Farmapol - Kremy do rąk Fruity Jungle

 Kremy do rąk to chyba kosmetyki po które każdy sięga. U mnie zawsze jest ich kilka w użyciu ponieważ moje dłonie mają skłonności do przesuszenia. Ostatnio mam okazję testować nowe kremy do rąk marki Farmapol z serii Fruity Jungle. Do wyboru są trzy wersje: liczi, smoczy owoc oraz acai. Niestety nie wiem ile będą dokładnie kosztować ale podejrzewam, że nie będą drogie.


 Opakowania kremów są niewielkich rozmiarów, zawierają 75 g produktu przez co idealnie nadają się do noszenia w torebce. Przyciągają wzrok kolorami, prezentują się na prawdę ładnie. Otwór jest odpowiednich rozmiarów, zamykanie "na klik" nie sprawia problemów.


 Od producenta: 


 Zapachy są niewątpliwie największą zaletą tych kremów. Są soczyście owocowe i ciężko mi wybrać najładniejszy. Liczi jest najsłodszy, acai - kwaskowaty a smoczy owoc łączy w sobie obie te cechy. Są dość intensywne, wyczuwalne na dłoniach jeszcze jakiś czas po aplikacji. Każdy z nich ma inny kolor: liczy jest biały, smoczy owoc - różowy a acai - fioletowy.


 Konsystencja jest lekka, niezbyt gęsta. Kremy łatwo się rozsmarowują na dłoniach i szybko wchłaniają. Przynoszą ulgę suchym dłoniom ale trzeba jednak ponawiać ich aplikację w ciągu dnia np. po myciu rąk. Ich nawilżenie nie jest więc długotrwałe. Nie zostawiają tłustej ani klejącej warstwy na rękach więc spokojnie można sięgać po nie w ciągu dnia. Skóra jest po nich wygładzona i przyjemna w dotyku, znika uczucie szorstkości.
 Mimo małej pojemności są wydajne bo wystarczy ich niewielka ilość na jedną aplikację. W składzie m.in. oprócz gliceryny i olejku z nasion słonecznika znajdziemy ekstrakty z owoców odpowiednich do danej wersji.


 Podsumowanie: Wszystkie trzy kremy oceniam pozytywnie. Są bardzo fajne do stosowania w ciągu dnia. Nawilżają, szybko się wchłaniają i nie zostawiają klejącej/tłustej warstwy na skórze. Do tego mają ładne zapachy, które umilają aplikację a pojemność jest idealna do torebki. Chętnie do nich wrócę w przyszłości.

 Jak Wam się podobają te kremy? Który zapach najbardziej Was zaciekawił?

Wibo - Paleta cieni do powiek Modern

 Marka Wibo ostatnimi czasy poszerza swoją ofertę o bardzo ciekawe kosmetyki. Często są inspirowane innymi, droższymi produktami. Tak też jest z paletką cieni do powiek Modern, która jest inspirowana Modern Renaissance marki Anastasia Beverly Hills. Jednak paleta naszej polskiej marki jest dużo tańsza, zapłacimy za nią 43,99 zł w Rossmannie. W środku znajduje się 15 cieni, każdy o gramaturze 1g. 


 Już samo opakowanie tej paletki przyciągnęło mój wzrok. Po wyjęciu z kartonika naszym oczom ukazuje się błyszczące, srebrne, brokatowe cudeńko. Chyba żadna sroka nie będzie obojętna na ten widok :) W środku znajduje się spore lusterko, bez problemu zrobicie przy nim makijaż. Ma również niewielkie rozmiary więc będzie przydatna na wyjazdy.


 Od producenta:


 Kolorystyka paletki jest utrzymana raczej w ciepłych barwach choć znajdą się też bardziej neutralne. Mamy zarówno dzienne odcienie jak i trochę koloru. Jeśli chodzi o wykończenie to większość cieni jest matowych, tylko 3 są wg producenta metaliczne. Dla mnie to bardziej satyna z delikatnymi drobinkami, nawet porządną perłą bym ich nie nazwała. Fanek błysku na oczach na pewno nie usatysfakcjonują.


 Pigmentacja jest średnia, są widoczne na oczach, efekt można budować ale bardzo mocnego makijażu raczej nie stworzymy. Nie robią plam, dość łatwo je rozetrzeć ale trochę się osypują. Najczęściej sięgam po tą paletkę rano, do szybkiego, dziennego makijażu gdy nie mam czasu na zabawę z cieniami. Dodaję tylko coś błyszczącego i można iść do pracy. Nie narzekam też na trwałość ale ja każdy makijaż oka zaczynam od bazy pod cienie więc to głównie jej zasługa.


 Podsumowanie: Paletka z Wibo jest dla mnie przyzwoitej jakości. Będzie dobra dla osób, które nie gustują w bardzo ciemnych, intensywnych makijażach. Cienie dobrze się rozcierają więc dość szybko się z nimi pracuje. Jeśli nie chcecie inwestować w paletki a szukacie takiej kolorystyki to powinniście być zadowolone. Ja jednak mam bardzo duży wybór cieni i częściej sięgam jednak po inne. 


 Macie tą paletkę w swoich zbiorach? Co o niej sądzicie?

Balneokosmetyki - Biosiarczkowy żel głęboko oczyszczający do mycia twarzy

 Należę do osób, które do oczyszczania cery lubią płyny micelarne, toniki oraz peelingi. Nie przepadam za żelami do mycia twarzy bo najczęściej czuję po ich użyciu mocne ściągnięcie twarzy i wysuszenie. Jednak czasami skuszę się na wypróbowanie jakiegoś produktu tego typu. Tym razem padło na markę Balneokosmetyki - Biosiarczkowy żel głęboko oczyszczający do mycia twarzy. Kupiłam go na oficjalnej stronie z korzystną zniżką. W cenie regularnej kosztuje 29 zł co jest wg mnie całkiem dobrą ceną za 200 ml produktu.


 Opakowanie jest wygodne wygodne w użyciu - plastikowa, zamykana butelka. Można ją przewozić bo nie otwiera się sama. Łatwo można też wydobyć z niej odpowiednią ilość produktu, otwór jest odpowiednich rozmiarów. Nie widać ile produktu zostało w środku, trzeba to oceniać po ciężarze. Pod koniec warto stawiać ją do góry nogami żeby zużyć go do końca. 



 Od producenta:

 Balneokosmetyk z leczniczą, najsilniejszą na świecie wodą siarczkową, ekstraktem z kory wierzby, borowiną i olejkiem jojoba do cery tłustej i mieszanej, ze skłonnością do zmian trądzikowych.
  • Dokładnie i głęboko oczyszcza skórę z wszelkich zanieczyszczeń, skutecznie usuwa makijaż twarzy
  • Usuwa nadmiar tłuszczu z powierzchni skóry i reguluje pracę gruczołów łojowych, zmniejszając wydzielanie sebum
  • Odblokowuje i zwęża pory, chroniąc przed powstawaniem zaskórników i wągrów
  • Pomaga zwalczać zmiany trądzikowe i przeciwdziała ich ponownemu powstawaniu, pozostawiając skórę czystą i gładką
 Żel oczyszczający do twarzy doskonale radzi sobie z usuwaniem makijażu twarzy.
 Substancje aktywne:
  • najsilniejsza na świecie woda siarczkowa Bardzo silnie zmineralizowana woda lecznicza o wyjątkowo wysokiej zawartości bioaktywnej siarki oraz innych mikro i makroelementów takich jaki: sód, wapń, magnez, potas, chlor, brom, jod.
  • ekstrakt z kory wierzby Zawiera kwas salicylowy, który złuszcza, przyspiesza odnowę naskórka i działa antybakteryjnie.
  • termoaktywna borowina Biologicznie czynny rodzaj torfu. Zawarte w niej kwasy organiczne i sole nadają jej właściwości przeciwzapalne, ściągające, rozgrzewające i bakteriobójcze.
  • jojoba Zawarte w żelu drobinki jojoba głęboko oczyszczają i pielęgnują, zapewniając optymalne wygładzenie i nawilżenie skóry. Działa hamująco na naturalne wydzielanie sebum.
 Sposób użycia: Żel rozprowadzić kolistymi ruchami na wilgotnej skórze twarzy, szyi i dekoltu, a następnie dokładnie spłukać ciepłą wodą. Stosować rano i wieczorem.
Bez dodatku mydła – zawiera wyłącznie delikatne roślinne środki myjące.
Niezwykle łagodny dla skóry i przyjemny w użyciu.
Nie wysusza skóry i nie powoduje uczucia ściągnięcia.
Przywraca naturalne pH.
Produkt przyjazny dla skóry, zawiera naturalny olejek grejpfrutowy.
Nie zawiera barwników.
Testowany na skórze tłustej i mieszanej, ze skłonnością do trądziku.

 Skład INCI: Aqua (Water), Acrylates Copolymer, Sulphide-Sulphide Hydrogen Salty Mineral Water, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Propylene Glycol, Peat Extract, Saponaria Officinalis (Soapworth) Root Extract, Salix Alba (Willow) Bark Extract, Sodium Cocoyl Apple Amino Acids, Hexylene Glycol, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Butter, Hydrogenated Jojoba Oil, Citrus Grandis (Grapefruit) Peel Oil, Sodium Chloride, Sodium Hydroxide, Panthenol, Limonene, 2-Bromo-2-Nitropropane- 1,3-Diol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Magnesium Nitrate, Magnesium Chloride, Disodium EDTA, Tetrasodium EDTA

 Żel ma bardzo przyjemny zapach, jest świeży, grejpfrutowy.
 Konsystencja nie jest zbyt rzadka dzięki czemu po wylaniu na dłoń nie spływa z niej. W żelu zatopione są białe cząsteczki - jojoba. Są one ledwo wyczuwalne na skórze więc nie mają właściwości peelingujących. Może więc być stosowany codziennie nawet przez naczynkową cerę. Podczas mycia nie tworzy się dużo piany, raczej emulsja, która łatwo się zmywa.


 Jeśli chodzi o działanie to bardzo dobrze oczyszcza twarz z resztek makijażu, zanieczyszczeń i nadmiaru sebum. Nie jest jednak zbyt mocny dzięki czemu nie przesusza ani nie powoduje podrażnień. Nie czuję ściągnięcia więc nie muszę szybko biec po krem do twarzy żeby przynieść jej ulgę. Skóra jest czysta, odświeżona i miła w dotyku. Mam też wrażenie, że odkąd go w miarę regularnie używam to moje pory są troszkę mniejsze i nie zapychają się tak. A dodatkowo nie świecę się tak szybko w ciągu dnia. U mnie jest wydajny ale stosuję go tylko raz dziennie, najczęściej co drugi dzień.


 Podsumowanie: Serdecznie Wam polecam ten żel, u mnie sprawdził się bardzo dobrze. Świadczy o tym fakt, że otworzyłam niedawno drugie opakowanie :) Jest skuteczny w swoim działaniu, dobrze oczyszcza twarz ale nie wysusza przy tym. Ma przyjemny zapach, który umila stosowanie. Jedyny minus to dostępność ale w oficjalnym sklepie marki Balneokosmetyki często można go kupić z rabatem w atrakcyjnej cenie.

 Używałyście ten żel albo inny produkt Balneokosmetyki? Lubicie używać żeli do mycia twarzy?

Yankee Candle - Sweet Nothings (wosk)

 Tegoroczna, wiosenna kolekcja Q1 Yankee Candle oczarowała mnie swoim wyglądem i zapachami. I choć mam duże zaległości w testowaniu nowości to nie mogłam się jej oprzeć. Na pierwszy ogień poszedł wosk Sweet Nothings. Na stronie Goodies.pl dostaniecie go w cenie 9 zł.


 Ciepłe, miękkie, słodkie - bańki mydlane, tak delikatne jak cichy szept. (opis ze strony goodies.pl)

Nuty głowy: cyklamen
Nuty serca: kwiat lotosu
Nuty bazy: wanilia, pudrowe piżmo, bursztyn



 Zacznę od etykiety i koloru wosku, które wyglądają beztrosko i radośnie. I podobnego efektu oczekiwałam w paleniu choć bańki mydlane kojarzą mi się raczej z zapachem mydła lub płynu do naczyń. Natomiast Sweet Nothings jest słodkim, perfumowanym woskiem o cudownym aromacie. Czuć jakieś kwiatowe nuty ale nie kojarzą mi się z niczym konkretnym. Jestem skłonna się zgodzić, że może być to cyklamen i lotos w połączeniu z perfumową wersją wanilii, piżmem i bursztynem. Ważne, że całość odbieram bardzo pozytywnie i z przyjemnością wącham ten zapach :)


 Jego moc oceniam na dobrą, wrzucony kawałek zapełnił mi pokój na kilka godzin i był dobrze wyczuwalny. Nie trzeba pochylić się nad kominkiem aby go powąchać. Jednocześnie nie jest nachalny i męczący.

 Podsumowanie: Pierwszy zapach z kolekcji Q1 bardzo przypadł mi do gustu. Potwierdza to fakt, że już posiadam dużą świecę więc jeśli reszta kolekcji będzie równie udana to czeka mnie bankructwo :)

 Wypróbowaliście już nowe zapachy Yankee Candle? Jak Wam się podoba ta propozycja?

Rimmel, Lasting Finish 25h - Puder do twarzy

 Jeśli chodzi o pudry to twarzy to nadal szukam swojego ideału dlatego często używam czegoś nowego. Podczas ostatniej promocji -50 % w Rossmannie mój wybór padł na prasowany puder do twarzy (choć producent pisze na opakowaniu o "pudrowym podkładzie") Rimmel - Lasting Finish 25h. Kolor jaki wybrałam to 001 Light Porcelain czyli najjaśniejszy jaki jest dostępny. Normalnie kosztuje tam 42 zł, w drogeriach internetowych możecie go dostać już od ok. 25 zł.


 Opakowanie jest niewielkie, plastikowe ale porządne, zamykanie nigdy się samo nie otworzyło w kosmetyczce. Posiada również lusterko i schowek na gąbeczkę więc jest idealne do noszenia w torebce do poprawek w ciągu dnia. Jego gramatura to tylko 7 g więc nie starcza na bardzo długo.


 Puder jest jedwabisty, dość miękki, łatwo się nabiera na pędzel i trochę się przy tym pyli. Ma ładny kolor, jasny i neutralny. Nie jest transparenty, ma lekkie krycie więc pomaga w wyrównaniu koloru skóry. Czasami stosowałam go tylko z korektorem gdy moja cera miała lepsze dni. Z moimi podkładami się dobrze dogadywał, nie tworzył ciastka ani maski, nie wyglądał też zbyt sucho. Ładnie też wyglądał pod oczami, nie przesuszał tych okolic.  


 Utrwala makijaż dość dobrze, podkład trzyma się na twarzy przez cały dzień. Jedynie na nosie się ściera u mnie ale dlatego, że noszę w pracy dwie pary okularów: zwykłe i ochronne. Mat utrzymuje się kilka godzin, potem trzeba sięgnąć np. po bibułki matujące. Przy mojej cerze to jednak normalne. Nie powoduje u mnie zapychania.


 Nie próbowałam go jednak nakładać na mokro jako podkład. Dlaczego? Ponieważ zauważyłam, że na jego powierzchni robi się miejscami taka skamieniała warstewka jakbym go mokrym pędzlem nabierała. Trzeba ją wtedy zdrapać bo inaczej kiepsko się nakłada go na twarz. Uznałam więc, że skoro pędzel do pudru, który ma styczność tylko z nim oraz z nałożonym na twarz podkładem robi takie rzeczy to nakładanie go np. mokrą gąbeczką nie będzie dobrym pomysłem. Może ktoś też miał taki problem?


 Podsumowanie: Puder Lasting Finish jest całkiem fajnym pudrem. Jego krycie oraz właściwości utrwalające i matujące są całkiem przyzwoite. Na twarzy wygląda ładnie, kolor mi pasuje a opakowanie nadaje się do noszenia w torebce do poprawek w ciągu dnia. Największy minus to ta skamieniała warstewka jaka się u mnie pojawia, choć nie do końca wiem dlaczego. Do ideału mu trochę brakuje ale możliwe, że jeszcze do niego wrócę.

 Miałyście ten puder? Wolicie prasowane czy sypkie?