Elgydium - Pasta do zębów wybielająca

 Pasty wybielające do zębów mają to do siebie, że do łagodnych nie należą. Zazwyczaj codzienne stosowanie rano i wieczorem przyczyniało się u mnie do krwawienia z dziąseł. Nie były to jakieś katastrofalne skutki ale postanowiłam w następną pastę wybielającą zaopatrzyć się w aptece, żeby polecili mi coś delikatnego. Takim sposobem trafiła do mnie pasta Elgydium Whitening oraz miękka szczoteczka manualna tej firmy (było to jakiś czas temu gdy nie posiadałam jeszcze szczoteczki elektrycznej).
 Ceny nie należały do najniższych, szczoteczka kosztowała ok. 15zł a 75ml pasty ok. 25zł. Oczywiście w aptece zapewniano mnie, że włosie jest delikatne i miękkie a pasta bezpieczna przy codziennym stosowaniu. Producent kusi: "Pasta do zębów Elgydium Whitening zawiera pozbawiony właściwości ścierających szkliwo zębów, silnie rozdrobniony dwuwęglan sodu o właściwościach łagodnie wybielających. Cząsteczki dwuwęglanu sodu doczyszczają nawet w najmniejszych szczelinach szkliwa. Pasta jest skuteczna oraz całkowicie bezpieczna w codziennym stosowaniu. Rezultaty szczotkowania są widoczne natychmiast i poprawiają się wraz ze stosowaniem przez dłuższy czas."
 Niestety obietnice się nie potwierdziły. Takiej masakry z zębami i dziąsłami jaką zrobił mi ten duet nie miałam nigdy w życiu. Krwawienie i ból dziąseł, odsłonięte szyjki zębowe, nadwrażliwość zębów. Myślałam, że szybko się przyzwyczaję i efekty uboczne miną ale niestety robiło się coraz gorzej więc przestałam stosować. Żeby pastę jakoś zużyć dodaję jej odrobinkę do obecnej pasty do zębów ale nie częściej niż raz na tydzień a nawet rzadziej. Wiem, że więcej jej nie kupię i nie będę jej polecać, raczej ostrzegać wszystkich.

Syoss, Silicon Free, Repair & Fullness - Szampon i odżywka

 Szampony i odżywki do włosów to coś co u mnie zmienia się najczęściej. Zazwyczaj nie używam dwóch opakowań tego samego produktu pod rząd, choć wracam do nich później. Obecnie używałam szamponu i odżywki Silicon Free, Repair & Fullness marki Syoss. Przeznaczone są dla włosów normalnych po zniszczone. Pojemność obu to 500ml, natomiast cena każdego to ok. 15zł.
szampon i odżywka
 Zacznę od tego, że stan moich włosów jest dość kiepski. Wypadają ostatnio w sporej ilości, są  zniszczone farbowaniem i suszeniem suszarką. Końcówki są w formie "miotełek" czyli rozdwojone końcówki ponownie się rozdwajają (teraz akurat są obcięte ale znając je za chwilę wrócą do tego stanu). Cienkie, pozbawione objętości i przyklapnięte. Nic fajnego.
Szampon
 Wg producenta ma za zadanie intensywnie regenerować włosy bez ich obciążania. Działanie samego szamponu trudno mi ocenić, ponieważ bez odżywki stosowałam go może 2 razy. Więcej się nie odważyłam bo okropnie plącze moje włosy i podczas rozczesywania wyrywam sobie garść włosów a może i dwie. Poza tym nie robi żadnej krzywdy. Dobrze się pieni i oczyszcza, stosując go nie miałam problemu z podrażnieniem i swędzeniem skóry głowy. Włosy myłam co dwa dni jak zawsze i nie zauważyłam żeby się bardziej przetłuszczały lub były wysuszone.
Odżywka
 Wg producenta ma ułatwiać rozczesywanie, intensywnie regenerować oraz nadawać objętość. Jest to odżywka do spłukiwania, nakładam ją na ok. 5 minut po każdym myciu. Dobrze sobie radzi z wygładzaniem włosów i zmniejsza liczbę wyrywanych włosów podczas rozczesywania do minimum. Włosy nie sprawiają wrażenia obciążonych, są bardziej miękkie ale zwiększonej objętości też nie zauważyłam.
 Jeśli chodzi o zapach to typowy dla tej firmy, ja go osobiście lubię. Oba produkty są wydajne ale szampon wystarcza mi na dłużej gdyż potrzeba go w mniejszej ilości do umycia niż odżywki na całe włosy. Chociaż rewelacji nie robią to już drugi raz używam ten zestaw. Niestety nie znalazłam takich produktów, które by mnie na prawdę zachwyciły swoimi efektami. Może wy polecicie coś do wypróbowania?

Sherlock

 Chciałabym Wam dzisiaj polecić brytyjski miniserial "Sherlock". Na razie zostały wyemitowane dwa sezony, każdy po 3 odcinki, które trwają ok. 1,5h. Trzeci sezon będzie miał premierę w styczniu.
 Ta wersja przygód Sherlocka Holmes'a i jego kompana dr Watsona jest wersją uwspółcześnioną. Dzieje się w czasach obecnych, bohaterowie nie jeżdżą po Londynie dorożkami tylko taksówkami, korzystają z telefonów komórkowych i komputerów a nawet piszą bloga :) Główni aktorzy czyli Benedict Cumberbatch jako Holmes oraz Martin Freeman jako dr Watson są po prostu genialni! Dobrana z nich para na ekranie, ich interpretacja bohaterów różni się trochę od książkowej ale wg mnie jest przez to czymś nowym i ciekawszym. Zobaczycie nie tylko dobrą akcję ale również elementy komediowe przy których można się uśmiechnąć do ekranu :) Nie będę się więcej rozpisywać, żeby nie zdradzać Wam za dużo.
 Mi osobiście współczesna wersja bardzo przypadła do gustu. Gorąco Wam polecam na te jesienne wieczory :)
 PS. U Was też pierwsze opady śniegu już były?

Oriflame

 Kosmetyków marki Oriflame mam bardzo mało więc postanowiłam napisać o nich krótko w jednej notce. Zresztą wydaje mi się, że wszystkie są z edycji limitowanych więc pewnie są już niedostępne. Kupowałam je dość dawno temu na promocjach ale nie pamiętam już cen.
 Pierwszym z nich jest krem do stóp o zapachu cynamonu (75ml). Mam go chyba drugi lub trzeci sezon, co pokazuje jak często używam takich produktów. Teoretycznie po 12 miesiącach powinno się go wyrzucić, ale nie zmienił swojej konsystencji ani zapachu więc nie sądzę, żeby zaszkodził moim stopom. Największą zaletą tego produktu jest cudowny, ciepły zapach, idealny na jesienno-zimowe wieczory. Może efektów super nawilżenia nie daje, ale przyjemnie się go używa (jak już sobie o nim przypomnę). 
-
 Kolejnym produktem jest puder prasowany (6g). Ma bardzo jasny odcień (Light), niewidoczny na twarzy. Małe, ładne pudełeczko z lusterkiem i "puszkiem" jest bardzo praktyczne. Nie używam go na co dzień, zazwyczaj ląduje w torebce do poprawek makijażu. Do tego celu bardzo dobrze się sprawdza, dołączonym "puszkiem" aplikuję puder w miejsca wymagające zmatowienia i uzyskuję naturalny efekt.
-
 Ostatnim produktem jest tusz do rzęs Hypnotic, Wonder Lash Macara kolor Silver Frost. Składa się z dwóch części: czarnej i srebrnej (była jeszcze wersja ze złotem), każda ma po 5ml. Obie szczoteczki są silikonowe, z jednej strony mają dłuższe "włoski" a z drugiej krótsze. Częściej używam czarnej wersji, ładnie podkreśla i wydłuża rzęsy, nie skleja ich. Srebrną używałam tylko kilka razy, nie daje bardzo mocnego, tandetnego efektu co uważam za plus. Wolę ją stosować na czarną maskarę bo moje bardzo jasne rzęsy lepiej wtedy wyglądają. Na imprezy sylwestrowe i karnawałowe była fajnym dodatkiem :)

Astor - Couture Mono Eyeshadow

 Przy okazji recenzji poczwórnych cieni marki Astor wspominałam, że mam jeszcze jeden cień do zrecenzowania więc oto i on. Mowa o pojedynczym cieniu w kolorze 850 Inca Gold.
 W cenie regularnej są dostępne za ok. 20zł, ale często spotykam je na allegro i w drogeriach internetowych za 4-5zł. Swój kupiłam akurat w Pepco, nie pamiętam dokładnie ile zapłaciłam ale na pewno poniżej 10zł. Mogłabym zwalać winę na cenę, że może są stare i przeterminowane. Ale poczwórne były takie same więc nie sądzę, żeby był to przypadek. Na opakowaniu zaznaczone jest, że po otwarciu jest ważny 30 miesięcy.

 Na opakowaniu mamy informacje, że cienie są dedykowane oczom w kolorze brązowym, zielonym oraz piwnym. Mój kolor jest ciężki do określenia ale są bardziej niebiesko-szare jednak chciałam złoty cień to go kupiłam. Kolor lepiej przedstawiają zdjęcia z flash'em. Jednak żeby było widać go na skórze potrzeba kilka warstw, pigmentacja jest fatalna. Po jednokrotnym przejechaniu palcem mamy ewentualnie odrobinę błysku ale koloru prawie nie widać. Aplikator nie nadaje się do użytku, ale przy używaniu pędzelka lub innych aplikatorów również jest marny efekt. Nawet jeśli ktoś ma cierpliwość do nakładania kilku warstw cienia, żeby było je widać to efekt jest krótkotrwały nawet na bazie. A rozcierania tych cieni nawet nie próbujcie bo po prostu znikną
 Podsumowując: nawet gdybym kupiła je za 4 zł byłyby to pieniądze wyrzucone w błoto. Cieniom marki Astor raczej już podziękuję.

Original Source - Żel pod prysznic

 Wszyscy się zachwycali zapachami żeli pod prysznic Original Source więc musiałam je wypróbować. Skusiłam się na nie przy okazji promocji w Rossmann'ie, kiedy za dwa żele płaciło się 8-9zł. Wybrałam zapach Raspberry & Vanilla Milk oraz Lime.
Raspberry & Vanilla Milk, Lime
 Żele stojąc na półkach w drogerii kuszą swoimi kolorami. Osobiście miałam problem ze zdecydowaniem się, które włożyć do koszyka. Choć niektórych wersji u mnie nie było jak np. Chocolate & Mint, który chciałam wypróbować. Buteleczki mają fajny kształt i stoją na zakrętce co ma swoje plusy i minusy. Plusem jest oczywiście to, że nie musimy potrząsać buteleczką żeby żel z niej wypłynął, szczególnie przydatne przy końcówce żelu. Ale przy pierwszych użyciach był to też minus bo zaraz po otwarciu żel wylewał się i marnował. Na szczęście szybko opanowałam korzystanie z niego w sposób zapobiegający niepotrzebnym stratom. Konsystencja jest dość rzadka, bynajmniej w porównaniu do używanego przeze mnie ostatnio żelu Bali z Biedronki. Jeśli chodzi o działanie to szału nie ma, po prostu zwykły żel pod prysznic. Pieni się średnio ale można się nim umyć bez konieczności zużywania pół butelki na raz więc są dość wydajne
 O co więc chodzi z tymi żelami? O zapachy! Myślę, że każdy znajdzie wśród nich coś dla siebie. Z tych dwóch wersji, które posiadam mi przypadł bardziej do gustu różowy czyli Malinowo-Waniliowy. Jest słodki, apetyczny, przypomina mi cukierki Alpenliebe :) Mojej mamie się natomiast nie spodobał, nie lubi niczego co ma w sobie choć odrobinę wyczuwalną wanilię. Wersja zielona, limonkowa jest świeża i orzeźwiająca, jak ktoś bierze poranne prysznice to wydaje mi się, że pomoże w dobudzeniu się :) I choć zapach nie utrzymuje się na ciele to zdecydowanie umila prysznic. Pewnie skuszę się jeszcze na żele tej marki.
 A jaki zapach Wam się najbardziej podoba z ich produktów? Któryś polecacie do wypróbowania?

TAG: 7 Grzechów Głównych

 I znowu kolejny tag, tym razem 7 Grzechów Głównych. Zostałam nominowana przez Banshee Kosmetyki, za co dziękuję i przyłączam się do zabawy. Chociaż w sumie mogłabym skopiować Twoje odpowiedzi, wprowadzić drobne zmiany i się pod nimi podpisać :)

1. Chciwość. Najdroższy i najtańszy kosmetyk jaki posiadasz.
 Należę do osób, które nie lubią wydawać dużo pieniędzy na jeden kosmetyk. Zazwyczaj czekam na promocję. Na myśl przychodzi mi nowiutka paleta z cieniami marki Sleek, którą kupiłam ostatnio za 38zł + przesyłka. Najtańszym kosmetykiem są obecnie pomadki z Pepco, przecenione na 2,99zł :) (postaram się o tych produktach niedługo napisać).
2. Gniew. Których kosmetyków nienawidzisz, a które uwielbiasz ? Jaki kosmetyk był najtrudniejszy do zdobycia?
 Nienawidzę to może za duże słowo, ale nie lubię tuszu Astor, BIG & Beautiful BOOM!. Uwielbiam za to tusz Maybelline, The Colossal Volum' Express. Najtrudniejszy kosmetyk do zdobycia to obecnie Catrice, Camouflage Cream czyli korektor kryjący, którego nie mogę znaleźć. Nie mam u siebie w okolicy Natury a jak już uda mi się gdzieś pojechać i pójść do niej to oczywiście ich nie ma. Ale nadal mam zamiar polować :)
3. Obżarstwo. Jakie produkty kosmetyczne są według Ciebie najpyszniejsze?
 Najpyszniej pachnie chyba żel pod prysznic BeBeauty, Bali z Biedronki. Ogólnie lubię owocowe zapachy kosmetyków.
4. Lenistwo. Których produktów nie używasz z lenistwa?
 To już wiecie jeśli czytaliście poprzednie tagi: rzadko używam balsamów do ciała ale staram się z tym poprawić i na razie nieźle mi to wychodzi:) Za to do kremu do stóp nadal używam bardzo rzadko (o czym przypomniała mi odpowiedź Banshee na to pytanie :) )
5. Duma. Które kosmetyki dają Ci najwięcej pewności siebie?
 Tusz do rzęs - niewidoczne rzęsy nagle się pojawiają oraz korektor - zatuszować niespodzianki na twarzy.
6. Pożądanie. Jakie atrybuty uważasz za najatrakcyjniejsze u płci przeciwnej?
 Oklepane ale wgląd nie ma takiego znaczenia, chociaż czasami "pożądam" jakieś apetyczne ciacho :) Ale na dłuższą metę pożądam takiego, który nie ma pusto w głowie oraz chociaż czasami zatroszczy o mnie a nie tylko o siebie.
7. Zazdrość. Jaki kosmetyk najbardziej lubisz dostawać w formie prezentów?
 Każdy :) Nie będę wybrzydzać przecież bo np. ktoś podarował mi płyn do kąpieli a ja wolę prysznic. Liczy się gest a nie zawartość prezentu.

 Do dalszej zabawy nominuję:
 eM


 Pochwalę się Wam również moim nowym nabytkiem niekosmetycznym. Chodząc po sklepach obuwniczych znalazłam na przecenie koturny Big Star'a za 49zł. I to jeszcze w pięknym turkusowym kolorze :) Oczywiście okazały się strasznie nie wygodne ale cóż....
turkus

Podgrzewacze zapachowe

 Prawie wszędzie kuszą woskami i świecami Yankee Candle albo Bath & Body Works: na YouTube, na blogach, na facebooku. Z trudem udaje mi się powstrzymywać przed ich kupnem i wypróbowaniem. Trochę pomaga mi fakt, że nie posiadam kominka do wosków a na świece żal mi wydać tak wysoką sumę. Szukałam więc czegoś co chwilowo by mnie pocieszyło i w jednej z internetowych hurtowni świec (Fabryka Świec Light) zamówiłam m.in. 5 opakowań podgrzewaczy zapachowych, pakowanych po 6 sztuk (producent Admit). Nie spodziewałam się cudów ale stwierdziłam, że zobaczę jak się sprawdzą w mojej małej sypialni. Jedno opakowanie kosztowało 1,65zł więc nie straciłam majątku.
 Muszę przyznać, że po otworzeniu paczki aromat jaki się z niej wydobywał był dość intensywny. Każdy kartonik powąchałam i pachniały na prawdę ładnie, byłam miło zaskoczona. A jak było po zapaleniu ich? Różnie...
 Pierwszymi zapachami są: Grandma's Cookies oraz Ginger Orange. Na opakowaniu jest zaznaczone, że palą się przez 3-4h. Przy pierwszym zapaleniu paliłam je po 2h, natomiast przy kolejnym zgasły po ok. 40 minutach. Chciałam również zobaczyć ile czasu będą się palić bez przerwy, wyszło ok. 3h.
 Co do zapachów niezapalonych podgrzewaczy to mamy odpowiednio: słodkie ciasteczka z cynamonem oraz ostrzejszy zapach, w którym przeważa chyba imbir (nigdy samego nie wąchałam więc pewności nie mam) z delikatną nutką pomarańczy. Ginger Orange to zapach, który najmniej mi przypadł do gustu, wolałabym więcej pomarańczy. Niestety oba rodzaje po zapaleniu nie są prawie wcale wyczuwalne. Żeby cokolwiek poczuć trzeba nos przystawić obok świeczki, więc po zgaszeniu w pomieszczeniu również nic nie czuć. Myślałam, że przy jednorazowym paleniu pozostawią jakiś aromat po sobie ale również się nie udało.

 Kolejne zapachy to: Brown Sugar, Moonlight Night oraz Cotton Fresh. Pominę komentowanie błędu w nazwie na środkowym pudełku... Specjalnie podzieliłam je w taki sposób, ponieważ te trzy wg mnie sprawują się lepiej i jestem z nich bardziej zadowolona. Jeśli chodzi o czas palenia to są trochę lepsze niż poprzednie dwa. Przy paleniu na dwa razy: 2h i troszkę ponad 1h, natomiast przy paleniu bez przerwy: 3,5h.
 Niezapalone podgrzewacze mają wyraźne zapachy. Brown Sugar pachnie słodkim cukrem, troszkę jakby Grandma's Cookies pozbawić cynamonu. Określenie dwóch pozostałych jest trochę trudniejsze bo nazwa mało nam podpowiada. Moonlight Night określiłabym jako zapach ziołowy z domieszką wanilii, świeży z nutką słodyczy. Cootton Fresh natomiast jest zdecydowanie świeży, nie wiem jak pachnie bawełna (roślina) ale tutaj czuję jakby cytrusy połączone z jakimiś kwiatami. Te rodzaje na szczęście czuć podczas palenia i po zgaszeniu. Nie jest to oczywiście powalający, intensywny zapach ale wyczuwalny jeszcze przez jakiś czas po zgaszeniu (ok. 30-40 minut).
 Jak za tą cenę to chyba warto wypróbować :)

Isana - Krem do rąk Kwiat Pomarańczy

 Krem do rąk Kwiat Pomarańczy marki Isana to produkt z edycji limitowanej, ale dość długo go widywałam na półkach sklepowych. Nie wiem czy jeszcze jest dostępny, ja kupiłam go pod koniec września oczywiście w Rossmann'ie za ok. 5 zł za 100ml.
 Krem znajduje się w plastikowej tubce zamykanej na "klik" więc nie ma problemu z jego otwieraniem lub zamykaniem nakremowanymi dłońmi. Jeśli ktoś spodziewa się po tym kremie zapachu pomarańczy to się rozczaruje. Kwiat pomarańczy nie przypomina pod tym względem owocu, mi jednak nie przeszkadza ten aromat chociaż i nie zachwyca.
 Producent obiecuje łatwe rozprowadzanie, szybkie wchłanianie i brak klejącej warstwy na dłoniach. Z pierwszym się zgadzam, konsystencja nie jest tak rzadka jak ostatniego mojego kremu z Synergen ale nie sprawia żadnych kłopotów przy rozsmarowywaniu. Co do wchłaniania i klejącej warstwy to zależy jaką ilość nałożycie na dłonie. W ciągu dnia zalecałabym stosować bardzo małą ilość kremu do posmarowania dłoni, wtedy faktycznie te obietnice są spełnione. Jednak minus tego jest taki, że nie czuję wtedy dużego nawilżenia skóry. Dlatego na noc nakładam większą ilość kremu przez co ręce się kleją ale są również lepiej nawilżone. Skóra jest miękka i przyjemna w dotyku po użyciu tego kremu. Nie poradził sobie jednak z twardymi skórkami wokół paznokci z którymi mam problem. W kremie nie znajdziemy silikonów i parabenów. Oczywiście nie uczula i nie podrażnia.
 Krem jest wydajny, używałam go prawie dwa miesiące. Na pewno wypróbuję jeszcze inne kremy do rąk z Isany choć teraz czeka w kolejce dla odmiany krem z innej firmy :)

Tag: Liebster Blog 2

 Do Liebster Blog Award zostałam nominowana przez kolejne 3 osoby, którym bardzo dziękuję :) Postanowiłam więc odpowiedzieć chociaż krótko na ich pytania. Mam nadzieję, że nie zanudzę Was kolejną notką tego typu :)

Pytania od 80agness:
1. Czym się zajmujesz (pracujesz? studiujesz? a może się uczysz?)
 Niestety studia magisterskie już skończyłam, obecnie szukam pracy zgodnej z moim wykształceniem. Na razie bezskutecznie :(
2. Skąd pomysł na nazwę bloga?
 Chciałam aby nawiązywała do mojej osoby. A skoro jestem z wykształcenia chemiczką i mam blond włosy to tak wyszło...
3. Dla kogo piszesz bloga i dlaczego?
 Bloga piszę dla tych, którzy na niego zaglądają i czytają moje wypociny za co bardzo Wam dziękuję :* Sama często sprawdzam na blogach opinie o kosmetykach przed kupnem, chciałam więc również przybliżyć innym moje zdanie. A że nie interesują mnie również inne rzeczy to poszerzyłam swojego bloga o książki, filmy/seriale oraz muzykę :) Ale również dla siebie, polubiłam to i pozwala mi czasami zająć się czymś zamiast myśleć o niezbyt miłych sprawach na które chwilowo nic nie mogę poradzić.
4. Tracisz czasem zapał do prowadzenia bloga?
 Jeszcze nie zdążyło mnie coś takiego dopaść :) Czasami mam brak weny do pisania, nigdy nie byłam najlepsza w pisaniu w szkole więc jak mi nie wychodzi za bardzo to odpuszczam na jakiś czas, relaksuję się i wracam później do pisania :)
5. Co cię inspiruje?
 Do pisania bloga inspirują mnie produkty, które mnie zachwycają albo zawodzą. Średniaki opisuję zazwyczaj kiedy powoli się kończą, żebym o nich nie zapomniała. Ale zdarzyło się nawet, że jeż mnie zainspirował :)
6. Jak radzisz sobie ze stresem?
 Staram się nie myśleć za dużo, włączam coś do oglądania albo piosenki wraz z ich tekstami i śpiewam (na co mój brat źle reaguje :) ). Jeśli chodzi o stres np. podczas czekania na egzaminy lub coś podobnego to staram się go rozchodzić :)
7. Twój największy życiowy sukces to...
 Na razie chyba skończenie wymarzonych studiów, które do łatwych nie należały.
8. Ulubiony drink?
 Takich typowych drinków w barach nie pijam bo szkoda mi pieniędzy :) Lubię np. wódkę z sokiem porzeczkowym i bananowym ale nie zmieszane, drugi sok wlewamy po ściance szklanki, tworzą nam się warstwy - takie małe zboczenie chemika :)
9. Co chciałabyś zrobić, ale nie masz na to odwagi?
 Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie tatuaż, ale boję się nie tylko bólu podczas robienia ale też tego, że mi się znudzi i będę żałowała.
10. Smak dzieciństwa?
 Andruty :)
11. Znienawidzony smak dzieciństwa?
 Zupa ziemniaczana :-/

Pytania od Nella Bella:
1. Czerń czy biel?
 Zależy co ma być w tym kolorze :)
2. Od kiedy prowadzisz bloga?
 Od niedawna, dokładnie od 20 września 2013 :)
3. Co lubisz w blogowaniu?
 Cieszą mnie osoby odwiedzające mojego bloga i komentujące. Gdyby Was nie było pewnie nie robiłabym tego z taką przyjemnocią.
4. Co Cię denerwuje w blogowaniu?
 Proszenie mojego brata o pożyczenie aparatu do zrobienia zdjęć.
5. Rzecz, która poprawia Ci nastrój?
 Spotkania z przyjaciółmi, zabawy z psami, zakupy (choć jak patrzę na rachunki to już nie bardzo), muzyka, filmy, seriale, książki, pyszne jedzonko :)
6. Kim chciałaś być w dzieciństwie?
 Łyżwiarka figurową :) Skończyło się na tym, że nie umiem nawet na łyżwach jeździć...
7. Imię pierwszej miłości?
 Autobrzuszek :) Miałam chyba z 3-4 latka i byłam u babci lub dziadka w szpitalu, a że mi się nudziło to wyszłam na korytarz i spotkałam tam chłopca w moim wieku i się razem bawiliśmy. Po powrocie do rodziny, na pytanie z kim się bawiłam odpowiedziałam, że z moim chłopakiem Autobrzuszkiem :) Prawdopodobnie był to Mateuszek, a historia jest wspominana przez moją rodzinę bardzo często.
8. Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?
 Rodzina i przyjaciele.
9. Za co siebie lubisz?
 Uważam, że jestem dobrą przyjaciółką mimo, że niektórzy nie doceniają szczerości.
10. Kosmetyczny ulubieniec?
 Maybelline - The Colossal Volum' Express Waterproof
11. Rozważna czy romantyczna?
Rozważna.

Pytania od Natalia S.:
1. Kim chciałaś być w dzieciństwie?
 Odpowiedź wyżej.
2. Gdybyś miała możliwość spędzić jeden dzień z wybraną przez siebie osobą, żyjącą lub nie kto by to był i       dlaczego właśnie ta osoba?
 Maria Skłodowska-Curie, może miała jakieś nie zrealizowane pomysły, którymi by się ze mną podzieliła a ja zostałabym genialnym chemikiem :) (Tylko bez śmiertelnych efektów Marysiu!)
3. Czy wierzysz w przeznaczenie?
 Nie bardzo...
4. Czy jest ktoś kto jest dla Ciebie autorytetem. Jeśli tak, to kto to jest i dlaczego?
 Często wymienia się rodziców przy takich pytaniach ale uważam, że każdy ma wady i zalety nawet oni więc chyba nie mam autorytetów.
5. Jaki miejsce w Polsce poleciłabyś na miłe spędzenie weekendu?
 Poznań, w którym studiowałam i mój ulubiony klub na sobotnie imprezy Cuba Libre :)
6. Jesteś imprezowiczką czy domatorką?
 Zazwyczaj domatorką, chyba bym się wykończyła gdybym miała codziennie imprezować :)
7. Czy istnieje jakaś książka, film bądź piosenka, która zmieniła Twoje życie, zainspirowała Ci do czegoś?
 Mama zaraziła mnie miłością do kryminałów (książek, filmów, seriali) a "Kolekcjoner Kości" (w wersji książkowej i filmowej) to jeden z kryminałów, który spowodował, że chciałam studiować chemię. Te wszystkie sprzęty dzięki którym rozwiązywali zagadki, praca na nich to był mój cel.
8. Jaki jest Twój ulubiony kwiat?
Nie mam ulubionego, ale mam sentyment do stokrotek na łące (tych z różowym kolorem) :)
9. Ile czasu poświęcasz na zrobienie makijażu?
 Pełnego makijażu ok. 20-30 minut, wersję szybką 10-15 minut.
10. Jesteś minimalistką czy maksymalistką?
 Chyba  żadne do mnie nie pasuje, jestem gdzieś pośrodku :)
11. Jaka jest najbardziej szalona rzecz jaką zrobiłaś w życiu?
 Na wakacjach woziłyśmy się z przyjaciółkami wózkiem na zakupy z Lidla. Ktoś go porzucił na środku drogi i to wcale nie obok sklepu, wykorzystałyśmy okazję :)

Suzanne Collins - Igrzyska śmierci (trylogia)

 Dawno nie było o żadnej książce, a że niedługo do kin wchodzi ekranizacja drugiej części postanowiłam zapoznać Was i zachęcić do przeczytania tej serii. Mowa oczywiście o trylogii Suzanne Collins czyli "Igrzyska Śmierci", "W Pierścieniu Ognia" oraz "Kosogłos"
 Opis z okładki ("Igrzyska Śmierci"):
 "Na ruinach dawnej Ameryki Północnej rozciąga się państwo Panem, z imponującym Kapitolem otoczonym przez dwanaście dystryktów. Okrutne władze stolicy zmuszają podległe sobie rejony do składania upiornej daniny. Raz w roku każdy dystrykt musi dostarczyć chłopca i dziewczynę między dwunastym a osiemnastym rokiem życia, by wzięli udział w Głodowych Igrzyskach, turnieju na śmierć i życie, transmitowanym na żywo przez telewizję.
Bohaterką, a jednocześnie narratorką książki jest szesnastoletnia Katniss Everdeen, która mieszka z matką i młodszą siostrą w jednym z najbiedniejszych dystryktów nowego państwa. Katniss po śmierci ojca jest głową rodziny – musi troszczyć się, by zapewnić byt młodszej siostrze i chorej matce, a to prawdziwa walka o przetrwanie... "
  Pozostałych dwóch opisów nie zamieszczę żeby nie ujawniać za dużo fabuły tym, którzy jeszcze nie czytali żadnej części.
 Trylogię zaliczają do powieści młodzieżowych z gatunku fantasy, ja młodzieżą już raczej nie jestem a wszystkie części przeczytałam z wielką przyjemnością. Każda część jest tak wciągająca, że z trudem odkładałam je żeby pójść w środku nocy spać. Cieszę się, że zaczęłam je czytać jak już wszystkie trzy części były wydane i zakupione przeze mnie, nie wyobrażam sobie czekać na dalszy ciąg przez kilka miesięcy.
 Główna bohaterka nie jest pustą lalą. To zaradna, odważna i dbająca o innych dziewczyna. Zresztą znajdziemy kilka postaci wartych uwagi. Wątek miłosny jest nietypowy i skomplikowany. Nie odgrywa głównej roli w książce, przez co nie jest to zwykły romans fantasy. Głodowe Igrzyska przypominają mi trochę reality show typu Big Brother. Aby wygrać dobrze by było przypodobać się widzom, którzy mogą ułatwić przetrwanie sponsorując np. jedzenie czy lekarstwo. W naszych telewizyjnych reality show płacimy im smsami i wysokimi słupkami oglądalności. Władze Panem są dalekie od idealnego zarządzania państwem, obywatele są dla nich jedynie środkiem do celu. Mają produkować potrzebne rzeczy, uprawiać i zbierać żywność, wydobywać surowce (oczywiście dla nich samych za dużo nie zostaje, większość muszą oddać) i dostarczać rozrywki podczas Igrzysk. Znacie jakieś przykłady beznadziejnych rządów, gdzie nie zwraca się uwagi na obywateli?
 Mam nadzieję, że choć trochę Was zachęciłam do przeczytania trylogii bo wg mnie nie jest to zwykła, mało mądra książka dla młodzieży. Gorąco Wam polecam, szczególnie jeśli macie zamiar obejrzeć film, bo jednak książki są przeważnie lepsze :)

Avon, Planet Spa - Maseczka głęboko oczyszczająca pory, Tajski kwiat lotosu

 Robiąc ostatnio porządki w koszykach z kosmetykami w łazience odnalazłam maseczkę głęboko oczyszczającą pory Tajski Kwiat Lotosu z serii Planet Spa marki Avon. Kupiłam ją kiedy na promocji za 9,99zł. Nie pamiętałam dokładnie czemu wylądowała gdzieś na dnie koszyka więc postanowiłam przetestować ją ponownie.
 Produkt znajduje się w plastikowej tubce o pojemności 75ml. Podoba mi się jej zapach, miła odmiana po maseczkach z glinkami które tak ładnie nie pachną :) Maseczka jest w podobnym kolorze co jej opakowanie czyli liliowym, po zaschnięciu robi się bardziej biała. Dzięki temu wiem kiedy ją zmyć, ja akurat kieruję się bardziej jej wyglądem na twarzy niż 5 minutami zalecanymi przez producenta. Jest dosyć gęsta ale łatwo się rozprowadza na twarzy. Trochę gorzej jest ze zmywaniem ale to chyba typowe dla maseczek więc mi to nie przeszkadza.
 Co do głębokiego oczyszczania porów to niestety nie zauważyłam takiego działania. Raczej powiedziałabym, że je rozjaśnia tzn. czarne kropeczki na nosie nie są już czarne ale nadal pory są zanieczyszczone. Mogę się zgodzić, że oczyszcza z nadmiaru sebum i odświeża twarz. Skóra po jej użyciu jest przyjemna w dotyku, miła i gładka. Nie powoduje też bardzo dużego ściągnięcia skóry i przesuszenia. Maseczka nie podrażnia i nie uczula.
 Czy kupię ponownie? Nie sądzę ale może kiedyś wypróbuję inne maseczki z tej serii. Tą natomiast jak już odkopałam to zużyję do końca. Może lepiej się sprawdzi u kogoś mającego mniejszy problemem z zanieczyszczonymi porami.

Ziaja - Bio-żel pod oczy i na powieki kojący ze świetlikiem

 Kremy pod oczy to coś co do niedawna wydawało mi się zbędne w mojej kosmetyczce, ale że młodsza już nie będę a zmarszczki pod oczami zaczęły być widoczne to przyszedł czas żeby jakiś kupić. Przed wyruszeniem na zakupy nie przejrzałam internetu w poszukiwaniu polecanego przez innych produktu dlatego kupiłam w ciemno bio-żel pod oczy i na powieki kojący ze świetlikiem marki Ziaja. Za 15ml zapłaciłam ok. 6zł.
 Przeznaczony jest do codziennego użytku w każdym wieku, nie chciałam kupować typowo przeciwzmarszczkowych kremów. Żel znajduje się w białej, plastikowej tubce z wygodnym aplikatorem, można za jego pomocą od razu nakładać punktowo żel na skórę pod oczami i na powieki. Osobiście wolę wyciskać go jednak na palec, łatwiej mi w ten sposób wycisnąć potrzebną ilość produktu. Bezbarwny i bez zapachu, o typowo żelowej konsystencji.
 Jeśli chodzi o działanie to największym plusem wg mnie jest efekt chłodzenia. Przyjemnie koi skórę w tych okolicach zarówno rano jak i wieczorem po całym dniu (u mnie często w dużym stopniu spędzonym przed komputerem). Pozostawia jednak troszkę lepką skórę dlatego nie stosuję go pod makijaż, chyba że mam sporo czasu na jego dokładne wchłonięcie. Jeśli chodzi o nawilżenie to nie zauważyłam super efektów, raczej delikatne ale lepsze to niż nic. Nie wiem jak sobie radzi z workami pod oczami czy wyraźnymi sińcami bo nie mam takich problemów (u mnie fioletowo-niebieskie zabarwienie powodują przebijające żyły i żyłeczki). Żel miał również zmniejszać nadwrażliwość na światło, a że moje oczy reagują łzami na słońce, wiatr, zimno i co tylko chcecie to miałam nadzieję, że jakimś cudem choć trochę jest to prawdziwe. Niestety nie udało się... Producent ostrzega przed "wprowadzeniem żelu do worka spojówkowego" i słusznie bo szczypie niemiłosiernie wywołując łzawienie. Gdy jesteśmy ostrożni z jego nakładaniem to nie wywołuje innych podrażnień. Jest wydajny, po kropelce na każde oko wystarczy choć czasami na noc nakładałam trochę więcej.
 Czy kupię go ponownie nie wiem, ale tą tubkę spokojnie zużyję do końca bez narzekania bo coś jednak robi :) A wy używacie kremów pod oczy? Może polecacie jakiś dający jeszcze lepsze efekty?

Tag: Liebster Blog

 Dzisiaj zostałam otagowana przez Bettywoman z bloga BlackCherryLady :) Dziękuję za nominację do Liebster Blog, który jest moim pierwszym tagiem.

" Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogerów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował. "

 Moje odpowiedzi na zadane pytania :)

1. Ile czasu poświęcasz swojemu blogowi i odwiedzaniu innych w ciągu dnia?
 Zależy od dnia... Powiedziałabym, że średnio ok. 2-3 godz dziennie, czasami więcej.
 
2. Pies czy kot?
 Zdecydowanie pies!
 
3. Szminka czy błyszczyk?
 Ostatnimi czasy szminka, najczęściej w jakimś różowym odcieniu.
 
4. Jakie jest Twoje największe spełnione marzenie?
 Największe niestety nadal czekają na spełnienie... Ale jakbym miała coś wybrać z dotychczasowych małych marzeń to jak byłam małą dziewczynką zawsze chciałam "małego, białego pieska do łóżka" (dokładnie tak ciągle mówiłam) i od 13 lat takiego posiadam :)
 
5. Jaki kosmetyk zabrałabyś na bezludną wyspę?
 Skoro bezludna to nie muszę się martwić makijażem, ale zapewne byłoby tam dużo słońca więc krem z wysokim filtrem.
 
6. Mogłabyś się opisać w 5 słowach?
 Nieśmiała, uczciwa, niezdecydowana, realistka i trochę zboczona :)
 
7. Ile miesięcznie przeznaczasz na kosmetyki?
 Różnie... Niekiedy mam miesiąc w którym prawie wcale nie kupuję nowych kosmetyków, w innym natomiast wydaję zdecydowanie za dużo.
 
8. Jaki jest Twój największy urodowy grzech?
 Moje włosy na pewno powiedziałyby: farbowanie. Natomiast ciało: brak systematycznego balsamowania
 
9. Jaki jest twój ulubiony tusz do rzęs?
 Maybelline - The Colossal Volum' Express Waterproof

10. Czy jest jakiś kosmetyk, do którego zawsze wracasz? Jaki?
 Zdecydowanie powyższy tusz! Choć zdradzam go z innymi to zawsze wracam do niego "z podkulonym ogonem" :)
 
11. Spódnica czy spodnie?
 Sukienka :) Ale jeśli muszę wybierać pomiędzy spódniczką a spodniami to raczej spodnie.

 Do zabawy zapraszam:
 
 
 Moje pytania do Was:

1. Jakiego rodzaju posty na blogach czytasz najchętniej?
2. Ulubiony kolor na sezon wiosenno/letni oraz jesienno/zimowy?
3. Wygodnie czy modnie?
4. Ulubiony rodzaj biżuterii?
5. Jeśli miałabyś użyć tylko jednego kosmetyku do makijażu to co byś wybrała?
6. Gdybyś miała słuchać tylko jedną piosenkę do końca życia, jaką byś wybrała?
7. Ulubiony zapach?
8. Jaką znaną osobę chciałabyś poznać i dlaczego?
9. Ulubione jedzonko?
10. Ulubiona książka?
11. Co poprawia Ci humor?

Mam nadzieję, że weźmiecie udział w zabawie więc miłego odpowiadania na pytania :)

Szczoteczka elektryczna Oral-B Professional Care 500

 W piątek, 31 października doszła do mnie paczka z pakietem startowym do testowania szczoteczki elektrycznej Oral-B Professional Care 500 w ramach projektu trnd. W środku znalazłam list powitalny, przewodnik projektu, książeczkę "Twoje badanie opinii", 20 broszurek Oral-B oraz oczywiście opakowanie ze szczoteczką elektryczną oraz dwa z dodatkowymi końcówkami (razem 8 końcówek). 
 W przewodniku podoba mi się to, że oprócz podstawowych wiadomości o samym projekcie znajdziemy też dużo informacji o testowanej szczoteczce i higienie jamy ustnej. Jeśli chodzi o szczoteczkę to jako pierwsze nasunęły mi się dwie myśli: ładnie wygląda i nie jest zbyt ciężka. Ciekawość zwyciężyła i nie pozwoliłam jej najpierw w pełni się naładować, już wieczorem zaczęłam testowanie.
  Chciałabym Wam trochę przybliżyć tą szczoteczkę:
 Mam nadzieję, że wiecie, że płytka nazębna gromadząc się na zębach, może ulec zwapnieniu i przekształcić się w kamień nazębny, a tego przecież nie chcemy. Bakterie znajdujące się w niej są odpowiedzialne za ubytki i choroby dziąseł. Szczoteczka Oral-B Professional Care 500 wykorzystuje technologię czyszczenia 3D, delikatnie otacza każdy ząb, rozbija (ruchy pulsacyjne) i usuwa (ruchy oscylacyjno-rotacyjne) płytkę nazębną.  W porównaniu do zwykłej szczoteczki manualnej może usunąć nawet 100% więcej płytki nazębnej, wykonując przy tym kilkadziesiąt tysięcy ruchów (w porównaniu do ok. 600 ruchów szczoteczki manualnej). 
 Szczoteczka posiada wbudowany czujnik nacisku, który wyłącza ruchy pulsacyjne. Dzięki temu nie zranimy sobie dziąseł, szczoteczką manualną przytrafiało mi się to bardzo często. Dodatkowym ułatwieniem jest tzw. zegar szczotkowania, który co 30 sekund daje sygnał wibracyjny przypominający nam żeby przejść do mycia kolejnej ćwiartki zębów. W ten sposób łatwo przestrzegać zalecanych 2 minut szczotkowania zębów. Mała, okrągła główka szczoteczki dociera nawet do trudniej dostępnych miejsc z czym manualna szczoteczka mogła mieć problemy.

 Mnie informacje zawarte w przewodniku i przekonanie się na własnej skórze o ich prawdziwości przekonały do używania tej szczoteczki. Pierwsze wrażenie jak najbardziej pozytywne. Już pół rodziny musiało słuchać o moich zachwytach (i nie tylko moich, również pozostałych domowników) a teraz była Wasza kolej :) Z czystym sumieniem zachęcam Was do zainwestowania w szczoteczkę elektryczną, w końcu to wydatek na lata i z dodatkowymi końcówkami może być używana przez większą liczbę osób.
 Dodam, że w ciągu 100 dni od zakupu macie możliwość odesłania produktu i zwrotu pieniędzy, jeśli szczoteczka elektryczna nie spełni Waszych oczekiwań. Więcej szczegółów o programie "Satysfakcja Gwarantowana Oral-B" na stronie www.instytut.pl Przyznaję, że sama nie czytałam dokładniejszych informacji, bo nie zamierzam jej oddawać :)

Używaliście kiedyś szczoteczki elektrycznej lub macie ochotę wypróbować? Może macie jakieś pytania (mam możliwość zadawania pytań w ramach projektu)? Będę wdzięczna za wszystkie wypowiedzi :)

PS. Wiedzieliście, że pierwsze szczoteczki do zębów były z włosów dzika? Luksusowe natomiast z sierści borsuka lub końskich włosów. Nie zazdroszczę użytkownikom tych wersji :)

Synergen - Pianka do mycia twarzy Sweet Touch

 Szukając kiedyś w Rossmann'ie czegoś delikatnego do mycia twarzy (głównie chodziło wtedy o zmywanie resztek po użyciu mleczka do demakijażu) natrafiłam na piankę Sweet Touch marki Synergen w zawrotnej cenie ok. 5 zł (na promocji). Skusiłam się na jej kupno i w sumie nie żałuję.
 W plastikowym opakowaniu znajduje się 175ml różowawego płynu, który po wyciśnięciu zamienia się w białą, delikatną piankę. Nie jest tak gęsta jak pianki do włosów czy do golenia, raczej bym powiedziała, że trochę wodnista ale nie przeszkadza mi to. Jedna pompka wystarcza do umycia twarzy, czasami pod prysznicem używam dwie jak trochę mi się spłucze przed nałożeniem na twarz :) Plusem jest to, że widać dokładnie ile płynu zostało w środku. Co do zapachu to jest on malinowy (w sumie powinno być malina-marakuja ale nie mam pojęcia jak pachnie sama marakuja), trochę sztuczny, ale jak dla mnie nadal przyjemny dla nosa. 
 Muszę przyznać, że pianka nawet dobrze oczyszcza twarz. Nie próbowałam nią zmywać całego makijażu bo od tego mam inne produkty, ale z resztkami makijażu po nieudanym demakijażu mleczkiem sobie radzi świetnie. Tak samo z zanieczyszczeniami po całym dniu chodzenia bez makijażu, twarz jest faktycznie czysta. W dodatku po jej użyciu nie odczuwam ściągnięcia skóry i wysuszenia co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Po przeczytaniu składu okazuje się, że nie ma w niej SLS ani SLES. Nie zauważyłam żeby robiła jakąś krzywdę mojej skórze, nie ma dodatkowego wysypu niespodzianek ani podrażnień.
 Jest dość wydajna, używam ją co drugi dzień od około dwóch miesięcy i jestem nawet nie w połowie opakowania.
 Nie wiem ile dokładnie kosztuje w cenie regularnej, ale produkty tej marki nie są drogie więc myślę, że warto ją wypróbować.

Pianki do włosów

 Dziś postanowiłam Wam w skrócie przedstawić 3 pianki do włosów, najpierw kilka słów od producentów:
Wella, Wellaflex, Stylizacja na Gorąco - pianka do "kreatywnych stylizacji na gorąco". Ma wzmacniać efekt stylizacji przy użyciu suszarki oraz chronić przed wysokimi temperaturami.
Wella, Wellaflex, 2-Dniowa Objętość - pianka, która ma powodować "zauważalnie większą objętość". Efekt objętości fryzury ma utrzymywać się do 2 dni.
Schwarzkopf, Taft, Volume Mousse - pianka mająca dawać efekt push-up, czyli zwiększenie objętości włosów już od nasady.
 A jak w praktyce?
 Zacznę od tego, że wszystkie ładnie pachną. Te dodające objętości trochę podobnie, jakby owocowo, trzecia inaczej ale również jest to przyjemny zapach. Konsystencja typowo piankowa :)
 Pianki używane na mokre/wilgotne włosy w rozsądnej ilości nie powodują ich sklejania czy sztywności. Ja używam ich wieczorem po umyciu włosów w dość sporej ilości (zaraz wyjaśnię dlaczego) ale nawet jeśli wieczorem coś takiego zaobserwuję to rano po wyczesaniu nie ma po tym śladu. Nie zauważyłam też, żeby ich używanie powodowało szybsze przetłuszczanie włosów.
 A dlaczego używam większą ilość pianki niż powinnam? Dlatego, że używam dwóch pianek na raz. Wyciskam trochę pianki do stylizacji na gorąco oraz trochę, którejś dodającej objętości, mieszam je razem i dopiero wtedy nakładam na włosy. Następnie podsuszam odrobinę włosy z głową spuszczoną na dół i gotowe. Na drugi dzień moje zazwyczaj przyklapnięte włosy wyglądają na uniesione a efekt utrzymuje się nawet do dwóch dni. Oczywiście to nie jest oszałamiająca, podwójna objętość ale u mnie wyraźnie widać zmianę i jestem zadowolona z rezultatów. Niestety pianki dodające objętości stosowane samodzielnie nie dają takiego efektu. Próbowałam je używać z suszarką oraz z naturalnym wysychaniem i jeśli zadziałały jakoś na moje włosy to niezbyt zauważalnie.
Wszystkie są wydajne, wystarczy lekko nacisnąć i mamy odpowiednią ilość pianki na dłoni.
 Najszybciej skończę tą do stylizacji na gorąco bo tamte stosuję zamiennie i na pewno kupię ponownie, żeby stosować je nadal w tym połączeniu. A Wy używałyście którejś z nich? Może jakaś z innej firmy się u Was lepiej sprawdziła?