dwufazowego płynu do demakijażu oczu marki Ziaja, który zapewne wszyscy znają. Można go dostać w każdej drogerii, 120ml za ok. 6 zł.
 Zwykłym płynem micelarnym czy mleczkiem nie jestem w stanie zmyć mojego tuszu, choć dwufazówki też niestety nie mają z nim najprostszego zadania. Po zmieszaniu warstw i zmoczeniu wacika przykładam je do oka i trzymam jakiś czas, dopiero potem delikatnie pocieram, żeby zmyć zazwyczaj resztki przy nasadzie rzęs. Niestety zazwyczaj jakaś przy tym ucierpi i wypadnie :( Taki już mój los,mam do wyboru albo chodzić z rozmazanym tuszem w dzień albo poświęcić jakąś rzęsę wieczorem.
 Ale już konkretnie o tym produkcie. Nie uczula, nie podrażnia, jeśli dostanie się do oka to nie szczypie, ewentualnie widzimy przez chwilę "przez mgłę". Zostawia lekko tłustą warstwę na skórze, jak każdy płyn dwufazowy, albo się to lubi albo nienawidzi :) Nie mam problemu z wylewaniem za dużej ilości na wacik dlatego jest bardzo wydajny. Dwa waciki mi starczają na zmycie tuszu wodoodpornego więc nie jest źle.
 Płyny dwufazowe lubię również za to, że kojarzą mi się ze studiami a dokładniej z wytrząsaniem substancji w rozdzielaczu :)
 Nie jest to może jakiś wybitny kosmetyk ale dla mnie wszystkie płyny dwufazowe, które używałam były mniej więcej takie same, różniły się producentem i kolorem. A Wy znacie jakiś, który wyróżnia się czymś na tle konkurencji (za rozsądną cenę oczywiście)?

Polskie Kino - "Kołysanka" (2010)

 Zbliża się Halloween, więc postanowiłam wspomnieć o filmie, który nawiązuje trochę do tej tematyki - będzie o wampirach, ale nietypowych. Sama oglądałam/oglądam kilka filmów/seriali gdzie występują (może innym razem o nich), ale tym razem ani nie będziemy się zakochiwać w wampirach ani się ich bać. Będzie o czarnej komedii Juliusza Machulskiego pt. "Kołysanka".
 Bardzo krótki opis filmu (z filmweb.pl)
Do małej wsi na Mazurach wprowadza się rodzina Makarewiczów. Wraz z ich przybyciem w niewyjaśnionych okolicznościach zaczynają ginąć ludzie.

 Mogłabym w sumie napisać dłuższy opis, ale lepiej będzie jak sami obejrzycie i przekonacie się o czym jest. Po tym filmie nie spodziewałam się za dużo. Myślałam, że będzie to kolejny polski niezbyt ciekawy film, który obejrzę tylko po to żeby go "zaliczyć". Któregoś wieczoru usiadłyśmy z mamą na kanapie i włączyłyśmy go dla zabicia nudy. I szczerze nie pamiętam na jakim filmie ostatnio się tak śmiałyśmy :)
 Polskie wampiry są jedyne w swoim rodzaju. Film ma swój klimat, który idealnie podkreśla muzyka, główny motyw muzyczny jest po prosty świetny. Nie ważne czy znany aktor/ka czy nie, nie ważne czy główna postać czy drugoplanowa, wszyscy zaprezentowali genialną grę aktorską: m.in. Więckiewicz, Chabior, Buczkowska, Pawlicki, Ziętek (której nie znoszę a tu mi się nawet podobała), Koman, Zieliński. Świetnych scen doprowadzających widza do śmiechu pełno, a nie jak zazwyczaj w komediach kilka (i to raczej uśmiech niż śmiech). Gdybym miała wybrać jedną, swoją ulubioną to miałabym duży problem.
 Oglądaliśmy go już chyba z 4-5 razy, za każdym razem jak mamy gości i chcą coś obejrzeć to włączamy ten film i nie było jeszcze takich co by się z nami nie śmiali na nim :) Zdaję sobie sprawę, że niektórym może się nie spodobać, ale ja gorąco polecam! I najlepiej nie samemu tylko w większym gronie albo chociaż z drugą osobą, dojdzie zaraźliwy śmiech i wieczór z filmem będzie jeszcze bardziej udany :)

FM Group - Mineralne cienie sypkie, Vintage Gold

 Jakieś pół roku temu mój kuzyn został dystrybutorem marki FM Group. Oprócz perfum mają w swojej ofercie kosmetyki do makijażu i pielęgnacji oraz chemię gospodarczą. Moja mama bardzo sobie chwali mleczko do czyszczenia urządzeń kuchennych i sanitarnych. Ja skusiłam się na wypróbowanie mineralnych cieni sypkich.  Dostępne są zarówno błyszczące odcienie jak i matowe, ja wybrałam kolor Vintage Gold.
 Opakowanie to plastikowy, zakręcany słoiczek z siteczkiem. Mały minus tego, że jak trzymamy je w kosmetyczce to może nam się wysypać spora ilość przez to siteczko więc radziłabym ostrożnie otwierać. Cienie są w formie delikatnego, iskrzącego pyłku. Kolor jest śliczny, pięknie się błyszczy, jest dość dobrze napigmentowany. Używałam je na bazę z Bell i spokojnie wytrzymywały aż do demakijażu czyli ok. 6-7 godz. Nie rolowały się w załamaniach ani nie osypywały się na policzki (chyba, że dotknęłam np. w kąciku palcem i tak je przeniosłam na policzek). Oczywiście jak to cienie sypkie, trzeba uważać podczas aplikacji i strzepywać nadmiar z pędzelka/pacynki bo inaczej mogą się osypywać. Ja wklepuję je w powiekę i zazwyczaj najwyżej minimalna ilość ląduje nie tam gdzie powinna. Mimo, że opakowanie jest dość małe to cienie starczą na długo bo są wydajne. Jak się kiedyś skończy to pewnie zakupię go ponownie a wcześniej pewnie kupię jeszcze inny kolor.
Vintage Gold
Rzeczywisty kolor najlepiej widać na jedynym zdjęciu z fleszem.
 Jeśli nie znacie żadnego dystrybutora marki FM Group to na allegro również się pojawiają ich produkty, cena katalogowa tych cieni to 15,90zł za 1,3g.

Musująca kula do kąpieli z Biedronki

 Obecnie w Biedronce trwają promocje z kosmetykami więc jak zawsze musiałam się skusić na coś nowego do wypróbowania. Oprócz płynu micelarnego BeBeauty (400ml za 7,99zł) kupiłam m.in. musującą kulę do kąpieli Jardins De Provence w cenie 3,99zł za 165g. Do wyboru były 4 rodzaje: róża, rumianek, wosk pszczeli oraz chyba herbata. Mój wybór padł na wersję różaną. 


 Osobiście jestem bardziej fanką prysznica więc kąpiel w wannie biorę raczej sporadycznie. Nigdy nie miałam do czynienia z kulami musującymi, nie mam więc porównania z innymi tego typu produktami. Postanowiłam napisać kilka słów o niej, żebyście miały jeszcze okazję ją same przetestować, promocje są chyba do 25.10.
 Kula jest ręcznie robiona i zawiera płatki róży, które po rozpuszczenia kuli unoszą się na wodzie. Choć nie było ich za dużo to efekt mi się podobał, prawie jak w filmach :) Ponadto zawiera naturalne olejki roślinne i masło Shea (tak pisało, nie sprawdziłam w składzie bo za szybko wylądowałam z nią w wannie:) ) Podobał mi się moment musowania, ale jak już biorę kąpiel wolałabym taką z pianą a nie chwilowym musowaniem. Zapach suchej kuli jest dość intensywny, natomiast po rozpuszczeniu raczej delikatny i nie unosi się w całej łazience, ale jak powąchamy wodę lub skórę to jest lekko wyczuwalny (również po kąpieli, ale krótkotrwale). Nie było problemu z resztkami jakiegoś osadu na wannie, ewentualnie jakieś płatki zostały ale to nie problem je wyjąć. Ogólnie fajny gadżet od czasu do czasu, ale nie czuję potrzeby mieć je zawsze pod ręką. Wypróbować można :)

Garnier, Czysta Skóra Active - Peeling Brusher

 Peeling Brusher z serii Czysta Skóra Activ firmy Garnier to właściwie żel myjący z wbudowaną szczoteczką, która ma działać peelingująco. Dość długo chodziłam obok tego produktu, cena ok. 25zł za 150ml trochę zniechęcała (wtedy) studentkę do jego kupna, ale w końcu się skusiłam. Głównym powodem zakupów była szczoteczka z elastycznych włókien plus oczywiście obiecujący opis producenta. 
 Aby umyć twarz należy zmoczyć szczoteczkę i przekręcić nasadkę, trzymając do góry nogami wycisnąć żel i znów odwrócić i przekręcić. Ciężko jest jednak wylać odpowiednią ilość produktu trzymając opakowanie do góry nogami bo żel nam spływa ze szczoteczki, ja robię to trzymając ją w poziomie lub po skosie. Im mniej produktu nam zostaje w środku tym gorzej sprawić żeby żel wyleciał z opakowania, trzeba mocno naciskać. Ale to wszystko jest do opanowania.
 Żel ma rzadką konsystencję, raczej płynną niż żelową. Bardzo dobrze się pieni, wystarczy niewielka ilość wystarcza do umycia twarzy. Bardzo przyjemnie chłodzi i odświeża podczas mycia. Po osuszeniu twarz jest ściągnięta i potrzebuje nawilżenia, ale to typowe dla żeli z SLS (nie przesusza jednak skóry w takim stopniu jak żel marki Soraya o którym pisałam tutaj). Trzeba również uważać, żeby produkt nie dostał się do oczu bo wtedy strasznie piecze.
 Szczoteczka jest miękka i elastyczna dlatego poza delikatnym masażem nie robi chyba nic. Nie zauważyłam aby złuszczała naskórek, oczyściła pory czy eliminowała zaskórniki (jedne z obietnic producenta). Skóra była czysta na powierzchni i pozbawiona nadmiaru sebum, ale to nie zasługa szczoteczki tylko umycia twarzy żelem (jakikolwiek inny robi to samo). Ponadto trzeba uważać, bo zdarzyło mi się, że przegapiłam obecność jednej niespodzianki na czole a następnego dnia było ich pełno więc zakładam, że szczoteczka rozniosła je po całej twarzy.
 Produkt jest wydajny, kupiłam go ponad rok temu i przy używaniu co 2-3 dzień zostało mi jeszcze ok 1/4 opakowania, ale po 12 miesiącach należy go wyrzucić więc przyszedł na niego czas. Ale zrobiłam to bez żalu bo bardzo się na nim zawiodłam i nie kupię go ponownie. Muszę tylko pomyśleć czym go zastąpić, polecacie coś?

TestMeToo

 Dzisiaj chciałabym Was zachęcić do zarejestrowania się na portalu TestMeToo, dzięki czemu będziecie mieli możliwość testowania różnych produktów. Ja dowiedziałam się o nim wczoraj od Maj Lena, autorki bloga "love fragrances" (mama nadzieję, że nie przeszkadza Ci, że o Tobie wspomniałam). Żeby być branym pod uwagę podczas wybierania testerów potrzebnych jest przynajmniej 5 osób, które dołączą do portalu z naszego polecenia. Klikając w baner umieszczony w tym poście lub na pasku bocznym i rejestrując się na stronie pomożecie mi w spełnieniu tego kryterium. Mam nadzieję, że skorzystam na tym nie tylko ja, ale również Wy :) Z góry dziękuję wszystkim za pomoc :*


http://testmetoo.com/dolacz-do-nas/?token=f66ed86ff5769dce4e8af20dda846611

Jesienny gość

 Wczoraj był piękny słoneczny dzień i sporą część popołudnia spędziłam na ogrodzie z moimi ukochanymi psami. Jeden z nich, owczarek niemiecki, dokonał pewnego odkrycia. Ciągle wracał w to samo miejsce i kręcił się obok jednego z krzaczków. Okazało się, że był tak zaciekawionym gościem, który odwiedził nasz ogród. A był to Pan Jeż :) Spał sobie słodko, a nasz kochany pies był bardzo zainteresowany nim. Szturchał go delikatnie łapą, kładł się obok i przyglądał się mu a nawet lizał :) Obrazek cudowny, udało nam się nawet zrobić im razem zdjęcie. 
 Myśleliśmy, że przestraszy się i zacznie uciekać a on tylko się bardziej zwinął w kłębek i spał dalej. Po jakimś czasie, jak już poszliśmy do domu, przeszedł w bardziej słoneczne miejsce, śmiałam się, że zachciało mu się opalania. A potem zniknął, szukaliśmy go na ogrodzie ale chyba wrócił do swojego domku bo nie udało się go znaleźć. Ale humor na cały dzień miałam poprawiony :)
 Ja próbuję wprawić się w pozytywny, jesienny nastrój m.in. za pomocą nowej tapety na pulpit. Więc nawet gdy za oknem zimno, pochmurno i deszczowo przypomina mi, że jesień ma swoje uroki :) I oczywiście do tego kawa z cukrem cynamonowym (o którym już wspominałam tu) i jakaś dobra muzyka/film/serial/książka. A Wy jak sobie rodzicie z jesienną chandrą? A może Was w ogóle nie dotyczy ten problem?
jesień
Niestety nie pamiętam z jakiej strony ją pobrałam.

Lirene Dermoprogram, Youngy 20+ - Kremo-żel z witaminowymi drobinkami do twarzy i pod oczy

 Ostatnio pisałam o kremie firmy AA (tutaj) przeznaczonym dla młodej cery, dzisiaj będzie o odpowiedniku  z serii Youngy 20+ firmy Lirene, czyli kremo-żel z z witaminowymi drobinkami do twarzy i pod oczy. Produkt jest przeznaczony do stosowania zarówno na dzień, jak i na noc. Dodatkowo posiada SPF10, może nie dużo ale lepsze to niż nic, na mniej słoneczne dni mi wystarczał. Cena to ok. 20 zł za 50ml.
na dzień i na noc, SPF10

 Konsystencja jest faktycznie jakby połączeniem kremu z żelem, jest mniej gęsty niż inne kremy, które stosowałam. Świetnie sprawdza się pod makijaż, jest lekki i szybko się wchłania, skóra się po nim nie świeci. Jeśli po umyciu twarzy mam uczucie ściągnięcia ten krem przyniesie ulgę ponieważ dobrze nawilża. Sprawdza się również pod oczy, nie podrażnia tych okolic choć radzę uważać żeby nie dostał się do oka (ale na typowych kremach pod oczy również przed tym ostrzegają). Zielone drobinki po roztarciu mają uwolnić witaminę E, zwaną "witaminą młodości". W trakcie aplikacji łatwo się rozprowadzają po twarzy, stają się niewidoczne, nie upodabniamy się do Fiony :)
Shrek
 Ma bardzo przyjemny zapach mango, nie jest męczący, a wręcz jak to producent określił "połączenie egzotycznej dawki energii oraz owocowej uczty dla zmysłów". Niby chodziło, że skórze ma dodawać energii, ale mi bardziej pasuje ten opis do zapachu. Nakładanie go na twarz to czysta przyjemność, właśnie w dużej mierze przez ten aromat, może dlatego nie jest za bardzo wydajny u mnie. Stosuję go prawie codziennie rano i czasami wieczorem, po ok. 2 miesiącach używania została mi końcówka.
Czy kupię go ponownie? Pewnie tak, choć na razie będę się starała powstrzymywać :)

Michael Marshall - Intruzi

Michael Marshall (używa również podwójnego nazwiska Marshall Smith) to brytyjski pisarz, autor dzieł science-fiction, sensacyjnych oraz thrillerów. Zanim natknęłam się na książkę "Intruzi" nigdy o nim nie słyszałam więc postanowiłam zapoznać się z tą powieścią.
Opis z okładki:
"Jack Whalen odchodzi z pracy w policji i wraz z żoną Amy przenosi się do miasteczka w górach, gdzie pracuje nad swoją powieścią. Podczas podróży służbowej Amy dosłownie zapada się pod ziemię, potem nieoczekiwanie odnajduje. Jej mętne wyjaśnienia tylko pogłębiają niepokój Jacka, że coś dziwnego wisi w powietrzu. W tym samym czasie dziewięcioletnia dziewczynka po spotkaniu na plaży z nieznajomym ucieka z domu. Zachowuje się jak w transie, ma jedynie przebłyski świadomości, jest agresywna; jej poczynaniami wydaje się kierować jakaś zewnętrzna siła. Rodzina Billa Andersona, fizyka pracującego na uczelni w Seattle, zostaje zamordowana przez mężczyznę podającego się za agenta FBI. Poszukiwany przez policję Anderson znika. Co łączy te trzy wątki? Kim jest morderca, podążający tropem zaginionego dziecko? Wszystko, co się dzieje, spowija nastrój grozy i nadprzyrodzonej siły, za którą stoją tajemniczy "oni"..."

 Na pewno nie jest to typowy thriller, ma w sobie coś z science-fiction. Książka nie wciągnęła mnie aż tak bardzo, żebym siedziała całą noc, czytała i czekała co się zaraz wydarzy, szczególnie na początku. W drugiej połowie robi się ciekawsza, wątki zaczynają się łączyć, akcja nabiera trochę tempa. Jednak nawet na końcu nie dostajemy odpowiedzi na wszystkie pytania, nie ma typowego ostatecznego zakończenia sprawy. Sam pomysł na fabułę niezły, trochę mroczny i tajemniczy. Głównym narratorem jest Jack Whalen, ale jest również historia z perspektywy dziewięcioletniej Madison oraz krótkie wątki widziane oczami innych osób. Rozumiem, że autor chciał pewnie pokazać skomplikowaną fabułę z różnych perspektyw, poza tym Jack nie dowiaduje się o wszystkich elementach układanki i ciężko byłoby je wpleść inaczej do książki. Trochę jednak może to przeszkadzać.
 Polecam jeśli macie ochotę przeczytać coś co nie jest typowym thrillerem o ściganiu zabójcy/porywacza, taka mała odmiana.

Lirene Dermoprogram - Antycellulitowy peeling myjący

 Przy poprzedniej notce wspomniałam, że czasami sięgam po peeling gruboziarnisty. Ostatnimi czasy wybór padał na antycellulitowy peeling myjący firmy Lirene. Posiadałam jeszcze starą wersję ale wydaje mi się, że poza wyglądem butelki za dużo zmian w nowej wersji nie ma (zdjęcie starej wersji). Cena to ok. 15 zł.

  Produkt zamknięty jest w plastikowej tubie, widać ile produktu zostało w środku, ale osobiście miałam czasami małe trudności z otworzeniem jej mokrymi dłońmi. Zapach (i kolor) pomarańczy jest dosyć przyjemny podczas używania, po wyjściu z łazienki jest niewyczuwalny. Konsystencja żelowa z grubymi drobinami, które nie rozpuszczają się w kontakcie z wodą. Mimo, że jest dość mocny nie wywołuje podrażnień, świetnie masuje i odświeża skórę, lekko się pieni. Jest bardzo wydajny, nie potrzeba dużo produktu, żeby wykonać skuteczny peeling. Oczywiście nie wierzę w jego działanie antycellulitowe, same kosmetyki nie pomogą w walce z nim, ale na pewno nie zaszkodzi :) Na pewno jeszcze do niego wrócę.


BeBeauty, Spa - Żel pod prysznic Bali

 Dwa ostatnie produkty produkty marki BeBeauty oceniłam raczej średnio i może nie zachęciłam Was do zakupów, dlatego postanowiłam dla równowagi napisać o czymś z czego jestem zadowolona. Produktem tym będzie żel pod prysznic Bali, z ekstraktem z owoców egzotycznych (kolor intensywnie żółty, nie taki wyblakły jak na zdjęciach).

 Spędził on ze mną i moją mamą całe lato, jesteśmy w trakcie 3 opakowania i na pewno kupimy ponownie. Za niecałe 5zł mamy 300ml produktu, który jest dość wydajny (choć znam osoby, które lubią 1/4 butelki na raz użyć :) ). Zapach jest bardzo apetyczny, egzotyczny i orzeźwiający, od razu ma się ochotę zjeść coś o takim aromacie. Po wyjściu z łazienki nadal jest wyczuwalny choć słabo i raczej krótkotrwale, ale mi to nie przeszkadza. Konsystencja jest na tyle gęsta, że nie wylewa się za dużo z opakowania. Zawiera peelingujące drobinki z nasion moreli, są one wyczuwalne ale na tyle małe i delikatne, że nawet mojej mamie, która nie lubi żadnych peelingów do ciała nie przeszkadzają (choć po pierwszym użyciu zdziwiła się, że czuje piasek na sobie :) ). Jest idealny do codziennego użytku, nawet np. na klatkę piersiową i brzuch bo tam nie lubię stosować mocnych peelingów, ale sięgam czasami po coś gruboziarnistego do zastosowania na łokcie, pupę i nogi. Produkt nawet dobrze się pieni a po spłukaniu nie mam uczucia wysuszonej skóry, która tylko czeka na ratunek w postaci balsamu. Szczerze polecam wszystkim wypróbowanie tego żelu, choćby dla samego zapachu :)

Blok czekoladowy

 Ten prosty przepis na tzw. blok czekoladowy często jest używany u mnie w domu, a jego efekt szybko znika z lodówki :)

Składniki:
  • mleko w proszku
  • 3 - 4 paczki herbatników
  • orzechy
  • kostka margaryny
  • szklanka cukru
  • cukier waniliowy
  • 2 - 3 łyżki kakao
  • 0,5 szklanki wody
 Wszystkie składniki poza herbatnikami, orzechami i mlekiem umieszczamy w garnku i podgrzewamy aż się wszystko rozpuści i zagotuje. Odstawiamy do przestudzenia, następnie wsypujemy stopniowo 3 szklanki mleka w proszku i mieszamy łyżką aż do uzyskania gładkiej, gęstej masy. Jeśli masa wyszła rzadka to dosypujemy więcej mleka, zazwyczaj zostaje niewiele w paczce więc wsypujemy całość. Dodajemy połamane wcześniej na mniejsze kawałki herbatniki (byle nie zbyt małe) oraz orzechy (jakie kto lubi, można też bez) i znowu mieszamy, tak żeby wszystko było otoczone naszą masą. My przygotowujemy blok w tzw. "korytku", które wcześniej smarujemy margaryną i wykładamy folią aluminiową. Do tak przygotowanej formy wlewamy naszą masę i wstawiamy do lodówki. Najlepiej poczekać do następnego dnia, jak dobrze stwardnieje będzie prościej kroić i wyciągać nasz blok czekoladowy z "korytka".
 
 
 Może na zdjęciach (wersja bez orzechów) nie wygląda okazale, ale nam bardzo smakuje. Jeśli kto się skusi na wypróbowanie przepisu to życzę smacznego :)

Breaking Bad

 Breaking Bad to amerykański serial, który zaliczany jest do połączenia dwóch gatunków: dramatu i kryminału. Nominowany do wielu nagród, zdobywca m.in. 10 Emmy i wielu innych (39 wygranych na 95 nominacji wg Filmweb), powszechnie chwalony przez krytyków. Znalazł się na 13 miejscu w rankingu 101 najlepiej napisanych seriali telewizyjnych. Długo nawet takie dobre opinie nie przekonywały mnie do jego obejrzenia, chyba studiowanie chemii spowodowało, że nie chciałam już jej oglądać w wolnym czasie :) W tym roku postanowiłam jednak nadrobić zaległości, obejrzeć zaległe sezony i być gotową na finałową serię ostatnich odcinków 5 sezonu.

 Dla tych co nie słyszeli jeszcze o tym serialu (jest ktoś taki?) mały opis fabuły:
 "Akcja rozgrywa się w Albuquerque w stanie Nowy Meksyk. Opowiada historię Waltera White'a, nauczyciela chemii, który dowiaduje się pewnego dnia, że ma nieoperacyjnego raka płuc. Jego rodzina boryka się z ciągłymi problemami finansowymi. Wraz z żoną Skyler spodziewają się nieplanowanego dziecka oraz mają już cierpiącego na porażenie mózgowe syna. Walt postanawia zdobyć pieniądze, które pozwolą na utrzymanie rodziny po jego odejściu. Bieg wydarzeń sprawia, że główny bohater wraz ze swoim byłym uczniem Jessem Pinkman'em, zaczynają produkować metamfetaminę, która okazuje się najczystszym i najlepszym narkotykiem na rynku. Proceder wymaga zaangażowania osób trzecich, co staje się źródłem kolejnych niespodziewanych problemów." (źródło: Wikipedia)
  Pamiętam jak zdecydowałam się iść na studia chemiczne, mój kuzyn stwierdził, że wybrałam je aby móc produkować narkotyki :) No niestety przez 5 lat studiów nie posiadłam wiedzy jak to w praktyce zrobić, co najwyżej mogę narysować wzór strukturalny jakiegoś narkotyku :)
N-metylo-1-fenylopropylo-2-amina
N-metylo-1-fenylopropylo-2-amina czyli metamfetamina
 Pod tym względem bohater serialu jest duuużo lepszy ode mnie. Nie tylko zajmuje się produkcją metamfetaminy, ale w trudnych sytuacjach potrafi wykorzystać wiedzę chemiczną do rozwiązania jakiegoś problemu. Tylko mu pozazdrościć, ja chyba nie byłam zbyt pilną uczennicą... 
 Metamorfoza jaką przechodzi Walt jest zrozumiała, w końcu taka diagnoza w jakiś sposób zmieniłaby pewnie każdego. Jego zachowanie wpływa jednak na całe jego otoczenie i możemy obserwować zmiany w każdym z bohaterów. I choć są momenty w których reakcje lub decyzje jakichś postaci mogą irytować, to jednak jeśli spojrzy się z ich perspektywy to mają trochę więcej sensu.
 Zakończenie 5 sezonu, a zarazem całego serialu chyba zadowoliło większość fanów. Widać, że twórcy mieli przemyślane wszystko od początku do końca. Nie jest naciągane i denerwujące jak się niekiedy zdarza.
 Cały serial obejrzałam z przyjemnością, mogę z czystym sumieniem go polecić innym, nawet tym którzy za chemią nie przepadają. Ktoś oglądał? Jak tak to jakie wrażenia? Tylko bez spoilerowania :)

BeBeauty - Mleczko do demakijażu Calm Effect

 Kolejnym produktem z Biedronki o którym chciałabym napisać jest wygładzające mleczko łagodzące do demakijażu twarzy i oczu Calm Effect firmy BeBeauty. Mleczko jest adresowane do skóry suchej i wrażliwej, zawiera ekstrakt z nagietka oraz olej migdałowy, niestety w składzie jest również parafina. Za 200ml zapłacimy ok. 5zł, jest wydajne i starcza na długo.
 Mleczko ma odpowiednią konsystencję, nie jest ani bardzo gęste ani lejące. Zapach oceniałabym na neutralny, ani nie jest ładny ani nieprzyjemny. Sposób użycia opisany na opakowaniu zaleca rozprowadzenie mleczka na skórze okrężnymi ruchami a następnie zmycie wodą lub zwilżonym płatkiem kosmetycznym. Ja stosowałam je tradycyjnie tzn. wylewałam na wacik i przecierałam nim twarz. Jednak twarz po takim zabiegu wcale nie jest czysta. Po przejechaniu nowym wacikiem nasączonym tonikiem lub innym produktem (ale nie tym mleczkiem) widać, że na twarzy zostały resztki makijażu dlatego po użyciu tego mleczka dodatkowo myłam twarz jakimś żelem lub pianką. A szkoda bo zostawiał lekko tłustawą warstewkę na twarzy, która mi osobiście nie przeszkadzała, wręcz miałam wrażenie lekkiego nawilżenia (albo może raczej nie miałam wrażenia wysuszenia). Gdy dostanie się przypadkiem do oka to szczypie więc lepiej omijać te okolice, tusz do rzęs i tak trzeba zmywać płynem dwufazowym i to nie tylko tą wodoodporną wersję. Ogólnie jestem średnio zadowolona i na razie do niego nie wrócę.

AA, Technologia Wieku 18+ - Krem nawilżająco-rozświetlający na dzień i noc

 Właśnie dzisiaj zużyłam do końca krem AA, Technologia Wieku 18+, Pielęgnacja Młodości - Krem nawilżająco-rozświetlający na dzień i noc, więc kilka słów o nim musi się pojawić. A że to było moje drugie opakowanie więc łatwo się domyślić, że jestem z niego zadowolona.

 Produkt powszechnie dostępny za ok. 20zł, ja go kupiłam taniej na promocji ale nie pamiętam już dokładnej ceny. Pojemność to standardowo 50ml, jest wydajny i ma przyjemny zapach. Krem ma lekką konsystencję, szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy na skórze. Idealnie nadaje się pod makijaż, zarówno pod podkład jak i pod sam puder. Podczas nakładania go na twarz czuć jakby delikatne mrowienie/szczypanie, ale jest to krótkotrwałe i nie jest nieprzyjemne, raczej utwierdza mnie w przekonaniu, ze krem działa. Nawilżenie jest wyczuwalne ale na noc czasami jednak stosowałam bardziej tłuste kremy. Efekt rozświetlający jest bardzo subtelny, nie widać żadnych drobinek na twarzy. Nawet na początku myślałam, że ich wcale nie ma, jednak po nałożeniu na rękę i przyglądaniu z bliska dojrzałam maleńkie świecące punkciki :) Mam mieszaną cerę, ze skłonnością do wyskakujących niespodzianek, ten krem nie pogorszył jej stanu co dla mnie jest bardzo na plus. Na lato jednak go odstawiłam i wybierałam kremy chociaż z niskim filtrem bo ten nie ma go wcale. Ale jak skończę resztę pootwieranych kremów to ten pewnie wróci do mojej kosmetyczki.

Bell, Perfect Skin - Baza pod cienie do powiek (i wspomnienie o tej z firmy Virtual)

 Mam "zaszczyt" być posiadaczką opadających powiek, przez co wszystkie cienie nakładane bezpośrednio na powiekę bardzo szybko zaczynają zbierać się w jej załamaniach. Wcześniejsze przypudrowanie również nie pomagało dlatego postanowiłam w końcu kupić bazę pod cienie. Było to pewnie z 4 lata temu i wybór był znacznie mniejszy niż obecnie, a bynajmniej ja nie spotkałam się z innymi produktami. W małej drogerii dostałam bazę firmy Virtual za ok. 10 zł  i już po pierwszym użyciu byłam zniechęcona strasznie do tego rodzaju produktów. Twarde, nie dające się nabrać na palec, a jak już zeskrobałam trochę i próbowałam rozetrzeć na powiece to cierpiałam niemiłosiernie przy tym. W efekcie powieki były czerwone od tarcia a cienie i tak się nie trzymały dłużej, szybko wylądowała w koszu.
 Po jakimś czasie męczenia się z ciągłym poprawianiem cieni, które i tak używałam od święta postanowiłam wypróbować inną bazę i padło na firmę Bell, Perfect Skin - Utrwalająca baza pod cienie do powiek.

 Produkt dostępny jest w zakręcanym słoiczku, kosztuje ok. 20zł. Ma jasnofioletowy odcień, ale po roztarciu na skórze tego nie widać. Konsystencja jest dużo bardziej miękka niż tej z Virtual, nowy produkt łatwo się nabiera i rozprowadza. Po pewnym czasie troszkę stwardniała, trzeba bardziej uważać przy aplikowaniu bo może się rolować i nie równo rozprowadzać ale nadal spełnia swoje zadanie. Skóra po jej użyciu jest lekko zmatowiona, gładka, jakby aksamitna i przyjemna w dotyku.
 Jeśli chodzi o jej działanie to ja jestem z niej zadowolona. Może nie podbija znacząco koloru cieni ale w niektórych przypadkach u mnie jest to zauważalne np. przy perłowym złocistym beżu lub sypkich cieniach (są to te, które wklepuję w powiekę, nie rozcieram ich więc może głównie dlatego jest tu najbardziej widoczny efekt). Jednak głównym jej zadaniem u mnie było przedłużenie trwałości cieni i zapobieganie gromadzeniu się w załamaniach i z tym radzi sobie świetnie. Spokojnie 6-7 godzin wytrzymują bez zmian, dla porównania bez bazy po ok. 2 godzinach mam już wszystko w załamaniu.
 Podsumowując: małym minusem jest wydobywanie produktu ze słoiczka przy posiadaniu długich paznokci oraz zmiana konsystencji, trzeba uważać na rolowanie i równomierną aplikację. Poza tym ma same plusy: faktycznie spełnia swoje zadania, przyjemne uczucie na powiece po jej zastosowaniu i jest baardzo wydajna. Używam od ponad roku i jeszcze zostało mi pół słoiczka, niestety okazało się, że po 12 miesiącach a nie 24 należy ją wymienić więc trzeba będzie kupić nową. Zastanawiam się, czy warto testować coś nowego czy pozostać przy tej już sprawdzonej. Może coś polecacie?