Projekt denko - wrzesień

 Tradycyjnie kiedy nadchodzi koniec miesiąca (lub zaczyna nowy) trzeba zrobić podsumowanie zużytych kosmetyków czyli czas na Wrześniowy Projekt Denko :)


 Miałam w planach ograniczyć się w tym miesiącu tylko do zużywania, nie kupować nowych kosmetyków bo zapasy mam ogromne i nie mogę się z nich wygrzebać. Muszę stwierdzić, że jak na mnie to nawet nieźle mi poszło bo kupiłam chyba tylko 5 nowych produktów więc jak na mnie
to całkiem niezły wynik mojego postanowienia :)


 1. Dove - Odżywczy żel pod prysznic Gentle Exfoliating
 Kremowy żel pod prysznic z maleńkimi drobinkami. Nie nazwałabym go peelingującym bo było ich za mało i nie były prawie wyczuwalne na skórze. Jednak przyjemnie pachniał i nie wysuszał skóry więc MOŻE KUPIĘ.

 2. Isana - Żel pod prysznic Tropic
 Zawsze myśląc o zapachu tropikalnym mam skojarzenia z owocami. Tutaj raczej była to roślinność tropikalna więc trochę się rozczarowałam ale nie był zły. Tak samo jak inne limitowane edycje Isany, trzeba było kupić i wypróbować ale ze względu na zapach raczej NIE KUPIĘ.

 3. Green Pharmacy - Kremowy płyn do kąpieli Olej Arganowy i Figi <recenzja>
 Słodko-owocowy zapach i sporo ilośc piany uprzyjemniały kąpiel. Nie wysuszał skóry i był dość wydajny. MOŻE KUPIĘ

 4. i 5. Balea - Szampon i odżywka do włosów farbowanych
 Po udanym duecie tej marki w postaci szamponu borówkowego i odżywki z figą i perłą skusiłam się na kolejne produkty do włosów do wypróbowania. Niestety nie spisały się zbyt dobrze. Szampon mocno plątał moje włosy a odżywka nie do końca pomagała je rozczesać. Lepiej się sprawdzały z innymi produktami, szampon ratowała lepsza maska do włosów a odżywka wygładzała trochę włosy, które nie były poplątane po umyciu. Ładnie pachniały grejpfrutem, chyba największa zaleta. NIE KUPIĘ


 6. Garnier - Antyperspirant
 Głównie sięgam po antyperspiranty tej marki. Spisują się u mnie dość dobrze chociaż na pewno nie działają 24/48h :) KUPIĘ

 7. Ziaja, Liście Manuka - Pasta do głębokiego oczyszczania twarzy przeciw zaskórnikom
 Wszyscy mieli tą pastę, większość jest z niej zadowolona więc musiałam w końcu wypróbować. Miała przyjemny, świeży zapach i fajną, dość gęstą konsystencję. Jednak uznałam, że do mojej naczynkowej cery jest trochę za mocna, musiałam z nią uważać aby nie narobiła mi szkód. Zauważyłam jednak jeszcze, że trochę wysusza moją skórę, była mocno ściągnięta po jej zastosowaniu. Dlatego przestałam ją stosować na twarz i ograniczyłam się do szyi, dekoltu i ramion i raczej więcej jej NIE KUPIĘ.
 
 8. Pose - Krem do twarzy <recenzja>
 W ostatniej notce Wam go zrecenzowałam więc nie będę się powtarzać za dużo. Nadawał się pod makijaż i radził sobie z nawilżeniem mojej cery. Byłam z niego zadowolona, największą wadą jest dość wysoka cena ale MOŻE KUPIĘ.

 9. Farmona, Tutti Frutti - Peeling do ciała Jeżyna & Malina
 Kiedyś często sięgałam po peelingi Joanny w takich wersjach, tym razem postanowiłam wypróbować te z Farmony. Można nim zrobić porządny peeling bo ma sporo drobinek. Zapach był owocowy, przyjemny. Mam jeszcze inną wersje zapachową z Shiny Box'a. MOŻE KUPIĘ

 10. Evree, Instant Help - Krem ratunek dla rąk
 Kremy tej marki spisują się u mnie całkiem nieźle, z tym też tak było. Miał ładny zapach i radził sobie z nawilżeniem moich suchych dłonie. Stosowałam go głównie w pracy, dawał natychmiastową ulgę moim przesuszonym dłoniom (czasami były aż białe po umyciu rąk i wyglądały okropnie). Nie potrzebował dużo czasu na wchłonięcie. Jak zużyję trochę zapasów to KUPIĘ.

 11. Kneipp - Olejek do kąpieli z mleczkiem z figi
 To maleństwo dorzuciłam kiedyś do zakupów w internecie bo brakowało mi kilka złotych do darmowej dostawy. Wystarczył tylko na jedno zastosowanie. Słodki zapach figi uprzyjemniał kąpiel i zostawiał "olejkową" warstewkę na skórze. Piany nie było. MOŻE KUPIĘ



 12. Bomb Cosmetics - Intensywna kuracja do ust Lipology <recenzja>
 W tym miesiącu o niej pisałam. Ładny zapach ale przeciętne właściwości, z moimi wymagającymi ustami nie do końca sobie radziła. Mam jeszcze jedna w użyciu ale nie wiem czy do nich wrócę. MOŻE KUPIĘ

 13. Sierra Bees - Organiczny balsam do ust Honey
 Kolejna wersja balsamu do ust, którą zużyłam. Miała słodki, miodowy zapach. Posiada naturalny, krótki skład ale nadaje się raczej do częstego stosowania na moich bardziej wymagających ustach. MOŻE KUPIĘ


 14. Himalaya Herbals - Pasta do zębów Sparkly White
 15. Carea - Płatki kosmetyczne
 16. Alterra - Mydła roślinne
 Wszystkie produkty to stali bywalcy w mojej łazience więc na pewno nie raz jeszcze je KUPIĘ

 17. Masło do ciała na wagę 
 Dość dawno temu je kupiłam w jakiejś mydlarni chyba, nie pamiętam nawet dokładnie nazwy. Miało pomarańczowy zapach ale taki kojarzący mi się bardziej ze świętami bo jakby z dodatkiem przypraw. Produkt na bazie masła shea, zostawiało tłustą warstwę na skórze ale mi to nie przeszkadzało. Nawilżenie mi odpowiadało więc jak sobie przypomnę skąd je miałam to MOŻE KUPIĘ.


 18. Yankee Candle - wosk Bahama Breeze
 19. Yankee Candle - wosk Lovely Kiku
 20. Yankee Candle - wosk Mango Peach Salsa
 Wszystkie trzy zapachy bardzo lubię i mam je w świecach dzięki czemu nie było mi ich aż tak szkoda jak się skończyły, zresztą woski chyba też jeszcze posiadam :) Jak się skończą i nadal będa dostępne to KUPIĘ

 Podsumowanie: Biorąc pod uwagę małą ilość nowości w tym miesiącu to wreszcie mogę z czystym sumieniem napisać, że udało mi się więcej zużyć we wrześniu. Miało być lepiej ale i tak jestem zadowolona bo są postępy :) 

 A jak Wam poszło w tym miesiącu? Więcej zużyć czy nowości?

 Przypominam Wam również o rozdaniu z okazji drugich urodzin mojego bloga. Możecie tam wygrać mgiełkę do ciała marki Victoia's Secret lub Bath & Body Works, wybór należy do Was. Zapraszam do udziału :)

http://blondechemist.blogspot.com/2015/09/drugie-urodziny-bloga-rozdanie.html

Pose - Krem do twarzy poprawiający strukturę skóry

 W grudniowym ShinyBox'ie znalazłam m.in. krem marki Pose - Organics Texturizing Face Cream czyli krem do twarzy poprawiający strukturę skóry. Swoje musiał odleżeć w szafie bo miałam zaczętych kilka innych ale zbliżał się powoli jego koniec ważności więc trzeba było wreszcie po niego sięgnąć. Produkty marki Pose znajdziecie w internecie, nie mam pojęcia czy stacjonarnie gdzieś można je dostać. Cena 50 ml kremu wynosi ok. 100 zł.


 Krem umieszczony jest w kartoniku o dość ciekawym kształcie chociaż nie mogę wybić sobie z głowy jego porównania do trumienki przez Ewelinę z bloga secretaddiction86 :) W środku znajduje się ładne, dość eleganckie wg mnie opakowanie: smukłe, długie, z pompką typu airless. Dzięki temu jest bardzo higieniczne. Jakbym miała się przyczepić do czegoś to czasami zdarzało mi się, że krem zamiast na dłoni wylądował w niezbyt dobrym miejscu np. podłoga, piżama, pościel. Później wiedziałam czego się spodziewać i odpowiednio ustawiałam opakowanie i dłoń aby tego uniknąć :) Minusem jest również to, że nie widać ile kremu nam zostało w środku. Jednak jeśli od spodu przypatrzymy się przez maleńki otwór to zobaczymy mniej więcej ile kremu już zużyliśmy. Chyba, że którejś z Was udało się otworzyć ten spód bo ja chyba siły nie mam.


 Od producenta:


 Zapach jest delikatny, nie powinien nikomu przeszkadzać bo czuć go tylko przy aplikacji. Krem ma żółtawe zabarwienie i lekką, niezbyt gęstą konsystencję. Z łatwością się rozprowadza na skórze i szybko się wchłania. Zostawia po sobie lekko błyszcząca i troszkę wyczuwalną na skórze warstwę ale nie jest ona tłusta ani klejąca. Jak najbardziej nadaje się pod makijaż, nie roluje się i nie powoduje szybszego przetłuszczania cery. Dla mojej cery poziom nawilżenia jaki dawał był satysfakcjonujący. Stosowałam go głównie rano ale zdarzało mi się dwa razy dziennie po niego sięgać np. na urlopie w Grecji i również sobie poradził. Skóra po jego użyciu jest bardziej wygładzona. Jeśli chodzi o poprawę struktury skóry to ciężko mi to ocenić bo nie przyglądałam się aż tak bardzo swojej cerze :)


 Naturalny oraz bogaty w olejki i ekstrakty skład zawsze troszkę mnie przeraża na początku bo moja cera nie zawsze się z takimi lubi. Na szczęście Pose spisywał się na niej bardzo dobrze nie powodując żadnych nowych niedoskonałości czy podrażnień. Do tego był wydajny, nie zdążyłam go zużyć przed upływem daty ważności. Nie spowodowało to jednak zmian w jego zapachu, konsystencji czy działaniu dlatego spokojnie go używałam do samego końca.


 Podsumowanie: Krem Pose przyjemnie mnie zaskoczył. Dobrze radził sobie z nawilżeniem i odżywieniem mojej skóry, nadawał się pod makijaż oraz nie wyrządził mi żadnej krzywdy. Jego cena jest dość wysoka i można by więcej od niego oczekiwać ale wydaje mi się, że byłabym w stanie za niego tyle zapłacić. Ale nie teraz bo w zapasach mam pełno kremów jeszcze :)

Drugie urodziny bloga - rozdanie :)

 "Happy birthday to you..." czyli mój blog kończy dwa latka :) Nie wiem nawet kiedy to tak szybko zleciało. Zakładając go nie pomyślałabym, że dotrwam do takiej chwili. Ostatnio nie mam za dużo czasu na regularne i częste pisanie oraz odwiedzanie na bieżąco Waszych blogów za co Was bardzo przepraszam. Staram się jak mogę ale niekiedy nie wychodzi. Nawet przez głowę przemknęła mi już myśl o usunięciu go ale jakoś nie podoba mi się ona :) W każdym bądź razie chciałabym podziękować Wam za to, że ze mną jesteście. Za odwiedzanie i komentowanie mimo mniejszej aktywności w ostatnim czasie. Gdyby nie Wy to pewnie bym już się poddała.
 Jak widać uznałam, że nadszedł czas na zmiany. Ujawniłam oficjalnie swoją twarz i zmieniłam szablon na blogu z pomocą Kasi z bloga Just Stay Classy. Jeśli ktoś myśli nad metamorfozą swojego bloga to polecam z czystym sumieniem. Ja jestem bardzo zadowolona z efektów i mam nadzieję, że Wam również spodobały się zmiany :)

 Ale czym byłyby urodziny bez prezentów? Musi więc być rozdanie :) A do wygrania jest mgiełka do ciała marki Victoria's Secret - Luscious Crush, Tangerine & Passion Fruit oraz Bath & Body Works - London Tulips & Raspberry Tea. Zwycięzców będzie dwóch i same decydujecie, którą z nich chciałybyście wygrać.


 Będzie również możliwość wyboru dodatkowych produktów z wyprzedaży, które dołączę do nagrody. Zwycięzcy sami zdecydują co by chcieli dostać ale to dopiero po ich ogłoszeniu bo może jeszcze coś dorzucę do wyprzedaży. Wystarczy w zgłoszeniu dopisać czy jesteście zainteresowane takimi kosmetykami (większość jest mało używana ale nie każdy musi je chcieć).

 Aby wziąć udział w rozdaniu należy obowiązkowo:
1. Być publicznym obserwatorem  mojego bloga.
2. Zostawić zgłoszenie w komentarzu pod tym postem wg wzoru zamieszczonego poniżej.
 Dodatkowe losy można zdobyć w następujący sposób:
1. Polubić fanpage Blondwłosa Chemiczka na Facebooku (+ 2 losy)
2. Udostępnić informację o rozdaniu poprzez:
  - baner z linkiem przekierowującym na pasku bocznym (+ 2 losy)
  - udostępnienie na facebooku poprzez kliknięcie "Udostępnij" pod informacją o rozdaniu na moim fanpage'u (+ 2 losy)
3. Top komentatorki, jeśli wezmą udział w rozdaniu otrzymają dodatkowo + 2 losy (stan z dnia 20.09.2015 oraz z dnia zakończenia rozdania)


Wzór zgłoszenia:

    Obserwuję jako:  
Wybieram: VS / B&BW
    E-mail:
    Lubię na fb jako: tak/nie ( imię i pierwsza litera nazwiska lub nazwa fanpage)
    Baner: tak/ nie (link)
    Udostępnienie na fb: tak/nie (link)
Top komentatorka: tak/nie
Kosmetyki z wyprzedaży: tak/nie 

Baner do pobrania:


 Regulamin:
1. Organizatorem i sponsorem rozdania jestem ja, czyli właścicielka bloga http://blondechemist.blogspot.com.
2. Rozdanie trwa do 21.10.2015 włącznie. Czas trwania rozdania może zostać przedłużony w przypadku niskiej liczby zgłoszeń.
3. Warunkiem wzięcia udziału w rozdaniu jest publiczne obserwowanie bloga  http://blondechemist.blogspot.com oraz zostawienie zgłoszenia w komentarzu po tym postem.
4. Każdy uczestnik może zdobyć w sumie 7 losów (top komentatorki 9 losów).
5. Ogłoszenie wyników odbędzie się w ciągu 7 dni od daty jego zakończenia.
6. Zwycięzca zostanie wyłoniony drogą losową i poinformowany o wygranej drogą mailową. Jeśli w ciągu 3 dni zwycięzca nie prześle adresu do wysyłki zostanie wylosowana kolejna osoba.
7. Wysyłka nagrody jest możliwa tylko na terenie Polski.
8. Osoby biorące udział w rozdaniu muszą mieć skończone 18 lat lub posiadać zgodę opiekuna na udział.
9. Osoby, które po zakończeniu rozdania przestaną obserwować blog trafią na "czarną listę" i nie będą mogły wziąć udziału w kolejnych rozdaniach.
10. Każdy uczestnik biorący udział w rozdaniu akceptuje jego regulamin.
11. Zastrzegam sobie prawo do zmiany regulaminu w wyjątkowych sytuacjach.
12. Rozdanie nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr. 4, poz. 27 z późn. zm).

 Mam nadzieję, że nagrody się Wam spodobają i życzę Wszystkim powodzenia :)

Yankee Candle - Lake Sunset

 Jesień się zaczęła wiec sezon na palenie wosków i świec uważam za otwarty :) U mnie to cały rok coś pachnie ale są osoby, które latem odstawiają takie akcesoria. Jednym z zapachów miesiąca Yankee Candle we wrześniu jest Lake Sunset. Oznacza to, że możecie go kupić w atrakcyjnych cenach bo za wosk zapłacicie 5,60 zł a za sampler 8,00 zł. A możecie się nawet na świecę skusić jakbyście chcieli :) Znajdziecie je oczywiście w sklepie goodies.pl :)


"Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: ozon, drewno oraz ananas.
 Namiastka letniego wieczoru i skarbnica wakacyjnych wspomnień ujęta w formie drobnej, wykonanej na bazie naturalnych składników świecy. Sampler Lake Sunset to kwintesencja lipcowego odpoczynku i esencja wyciśnięta z pozytywnych, związanych z błogim leniuchowaniem emocji. Zjawiskowa kompozycja pachnie jak wieczór spędzany na molo i uwodzi idealnie dobranymi, sprawnie ze sobą połączonymi nutami rześkiego powietrza, energetyzującej bryzy i ciężkiego, słodkiego piżma. Kalejdoskop aromatów natury i pretekst do oddania się relaksowi nad brzegiem malowanego promieniami zachodzącego słońca jeziora." (opis ze strony goodies.pl)


 Już sam obrazek mi się spodobał, jest ładny i klimatyczny więc musiałam poznać ten zapach. To był dobry wybór choć na pewno nie wyczuwam w nim ananasa ani żadnego innego owocu. Jest to trochę perfumeryjny zapach, czuć w nim piżmo i pudrowe nuty. Gdzieś w tle wyczuwam też drewno. Bez problemu mogłabym sobie wyobrazić, że tak by pachniało ognisko nad jeziorem o zachodzie słońca. Jest to bardzo przyjemny zapach dla mojego nosa, pasowałby mi na romantyczne wieczory :)


 Zaliczyłabym go do świeżych zapachów chociaż jest trochę nietypowy. Ma w sobie również coś otulającego ale na pewno nie jest ciężkim zapachem. Na intensywność nie można narzekać. Bez problemu zapełnia pokój aromatem ale nie przytłacza i nie męczy. Nawet jak nos już nam się przyzwyczai do zapachu to po ponownym wejściu do pomieszczenia okazuje się, że nadal go czuć.

 Podsumowując:  Kolejny udany zapach Yankee Candle wg mnie. Jak tak dalej pójdzie to zbankrutuję i będę miała więcej świec w szafie niż ciuchów :) Dla mnie jest to uniwersalny zapach, pasuje na każdą porę roku i umila mi wieczory z nim spędzone :)

Bomb Cosmetics - Intensywna kuracja do ust Lipology oraz Coco Kisses

 Już połowa września za nami i jestem pewna, że jesień zagościła u nas na dobre. Dlaczego? Ponieważ moje uszy cierpią od wiatru, głowa pęka, z nosa zaczyna lecieć i mam chłodno w mieszkaniu i pracy. Zdecydowanie nie lubię tego. Ten post próbuję od trzech dni napisać a nie ułatwiało tego zmęczenie po pracy ani ból ale postaram się dziś przezwyciężyć te niedogodności bo wyjdzie na to, że przez następne miesiące za dużo nie napiszę :)
 Na pewno już nie raz tutaj pisałam, że moje usta już od długiego czasu są bardzo wymagające, szybko się przesuszają a nawet gorzej, powstają na nich małe ranki (?). Dlatego mam pełno produktów do ust, które mają mi pomóc w walce z tym. Ostatnio w użyciu są m. in. intensywne kuracje do ust marki Bomb Cosmetics. W ofercie jest kilka wersji ja wybrałam dwie: Lipology o zapachu Czekoladowej Pomarańczy oraz Coco Kisses czyli Kokosowe Pocałunki. Są one do kupienia w różnych sklepach internetowych w cenie 15 zł, nawet nie pamiętam gdzie swoje nabyłam.


 Jak widać produkty znajdują się w małych, zakręcanych opakowaniach. Wiem, że nie każdy lubi taką formę produktów do ust ponieważ nie jest zbyt higieniczna. Mi osobiście nie przeszkadza to, stosuję je po prostu tylko w domu. Na początku smaruję nimi usta prosto z opakowania, dopiero jak się trochę zużyją to zaczynam nakładać je palcem (a wydobywam go z opakowania wierzchem paznokcia żeby nie znalazł się pod nim). 


 Obie kuracje mają bardzo ładne zapachy, łatwo się domyślić jakie :) Lipology pachnie oczywiście pomarańczowymi delicjami a Coco Kisses kokosowo-waniliowo. Dla mnie są to apetyczne aromaty, nie są sztuczne i męczące. Oba są dość intensywne w opakowaniu i podczas nakładania ale na ustach zanikają więc albo mój nos się do nich przyzwyczaja albo się ulatniają. 


 Balsamy mają zbitą konsystencję, w opakowaniu są dość twarde. Dopiero pod wpływem ciepła naszych palców/ust zaczynają się topić i można go zaaplikować. Na ustach zostawiają tłustą warstewkę, nie jest ona jednak lepiąca i nieprzyjemna. Usta ładniej wyglądają posmarowane nimi bo delikatnie się błyszczą ale pod pomadki się średnio nadają. Jest jednak "mało treściwa" ze względu na skład, który opiera się głównie na wosku pszczelim, wyciągu z aloesu, lanolinie i olejkach m. in. kokosowym, ze słodkich migdałów, z nasion konopi, oliwie z oliwek. W praktyce oznacza to tyle, że dość szybko znikają z ust. Nie przynoszą więc długotrwałej ulgi, trzeba często ponawiać aplikację. Aby utrzymały się na nich trochę dłużej należy posmarować je grubą warstwą. Zresztą producent sam każe nam nakładać go obficie tak często jak jest to konieczne. Gdy chcę je zastosować na noc nabieram ilość wystarczającą pewnie na cały dzień używania i wtedy kiedy przebudzę się w nocy nadal czuję, że coś na nich jest :)

Lipology
Coco Kisses

 Gdy moje usta mają lepsze czasy to kuracje Bomb Cosmetics mogę na nich stosować. Chociaż wg mnie bardziej natłuszczają niż nawilżają to jednak przynoszą jakąś ulgę. Niestety w gorszych czasach nie ratują ich i nawet mając jeszcze warstwę tych produktów na wargach szukam czegoś innego bo nie dają mi wystarczającego ukojenia i komfortu. Nie ma więc mowy o regeneracji czy walce z suchymi skórkami.

 Podsumowując: Obie kuracje przypadły mi do gustu pod względem zapachów. Z działaniem nie jest jednak już tak różowo. Dla moich wymagających ust nie jest to "intensywna kuracja" tylko raczej balsam do częstego stosowania. Dlatego polecałabym je osobom, które nie mają większych problemów z ustami i nie oczekują za wiele od tego typu produktów. 

 Miałyście z nimi do czynienia? Lepiej się u Was sprawdzały niż u mnie? A może macie ochotę jednak wypróbować?

Planeta Organica - Krem - Scrub do twarzy dla cery suchej i wrażliwej

 I znowu mnie kilka dni tu nie było. Jak ja bym chciała znaleźć czas na regularne wpisy i odwiedziny u Was. Chyba musiałabym się z pracy zwolnić :) A do tego pogoda mi psuje humor: zimno, deszcz, wiatr. Wolałam słoneczne, upalne lato. Ale mniejsza o to. Miałam pisać o kremie-scrubie do twarzy dla cery suchej i wrażliwej marki Planeta Organica a nie narzekać (a to drugie całkiem nieźle mi wychodzi) :) 


 Krem - scrub zamknięty jest w plastikowym, zakręcanym opakowaniu zabezpieczonym sreberkiem. Napisy są oczywiście po rosyjsku ale nazwa i skład jest również po angielsku a dodatkowo dystrybutor nakleja etykietę z krótkim polskim opisem. Jego pojemność to 100 ml i zapłaciłam za niego ok. 17 zł (cena promocyjna) na stronie Skarby Syberii

 Od dystybutora:


 Po otworzeniu opakowania od razu spodobał mi się zapach tego produktu. Jest słodko-pomarańczowy, dzięki czemu nie jest mdły tylko bardzo przyjemny. W niektórych bombonierkach są czekoladki o smaku pomarańczowym, ten scrub właśnie tak pachnie wg mnie, kolorem też mi przypomina to nadzienie :)


 Peeling ma gęstą, dość zwartą konsystencję, znowu nasuwa mi się skojarzenie z nadzieniem czekoladek, takie jakby minimalnie ciągnące się :) Troszkę utrudnia to nabieranie produktu i równomierne rozprowadzanie ale da się to zrobić. Za złuszczanie odpowiedzialne są m.in puder ryżowy, sól morska i pudry ze skorupek orzechów. Drobinek może się wydawać mało ale to tylko pozory. Nawet podczas wykonywania delikatnego masażu twarzy radzą sobie bardzo dobrze z martwym naskórkiem. Nie radziłabym jednak stosować go jeśli macie jakieś ranki ponieważ sól będzie je podrażniać. Również ze względu na nią od razu po masażu zmywam go z twarzy. Robię to przy zamkniętych oczach i ustach bo słony smak nie jest zbyt miły podczas prysznica/kąpieli :) 


 Nie zdarzyło mi się, żebym skoczyła z zaczerwienioną i podrażnioną cera po jego użyciu. Moja twarzy była ładnie oczyszczona, gładka i miękka w dotyku. Do tego nie odczuwałam żadnego ściągnięcia skóry więc bogaty w masła i olejki skład przyczynił się do jej nawilżenia. Nie zostawia mocno tłustej warstwy na skórze tylko raczej delikatny film. Trochę się obawiałam, że scrub nie będzie zbyt dobry dla mojej cery bo bliżej jej do tłustej niż do suchej. Myślałam, że przyczyni się do zapychania i niedoskonałości. Na szczęście nic takiego się nie stało. Jest wydajny ponieważ na jedno zastosowanie wystarcza niewielka ilość. 


 Podsumowując: Krem - scrub marki Planeta Organica bardzo miło mnie zaskoczył. Nie zaszkodził mojej cerze a wręcz po jego użyciu wygląda ona lepiej. Znikają suche skórki, twarz jest oczyszczona i przyjemna w dotyku. Do tego nawilża zamiast wysuszać dzięki bogatemu i naturalnemu składowi. Do tego przyjemny zapach umila jego stosowanie. Za taką cenę naprawdę otrzymujemy porządny i wydajny produkt więc jeśli będziecie miały okazję to polecam Wam go wypróbować.

Kulturalny sierpień :)

 Jak Wam mijają pierwsze dni września? U mnie spore ochłodzenie i wiatr więc moje uszy już cierpią. Na początku miesiąca trzeba podsumować sierpień pod względem "kulturalnym" . Poszło mi trochę lepiej niż w lipcu, udało mi się przeczytać o jedną książkę więcej i obejrzałam aż dwa filmy co jak na mnie jest dużym sukcesem :)

 Tradycyjnie zaczniemy od książek:

 Simon Beckett - Zapisane w Kościach

"Doktor David Hunter ma odczytać historię przerażającej zbrodni ze spopielałych kości. Na targanej sztormem, odciętej od świata i sparaliżowanej śmiertelnym strachem wysepce, której mieszkańcy mają swoje straszne tajemnice. Nic nie jest tym, czym się wydaje. I nic nie może być wyjaśnione do końca."

 Na początku nie wiedziałam, że to druga część serii z dr Hunter'em. Okazało się na szczęście, że mimo tego można spokojnie ją przeczytać i nie odczuwa się "braku" znajomości pierwszej części. Jest to całkiem inna historia, tylko nawiązuje do przeszłości głównego bohatera czasami ale nie ma to większego związku z fabułą. Zakończenie książki było zaskakujące więc chętnie sięgnę kiedyś po inne części serii.


 Kaui Hart Hemmings - Spadkobiercy

 "Los zmienia życie rodziny Matta Kinga, spadkobiercy wielkiej fortuny na Hawajach. Kiedy po wypadku jego żona zapada w śpiączkę, musi nagle zająć się wychowaniem swoich córek. Zajęty do tej pory swoimi sprawami, Matt staje przed bardzo trudnym zadaniem. Siedemnastoletnia Alex odkrywa uroki bycia niegrzeczną dziewczynką, a dziesięcioletnia Scotty planuje pójść w ślady starszej siostry. Mało tego, znają sekret matki, którego odkrycie jeszcze bardziej skomplikuje życie Matta.
Jak w rajskiej scenerii Hawajów - gdzie nawet w szpitalu można kupić pocztówki z surferami - przeżyć rodzinny dramat?
Jak wyobrazić sobie popalającego trawkę chłopaka w roli zięcia?
Jak zostać prawdziwym ojcem?"

 Dawno temu oglądałam film na podstawie tej książki i mi się podobał. Mając więc okazję kupić książkę za grosze w wydaniu kieszonkowym nie wahałam się długo. Niestety nie wciągnęła mnie za bardzo. Przeczytałam ją oczywiście do końca ale chyba w tym wypadku film wygrywa co zdarza się rzadko. Może to wina Clooney'a?


 Richard Paul Evans - Papierowe Marzenia

 "Luke miał bardzo wiele: kochającego ojca, wspaniały dom, pieniądze, zaplanowaną przyszłość. Niestety podjął złe decyzje, poznał nieodpowiednich ludzi. Nie rozumiał, czym naprawdę jest miłość. Kiedy uświadomił sobie, jak wiele stracił, był gotów zrobić wszystko, by naprawić swoje błędy, odzyskać zaufanie ojca i zasłużyć na prawdziwe uczucie. Czy kręte ścieżki jego życiowych wyborów zaprowadzą go wreszcie do domu?"

 Współczesna opowieść o synu marnotrawnym. Przebieg wydarzeń raczej nas nie zaskoczy ale książkę się czytało bardzo szybko i aż się zdziwiłam, że już się skończyła :)


 Nicholas Sparks - Bezpieczna przystań

"Kiedy w nadmorskim miasteczku na południu USA pojawia się tajemnicza młoda kobieta, niektórzy zadają sobie pytanie, co skłoniło ją do porzucenia miejskiego życia i przeprowadzki w miejsce, w którym nic ciekawego się nie dzieje. W Southport czas płynie leniwie i jego mieszkańcy nie mają przed sobą sekretów. Piękna, ale zamknięta w sobie Katie pracuje w lokalnej restauracji U Ivana i wyraźnie unika zawierania nowych znajomości. Do czasu. Kiedy poznaje Alexa, właściciela niewielkiego sklepu, wdowca z dwójka dzieci, wbrew sobie zaczyna coraz bardziej angażować się w życie jego rodziny. Niespodziewanie miedzy tym dwojgiem wybucha uczucie.Katie zdaje sobie jednak sprawę, że musi zrobić następny krok, że przyszłości i szczęścia nie da się zbudować na kłamstwach i ukrywaniu prawdy o własnej przeszłości. W najczarniejszej godzinie jedynie miłość może dać jej bezpieczne schronienie..."

 Nicholas Sparks należy do autorów po których lubię sięgać. Jego książki zazwyczaj mają w sumie coś wzruszającego więc filmy na ich podstawie to często wyciskacze łez :) "Bezpieczna Przystań" była przyjemną książką do czytania, nie nudziła mnie, nie była zbyt banalna więc zaliczam ją do udanych lektur.


 Jeśli chodzi o filmy to w tym miesiącu obejrzałam:

 Bezpieczna przystań (Save Haven) (2013)

 Jak sama nazwa wskazuje jest to film oparty na podstawie powyższej książki Sparks'a. Jako, że lubię i książki i filmy na ich podstawie to znalazłam wreszcie czas żeby obejrzeć jakiś film. I w sumie to chyba nie był dobry pomysł oglądać go zaraz po przeczytaniu powieści. Bo jak to zwykle bywa są różnice pomiędzy jednym a drugim. Film nie był oczywiście zły, jeśli ktoś lubi komedie romantyczne to pewnie będzie zadowolony. Jednak książka podobała mi się bardziej i tyle. Łez nie było.


 Terminator: Genisys (2015)

 "Walczący z cyborgami w 2029 r. John Connor wysyła w przeszłość Kyle'a Reese'a, by ten uratował jego matkę przed Terminatorem." (opis z serwisu filmweb)

 Akurat był u mnie kolega i pozwoliłam mu wybrać film, żeby nie narzekał potem :) Padło na najnowszego Terminatora. Nie mam w sumie porównania z innymi częściami bo chyba żadnej w całości nie oglądałam. Ale powiem Wam, że nie wiem czy to kolejne piwko wypite podczas seansu czy sam film spowodowały, że czasami przypominał bardziej komedię :) No bo Arnold jest już nie pierwszej świeżości i jakoś tak jego postać trochę komiczna była. W sumie dało się obejrzeć ale chyba nie tego się spodziewaliśmy.


 Jeśli chodzi o muzykę to ciągle przewijały się te same piosenki co w lipcu.  Wśród pominiętych wtedy piosenek a ciągle obecnych na mojej playliście jest na pewno Tiesto & KSHMR feat. Vassy "Secrets"


 Jakimś cudem pominęłam też ostatnio piosenkę Adam'a Lambert'a "Ghost Town".


 John Newman "Come And Get It" też wpadła mi w ucho :)


A żeby nie było, że nic nie ma po polsku to na koniec będzie zespół Enej i ich "Kamień z napisem LOVE".


 A co Wy ciekawego przeczytaliście/obejrzeliście/słuchaliście w sierpniu? Znacie, którąś z tych propozycji? 

 Na koniec mam do Was małe ogłoszenie. Dawid, mój bliski kolega ogłosił na swoim facebooku pewną akcję. Otóż chce od szerzyć uśmiech i pomagać przy tym innym :) Brzmi banalnie ale chłopak ma dobre serce więc chce wykorzystać swoje marzenie do pomocy innym. A jest nim zdobycie najwyższych szczytów każdego z państw europejskich tzw. Korona Europy. W skrócie: można u niego zamówić pocztówkę/zdjęcie/filmik z miejsca jego wyprawy, dla siebie lub komuś zrobić niespodziankę. Opłata to 20 zł i będzie przekazana na cele charytatywne. Tym razem będzie to budowa studni w Somali lub Sudanie Południowym. Szczegóły przeczytać możecie sobie tutaj. Zamówienia zbiera do jutra, czyli 04.09 ponieważ już w sobotę 05.09 rusza na podbój kolejnego szczytu.


 Gorąco zachęcam Was do włączenia się do akcji. Jeden kosmetyk mniej we wrześniu może wywołać uśmiech na twarzy obdarowanej osoby jak również na twarzy mojego kolegi. No i pomożecie wybudować studnię :) Mam nadzieję, że nie tylko wśród naszych znajomych znajdą się osoby chętne do pomocy i damy Dawidowi motywację do zdobywania szczytów i pomocy innym :)

Projekt Denko - Sierpień

 Witajcie kochani pierwszego dnia września. Jak to dobrze, że nie musiałam iść dziś do szkoły. Chociaż wstawanie o 4 rano do pracy też nie było przyjemne :) Oczywiście na koniec/początek miesiąca trzeba się rozstać ze zgromadzonymi pustymi opakowaniami więc czas pokazać sierpniowy projekt denko :)


 W tym miesiącu zdecydowałam się na mały przegląd kolorówki, nadszedł czas pożegnania z  przeterminowanymi rzeczy. Powinnam jeszcze zrobić dokładniejszy przegląd i powiększyć ofertę wyprzedażową, chociaż i tak ciągle coś tam nowego ląduje (więc zapraszam do zapoznania się z ofertą, ceny można negocjować :) ). Jak znajdę czas i motywację to na pewno pojawi się tam więcej rzeczy.


 1. Be Beauty - Płyn do kąpieli Róża i mleczko kokosowe <recenzja>
 Płyn bardzo dobrze się pienił i miał ładny, delikatny zapach ale dobrze wyczuwalny. Do tego bardzo korzystna cena za dużą pojemność. Chętnie wypróbuję jeszcze inne wersje zapachowe więc KUPIĘ.

 2. Isana - Żel pod prysznic z miodem kwiatowym
 3. Isana - Żel pod prysznic z ekstraktem z czereśni
 4. Isana - Wiosenny żel pod prysznic z ekstraktem z malin
 Limitowane żele pod prysznic mark Isana non stop u mnie goszczą, poluję na nie aż do skutku :) Wszystkie zapachy mi odpowiadały a same żele nie zaszkodziły mojej skórze. Do tego ładne opakowania zachęcają do kupna :) Gdyby nie to, ze tonę w zapasach to KUPIŁABYM.


 5. Green Pharmacy - Pianka do higieny intymnej Biała Akacja i Zielona herbata
 To już drugie moje opakowanie zużyte wiec jestem z niej zadowolona. Robi co ma robić i nie podraznia. Obecnieużywam czegoś innego ale zamówiłam już sobie na zapas tą piankę bo stancjonarnie niesttey ich nie widuję. KUPIŁAM

 6. Sun Ozon - Tropikalny balsam do opalania SPF 30  <recenzja>
 Balsam do opalania, który może i chroni przed promieniowaniem słonecznym ale prawdopodobnie wywołuje u mnie paskudne uczulenie. Nie mam zamiaru dłużej ryzykować jego używania dlatego ląduje w koszu. NIE KUPIĘ

 7. Himalaya Herbals - Pianka do mycia twarzy z miodlą indyjską <recenzja>
 Puszysta pianka, która skutecznie oczyszcza skórę i nie przesusza jej. Odczuwałam delikatnie ściągnięcie skóry po jej użyciu ale krem łatwo sobie z tym radził. Delikatnie pachnie i jest bardzo wydajna. MOŻE KUPIĘ


 8. I Love... - Masło do ciała Raspberry & Blackberry <recenzja>
 Masełko bardzo ładnie pachnie, lubię takie owocowe zapachy więc przyjemnie się je używało. Nawilżenie dla mnie było wystarczające, dobrze się rozsmarowywało. Akurat ponownie się pojawiło w sprzedaży na ezebra.pl i znowu gdyby nie zapasy to KUPIŁABYM.

 9. Green Pharmacy - Peeling cukrowy Róża piżmowa i Zielona herbata <recenzja>
 Bardzo przyjemnie pachnący i skuteczny peeling. Zawarta w nim parafina nie była oblepiająca i przeszkadzająca. Moja mama bardzo go polubiła więc pewnie KUPIĘ.

 10. Alterra - Mydła roślinne
 Ostatnio regularnie goszczą w domowej łazience. KUPIĘ


 11. Receptury Babuszki Agafii - Żel-krem pod oczy do 35 lat "Zatrzymanie Młodości" <recenzja>
 Całkiem przyzwoity krem pod oczy o bardzo dużej pojemności i niskiej cenie. Nadaje się pod makijaż i całkiem nieźle nawilża. Byłam z niego zadowolona ale na razie mi się trochę znudził więc testuję nowe. MOŻE KUPIĘ

 12. Mel Merio - Woda perfumowana
 Dawno temu znalazła się u mnie ale miała zbyt sztuczny i niezbyt ciekawy zapach więc posłużyła w końcu za odświeżacz w toalecie. NIE KUPIĘ

 13. Marc Jacobs - Daisy Dream próbka
 Próbka perfum, która zainteresowała mnie nimi dlatego zakupiłam pudełeczko Inspired By Kasia Tusk, w którym były dostępne :) KUPIŁAM

 14. Olive - Krem do rąk próbka
 W Grecji dostałam tą próbkę chyba do jakichś zakupów. Całkiem fajny krem, pewnie jakbym ją zużyła na miejscu to kupiłabym pełnowymiarowe opakowanie a tak już nie będzie okazji. KUPIŁABYM


 15. L'oreal - Volume Million Lashes Waterprooof <recenzja>
 Z tej maskary zadowolona nie byłam niestety. Efekty nie były powalające (zobaczycie je w recenzji) a do tego zostawiała grudki, kruszyła się, osypywała i przy drugiej warstwie sklejała rzęsy. Możliwe, że trafił mi się stary, otwierany wcześniej egzemplarz ale na razie nie mam ochoty robić do niej ponownego podejścia. NIE KUPIĘ

 16. Essence - Get BIG! Lashes Volume Boost Waterproof
 Ta maskara też nie dawała u mnie efektu "wow", raczej nadawała się na codzienne wyjście na zakupy a nie na cały dzień w pracy czy wieczorne wyjście. Mimo, że kupiłam ją w dwupaku zafoliowaną to też się osypywała od samego początku więc to nie ze starości. Później poszła w odstawkę i teraz wyrzucam bo jest już zaschnięta. Raczej NIE KUPIĘ

 17. Claire's - Brokatowe cienie do powiek
 18. H&M - Cień sypki
 19. Paese - Cienie do powiek
 20. Oriflame - Puder
 Wszystkie z nich kupiłam jeszcze na studiach więc wypadałoby się ich pozbyć już. Cienie z Claire's nawet ani razu nie użyłam bo to taki bezbarwny żel z zatopionym brokatem, za dużego efektu nie daje. Cień z H&M bardzo lubiłam za kolor i błysk. Trójka z Paese niestety szybko straciła wieczko więc nie mogłam ich przewozić w kosmetyczne więc zapomniałam o ich istnieniu. Puder z Oriflame był bardzo małych rozmiarów i miał jasny odcień więc nadawał się idealnie do torebki do małych poprawek w ciągu dnia. Raczej żadne z nich nie są już dostępne więc mimo, że niektóre z nich nie były złe to NIE KUPIĘ

 21. FlosLek - Wazelina kosmetyczna do ust poziomkowa
 Ładnie pachnie ale z moimi ustami nie robi nic dobrego. Nie nawilża i musiałabym ją nakładać chyba co 10 minut żeby odczuwać chwilową poprawę. Wymęczyłam połowę, reszta ląduje w koszu. NIE KUPIĘ

 Podsumowanie: Gdyby nie porządki w kolorówce to pewnie denko byłoby uboższe ale i tak jestem zadowolona. Ciągle coś ląduje w reklamówce więc jest szansa, że kiedyś wyjdę z zapasów :) Może we wrześniu uda mi się ograniczyć wreszcie zakupy :)

 A jak Wam idzie zużywanie? Zapasy maleją czy ciągle są na stałym poziomie?