Projekt denko - Styczeń

 Przed chwilą witaliśmy dopiero Nowy Rok a już pierwszy miesiąc prawie za nami. Jak Wam on minął? Jak Wam idzie realizacja postanowień? A może nie było żadnych tak jak u mnie? Bynajmniej nie wypowiedzianych na głos. Po cichu jednak liczę na ograniczenie zakupoholizmu ale w styczniu się średnio udało choć małe postępy są :)


 Zużycia utrzymują się u mnie na podobnym poziomie. Czasem jest trochę więcej, czasem trochę mniej ale zawsze coś tam ubywa. I dobrze bo zawsze też coś przybywa a szafy mają ograniczona pojemność :) Pora więc na Styczniowy Projekt Denko :)


 1. Lactacyd - Emulsja do higieny intymnej Hydro-Balance
 Produkty do higieny intymnej tej marki dość często goszczą u mnie. Nie podrażniają, odświeżają czyli wypełniają swoja rolę. KUPIĘ
 
 2. Yves Rocher - Szampon odbudowujący z olejkiem jojoba
 Szampon kupiłam z myślą o mojej mamie i bracie bo był przeznaczony do włosów suchych i kręconych. Nawet nie wiem czy brat go używał w końcu. Mama nie była zadowolona bo prawdopodobnie to on spowodował swędzenie skóry głowy i łupież. Moja włosy obciążał, umyte wieczorem rano wyglądały na bardzo nieświeże. Wykończyłam do mycia pędzli. NIE KUPIĘ

 3. Balea - Żel pod prysznic Maracuja
 Powoli wykańczam wesołą gromadkę żeli Balea. Szkoda, że u nas są dostępne tylko online. Nie wysuszają, dobrze się pienią wiec nie trzeba dużo żeby się umyć. Ta wersja miała ładny, słodko-owocowy zapach. MOŻE KUPIĘ

 4. Yves Rocher - Żel pod prysznic z drobinkami rozświetlajacymi Czarne owoce
 Stosowałam go głównie jako żel ale zdarzyło mi się ze 3 razy wlać go do wanny jako płyn do kąpieli. Jako żel bardziej się pienił dlatego nie marnowałam go więcej do kąpieli. W obu przypadkach nie spowodował wysuszania. Miał bardzo ładny owocowy zapach. Myślałam, że drobinki w nim zawarte będą zostawać na skórze ale spłukiwały się razem z pianą i trzeba byłoby mocno ich szukać na ciele. Niestety to limitka z tamtego roku więc NIE KUPIĘ


 5. Babydream - Oliwka pielęgnacyjna dla niemowląt
 Oliwki u mnie w domu zuzywa głównie moja mama, dodaje je sobie do kąpieli bo nie lubi się smarować balsamami itp. Podkradłam ją jej parę razy na mokra skórę. Oczywiście zostawia tłustą warstwę po sobie ale przynajmniej wiem, że to olejki a nie parafina :) KUPIĘ
 
 6. Isana - Żel do golenia brzoskwiniowy
 Tani, wydajny, ładnie pachnący. Nie wysusza ani nie podrażnia. KUPIĘ

 7. Garnier - Farba do włosów Olia 10.1 Bardzo jasny blond
 Ostatnio okazało się, że moja dotychczasową farbę w piance wycofano ze sprzedaży. Wybór nowej farby jest dla mnie zawsze stresujący bo nie wiem co z tego wyjdzie na moich włosach. Olia 10.1 okazała się być dobrym zamiennikiem. Nawet lepszym od poprzednika bo odcień od razu był ładny, bez żółtych tonów. Do tego nie zawiera amoniaku więc nie śmierdzi na kilometr podczas farbowania :) KUPIĘ


 8. BingoSpa - Balsam brzoskwiniowy do dłoni <recenzja>
 Fajna konsystencja i brzoskwiniowy zapach zachęcały do używania. Niestety właściwości nawilżające raczej słabe, przynajmniej dla moich wymagających dłoni. NIE KUPIĘ

 9. Garnier - Antyperspirant Action Control
 Stały bywalec, najczęściej wybieram właśnie "kulki" Garniera jeśli chodzi o antyperspiranty. Są dość tanie (szczególnie w Biedronce) a sprawdzają się całkiem nieźle. KUPIŁAM

 10. Nacomi - Krem pod oczy arganowy
 Byłaby pełna recenzja ale niestety zapomniałam zrobić zdjęć jak jeszcze było co fotografować. Skleroza. Używałam głównie sporą warstwą na noc i byłam zadowolona z efektów. Nawilżał na odpowiednim poziomie, nie miałam problemu z suchą skórą w okolicach oczu jak go używałam. Miał dość gęstą konsystencję, potrzebował chwili na wchłonięcie dlatego nie próbowąłam go na dzień, pod makijaż nakładać. MOŻE KUPIĘ


 11. F&F - Świeca zapachowa Tropics
 W Tesco skusiłam się na świecę, która na sucho pachniała ananasem. Kosztowała ok. 5 zł więc nie myślałam dużo tylko wzięłam ją do kasy. Niestety po odpaleniu jej wcale nie było czuć. Próbowąłam nawet wyskrobać ją do kominka i też nic. Robiła za odrobinę nastrojowego światła wieczorami. NIE KUPIĘ

 12. Yankee Candle - wosk Red AppleWreath <recenzja>
 Jeden z pierwszych zapachów jakie wypróbowałam i nadal bardzo mi się podoba. Ciepły ale nie zbyt ciężki aromat. Czuję tutaj jabłka z dodatkiem słodyczy (syrop klonowy) oraz odrobiną cynamonu i orzechów. Przed świętami zainwestowałam nawet w świecę, która właśnie się pali ♥  KUPIŁAM


 13. Himalaya Herbals - Pasta do zębów Sparkly White
 Moja ulubiona pasta do zębów KUPIŁAM

 14. Carmex- Nawilżający balsam do ust
 Mój pierwszy balsam Carex w słoiczku. Sama nie miałam go zamiaru kupować ale znalazłam go w pudełeczku Inspired By więc zaczęłam używać. Okazał się być całkiem fajnym produktem. Dobrze nawilżał i długo się utrzymywał na ustach, nie trzeba było co pół godziny go nakładać. Grubsza warstwa na noc też załatwiała sprawę. Na razie muszę zużywać spore zapasy ale jeszcze go KUPIĘ

 15. Yasumi - Ampułka Hyaluronic
 Maleństwo miało 3 ml więc w sumie nie mam a dużo do powiedzenia. Nie zostawiała tłustej warstwy na skórze ale wielkiej różnicy po jej zastosowaniu nie widziałam. NIE KUPIĘ

 16. Sierra Beees - Organiczny balsam do ust Vanilla
 Używałam już kilka tych balsamów, były lepsze wersje od tej. Pachniał ładnie, słodką wanilią ale nie była zbyt mdła. Nawilżenie było przeciętne, trzeba było często aplikować na usta. Raczej wybrałabym inne zapachy ale MOŻE KUPIĘ
(Jak widać mój pies bardzo polubił te balsamy, za każdym razem jak je znajdzie to wynosi je w zębach i muszę go gonić. Teraz kończy to co zaczął.)

 17. Nivea - pomadka Sun Protect SPF 30
 Czas wyrzucić ją mimo, ze prawie cały sztyft został. Nie dość, że przeterminowana to jeszcze nie polubiłam się z nią. Bieliła usta i zostawiała nieestetyczne ślady na styku warg. Zapach niezbyt miły ale przeżyłabym. Nie nawilżała ani nie natłuszczała, po chwili już chciałam sięgać po jakąś inną pomadkę. NIE KUPIĘ


 18. Himalaya Herbals - Odżywczy krem do twarzy próbka
 19. Go Cranberry - Krem do pielęgnacji delikatnej skóry szyi i dekoltu próbka 
 20. Sylveco - Łagodzący krem pod oczy próbka
 Żaden z tych kremów mi nie zaszkodził ale o efektach ciężko pisać po takich saszetkach. Krem pod oczy Sylveco najbardziej mnie zaciekawił, mogłabym się w przyszłości skusić na pełnowymiarowe opakowanie. Osobnego kremu do szyi i dekoltu raczej nie mam zamiaru kupować ale ładnie pachniał :) Krem Himalaya mógłby być fajny na zimę lub na noc bo miał trochę bardziej treściwą konsystencję. MOŻE KUPIĘ

 21. Vis Plantis - Szampon z dziegciem brzozowym próbka
 Przez kilka dni walczyłam ze swędzącą skórą głowy (mam podejrzanego ale zobaczymy czy jest winny). Sięgnęłam po próbkę tego szamponu bo obietnice producenta były obiecujące na moje problemy. I powiem Wam, że pomógł. Po dwóch zastosowaniach wreszcie przestałam się drapać po głowie :) Jednak ma spory minus w postaci zapachu, śmierdzi strasznie. Niby to naturalny zapach brzozy czy coś takiego ale mi przypomina smród z popielniczki. Do tego dość długo go czuję na włosach. Ale w sumie warto było. Przydałby się na takie problemy więc MOŻE KUPIĘ

 22. Salvatore Ferragamo - Incanto Heaven oraz Incanto Dream próbki
 Kwiatowo-owocowe zapachy, oba mi się podobały ale nie na tyle, żeby kupić pełnowymiarowe opakowanie. Jeden zapach Incanto mi chyba starczy w kolekcji :) Ale trzeba przyznać, że miały całkiem niezłą trwałość jak na wody toaletowe. NIE KUPIĘ

 Plus oczywiście płatki Carea i mydełka Alterra czyli stali bywalcy mojej łazienki.

 Podsumowanie: Jestem zadowolona ze styczniowych zużyć, oby tak dalej. Nawet jakieś próbki udało się wykorzystać co mnie cieszy bo całe pudełko już się ich uzbierało. Znacie i lubicie coś z tego grona? A jak Wam poszło w pierwszym miesiącu 2016 roku ze zużyciami? Zadowolone?

Receptury Babuszki Agafii - Balsam do włosów Objętość i Puszystość

 Nie wiem jak u Was ale u mnie zainteresowanie rosyjskimi kosmetykami jeszcze nie osłabło i kilka mam w użyciu a jeszcze inne czekają nadal w zapasach. Jednym z ostatnio testowanych przeze mnie produktów jest balsam do włosów Objętość i Puszystość marki Receptury Babuszki Agafii. Pojemność to 350 ml za które trzeba zapłacić ok. 12-15 zł. Ja swój kupiłam w sklepie Skarby Syberii ale obecnie jest tam niedostępny. 


 Opakowanie jest dość proste, kojarzy mi się z aptecznymi wyrobami. Może przez tą gumkę recepturkę :) Plastikowa buteleczka jest zakręcana ale nawet mokre dłonie sobie z nią poradzą. Po jej odkręceniu ukazuje się nam sporych rozmiarów otwór przez który często wydobywam za dużą ilość produktu. Dlatego wolałabym gdyby zamykanie było na "klik" z mniejszą dziurką. Oryginalne etykiety zawierają informacje w języku rosyjskim, nie niszczą się przy częstym kontakcie z wodą. Trochę gorzej się dzieje z naklejką z polskim tłumaczeniem dystrybutora ale jest to chyba tylko problem dla blogerek, które zapomną zrobić wcześniej zdjęcia :) Ja tym razem pamiętałam :)


 Od dystrybutora:


 Zapach jest dość neutralny dla mnie tzn. nie określiłabym go ani ładnym ani nieprzyjemnym. Czuć jakieś roślinki, nie pytajcie jakie :) Na moich włosach utrzymuje się krótko więc nie przywiązuję do niego większej uwagi.
 Konsystencja jest dość rzadka, balsam łatwo wypływa z opakowania (nawet za łatwo biorąc pod uwagę duży otwór). Swoją drogą nie wiem dlaczego akurat nazwali go balsamem a nie odżywką po prostu. Łatwo się nakłada na włosy, nie spływa z nich ani z dłoni. Nie ma też problemu z jej spłukaniem. Jest perłowego koloru co mnie trochę przeraziło na początku bo podobno takie produkty szybciej obciążają włosy czy coś takiego :) Dobrze "czytałam" czy coś mi się pomyliło?


 A jak z działaniem? Przede wszystkim liczyłam na obiecaną objętość i puszystość. Niestety nie zaobserwowałam takich efektów. Na szczęście balsam ten nie zadziałał również w drugą stronę czyli nie obciążył włosów i nie spowodował jeszcze większego "przyklapnięcia i ulizania". Delikatnie wygładza włosy i ułatwia ich rozczesywanie. Chyba, że spotka się z bardzo tragicznym działaniem szamponu to potrzebuje wtedy wsparcia. Nie zauważyłam, żeby włosy były jakoś bardziej zregenerowane i wzmocnione. Ostatnio sporo mi ich wypada i w tym temacie nic się nie polepszyło ale w sumie nie oczekiwałam cudów. Nie powoduje łupieżu, podrażnień ani szybszego przetłuszczania się włosów.


 Podsumowanie: Kosmetyki rosyjskie ciekawią mnie głównie ze względu na swój skład. W końcu połowa składu to zazwyczaj ekstrakty roślinne, olejki i inne naturalne składniki. Jednak nie u każdego muszą się one spisywać na medal. W moim przypadku ten balsam jest przyzwoitą odżywką do częstego stosowania. Nie obciąża włosów, ułatwia rozczesywanie i nie podrażnia skóry głowy. Jednak jeśli potrzebuję silniejszego działania to sięgam po inne produkty. Niestety obietnice o zwiększonej objętości i puszystości nie sprawdziły się.

 Jak tam Wasza przygoda z rosyjskimi balsamami do włosów/odżywkami/maskami? Przeciętna jak w tym przypadku czy całkowicie udana/nieudana?

Yankee Candle - Angel's Wings oraz North Pole (woski)

 Znowu mnie tu kilka dni nie było, wybaczcie ale choroba o sobie przypomniała bardziej niż zazwyczaj. Ciężko się wtedy skupić na pisaniu postów. Dzisiaj jest trochę lepiej ale zacznę od czegoś lekkiego do pisania czyli postu zapachowego :)
 Jednym z zapachów świątecznych Yankee Candle jakie weszły do sprzedaży w zeszłym roku był Angel's Wings. Dziś postanowiłam napisać kilka słów o nim oraz niedostępnym w regularnej sprzedaży w Polsce North Pole. Woski YC dostaniecie oczywiście w sklepie Goodies.pl a ich koszt to 8 zł. Niestety ostatnio podrożały o 1 zł ze względu na wysoki kurs dolara i wzrost cen hurtowych.


 Angel's Wings

 Wosk z okolicznościowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: wata cukrowa, płatki kwiatów oraz kremowa wanilia. (opis ze strony goodies.pl)


 Angel's Wings jest zdecydowanie słodkim zapachem. Dla mnie to połączenie cukru pudru z wanilią. Dawno nie jadłam waty cukrowej ale na pewno jest to podobny zapach. Przypomina mi Sugared Apple tylko bez dodatku jabłka. Kwiatów za bardzo nie wyczuwam. Może dlatego, że się na nich nie znam :) Nie jest to typowo świąteczny zapach, który w styczniu trzeba schować i czekać na kolejne Święta. Nadaje się on na cały sezon jesienno-zimowy. Nie jest zbyt przesłodzony ani mdlący, zęby mnie od niego nie rozbolały. Głowa zresztą też nie. Jego moc jest całkiem dobra, mały kawałek wystarcza na wypełnienie pokoju aromatem. Mój wosk ma już rok czasu i można zauważyć, że z białego (na powyższych zdjęciach) zrobił się lekko kremowy czyli zżółkło mu się troszkę. Jednak nie wpłynęło to na jego zapach.


 North Pole


 What holiday dreams are made of . . . a sweet blend of icy cool mint and sugary rich vanilla cream. (opis ze strony yankeecandle.com)


 Dlaczego wybrałam akurat ten zapach do towarzystwa dla Angel's Wings? Ponieważ dla mojego nosa mają one wspólne nuty zapachowe. Tutaj również wyczuwam wanilię z cukrem pudrem, tak samo jak we wspomnianych wcześniej dwóch zapachach. Do tego jednak dochodzi delikatna mięta. Nie dominuje ona nad słodyczą ale fajnie ją przełamuje i zapobiega przesłodzeniu więc nas nie zemdli od niego :) Zapach jest równie intensywny jak poprzednik oraz tak samo uniwersalny na chłodne pory roku.


 Podsumowanie: Bardzo lubię zapach Sugared Apple więc dzisiejsi bohaterowie również przypadli mi do gustu. Jednak po odkryciu ich podobieństwa przestałam chorować na świecę niedostępnego u nas North Pole. Owszem, cieszyłabym się gdybym ją miała ale jeśli się nie uda to mogłabym zadowolić się albo Angel's Wings albo Sugared Apple. Te woski nie powinny Was zawieźć pod względem intensywności. A dla osób wrażliwych na słodkie zapachy wręcz polecałabym mały kawałeczek wkładać do kominka.

 Znacie któryś z tych zapachów? Lubicie słodkie aromaty? Interesują Was niedostępne w PL zapachy czy wystarcza Wam oferta naszych sklepów?

Tenex, SPA Vintage Body Oil - Dwufazowy cukrowy peeling do ciała, rąk i stóp

 W jednym z Joy Box'ów znalazłam dwufazowy cukrowy peeling do ciała, rąk i stóp wchodzący w skład serii z masłem shea SPA Vintage Body Oil marki Tenex. W sprzedaży są jeszcze trzy inne serie: z olejem makadamia, z arganowym i z abisyńskim oraz inne produkty np. masło, peeling, żel pod prysznic czy olejki do ciała i kąpieli. Jego pojemność to 130 ml w cenie ok. 14 zł. 


 Opakowanie to buteleczka zamykana "na klik" wykonana z twardego plastiku. Jednak o ile w peelingach marki Farmona cz Joanna takie rozwiązanie nie przeszkadza tak w tym produkcie nie jest zbyt dobrym pomysłem. Po pierwsze w jasnej butelce byłoby łatwiej dostrzec kiedy "fazy" się połączą. Po drugie wstrząsanie nią co chwile w celu ich połączenia jest męczące. Po trzecie otwór jest niewielkich rozmiarów przez co cukier w nim zawarty ma problem żeby się przez niego przecisnąć w większej ilości.


 Od producenta: 


 Wersja Masło Shea pachnie przyjemnie, troszkę podobnie do balsamu Organique w wersji Milk. Mają tą wspólną kremową nutę. Jeśli chodzi o konsystencję to producent mówi nam o dwufazowym produkcie. Ma na myśli, że w fazie ciekłej zatopione są kryształki cukru. Tyle, że one po wytrząsaniu się ze sobą nie łączą. Po prostu "odklejamy" kryształki z dna i pływają sobie w naszej warstwie olejowej. I bardzo szybko opadają na dno więc przed każdym wydobyciem jego porcji na dłoń trzeba wytrząsanie powtórzyć. 


 Wspomniałam już, że ciężko wydobyć z opakowania większą ilość cukru, zazwyczaj wypływa nam go troszeczkę zatopionego w dużej ilości "olejku". Trudno więc zrobić nim masaż ciała a co tu mówić o peelingowaniu. Ale próbowałam. Bez skutków. Jeśli weźmiecie go pod prysznic to nie radziłabym "peelingować" nim stóp bo możecie się zabić. Produkt ten zostawia na skórze tłustą i lepką warstwę więc łatwo się poślizgnąć. Niestety warstwa ta nie jest tylko zasługą masła shea i olejku migdałowego ale również parafiny, która jest na pierwszym miejscu w składzie. Nie znika ona nawet po umyciu ciała żelem pod prysznic. Po wytarciu się ręcznikiem również jest wyczuwalna, po prostu znika błyszczenie się skóry. Nie jestem wielką przeciwniczką parafiny ale w tym produkcie wyjątkowo mi przeszkadza. Tak więc mamy tutaj natłuszczenie skóry zamiast jej nawilżenia. Wydajność jest kiepska ponieważ zdarza się, że trzeba "szukać" tego cukru więc wylewamy kolejne porcje na dłoń i ponawiamy "peelingowanie" tego samego miejsca. Dlatego chyba lepszym pomysłem byłoby używanie go tylko na dłonie, starczy na dłużej i może ta tłusta warstwa nie będzie tak denerwująca jak zastosuję go przed spaniem.


 Podsumowanie: Niestety kosmetyk nie zachwycił mnie swoim działaniem. Cukier opada na dno i przy każdym nabieraniu produktu trzeba nim ponownie wstrząsać. Działanie peelingujące raczej nie istnieje. Używanie go na stopy pod prysznicem jest niebezpieczne ponieważ zostawia tłustą warstwę na skórze i można się łatwo poślizgnąć. Warstwa ta nie znika po umyciu, ciało jest oblepione parafiną z dodatkiem masła shea i olejku migdałowego. Wykończę go ale powrotów nie planuję. Wam też nie polecam.

 Miałyście go? Ktoś był zadowolony z niego?

Lavera, Farmona oraz BingoSpa - Kremy do rąk

 Często narzekam na suche usta i dłonie dlatego produkty do ich pielęgnacji posiadam w dużej ilości. Mam też zazwyczaj pootwieranych kilka sztuk: jedna w domu, druga w mieszkaniu, trzecia w torebce itd. Dlatego dziś postanowiłam napisać post zbiorczy o kremach do rąk. Tak się złożyło, że wszystkie trzy mają owocowe zapachy :)


 Lavera - Krem do rąk z pomarańczą i rokietnikiem

 Ten krem znalazłam w "Naturalnie z pudełka". Niewielka tubka zamykana "na klik" o pojemności 50 ml nadaje się idealnie do torebki. Jego cena nie jest jednak najniższa bo kosztuje ok. 15-18 zł. Ma dość lekką konsystencję jednak zostawia po sobie delikatnie tłustą warstewkę. Ma cudowny zapach świeżych, soczystych pomarańczy. Nie jest on bardzo intensywny dlatego mimo, że utrzymuje się długo na dłoniach to nie męczy sobą a wręcz przeciwnie. Jego właściwości nawilżające są przyzwoite ale nie wystarczy tylko jedna aplikacja rano i jedna wieczorem. W ciągu dnia również sięgam po niego. Dłonie są wygładzone i nie mam problemu z szorstką skórą mimo, że czasami czuję brak nawilżenia.


 Farmona - Krem do dłoni i paznokci Brzoskwinia & Mango 


 Ten krem wykończyłam już jakiś czas temu więc wspominałam o nim już w listopadowym denku. Jak widzicie jest on również zamknięty w plastikowej tubce zamykanej "na klik" ale o pojemności 100 ml. Jego cena to ok. 6-8 zł. Krem łatwo się wyciska z tubki, ma lekką i niezbyt gęstą konsystencję. Dość szybko się wchłaniał. Miał intensywny zapach, który długo się utrzymywał na skórze. Pachniał tak samo jak inne produkty z serii Tutti Frutti czyli jak jogurt o smaku brzoskwinia & mango :) Niestety mimo zawartości masła shea i olejku migdałowego nie radził sobie zbyt dobrze z nawilżeniem moich wymagających dłoni. Musiałam go często aplikować, częściej od wyżej wspomnianego kremu, przez co jego wydajność nie była zbyt dobra.


 BingoSpa - Balsam brzoskwiniowy do dłoni


 Jako jedyny z tego grona wyróżnia się opakowaniem. Zakręcany słoiczek sprawia, że sięgam po niego głównie wieczorem bo w ciągu dnia nie chce mi się go odkręcać i zakręcać. Do noszenia w torebce też się nie nadaje raczej. Producent jednak ostatnio zmienił opakowanie i dostępny jest teraz w buteleczce z pompką. W środku znajduje się 100 g produktu w cenie ok. 10 zł. Ma dość gęstą konsystencję, trochę masełkowatą. Zostawia lekko tłustą warstwę na skórze. Zapach czuć już po otworzeniu opakowania, słodka brzoskwinia przypominająca mi jakiś napój. M
oże Tymbark? Również długo się utrzymuje na skórze. Jeśli chodzi o nawilżanie to też radzi sobie z tym średni. Nakładam go na noc grubą warstwą ale gdy się przebudzę to muszę sięgać po jakiś krem bo czuję dyskomfort.


 Podsumowanie: Wszystkie trzy produkty mają przyjemne owocowe zapachy, które dość długo utrzymują się na dłoniach. Na mniej wymagających dłoniach niż moje powinny się sprawdzać lepiej pod względem nawilżania. U mnie jest to niestety krótkotrwałe działanie i muszę ponownie je aplikować w ciągu dnia/nocy. Ale gdybym miała wskazać najlepszy z nich to postawiłabym chyba na ten marki Lavera.

 Miałyście któryś z tych produktów? Sprawdzają się u Was? Który najbardziej Was ciekawi?

Organique - Balsam do ciała z masłem Shea wersja Milk

 W grudniowym denku pokazywałam Wam m.in. balsam do ciała z masłem Shea marki Organique. Posiadałam wersję Milk czyli mleczną o pojemności 100 ml. Za taką wielkość trzeba zapłacić ok. 35 zł. W ofercie jest również kilka innych zapachów oraz pojemność 200 ml ale jej cena to ok. 65 zł. Jednak z tego co wiem w sklepach stacjonarnych można kupić też mniejsze pojemności na wypróbowanie. Oczywiście nie macie wtedy oryginalnego opakowania tylko zastępcze ale jest to fajna opcja. Nie wiem tylko czy można tak z każdym produktem zrobić ale z balsamami nie powinno być problemów :)


 Opakowanie jest typowe dla marki Organique, plastikowe z metalową zakrętką z logo marki. Nie ma problemów z jego otwieraniem/zamykaniem. Nie są jednak zabezpieczone sreberkiem co jest małym minusem. Produkt można wykorzystać do samego końca, nic się nie zmarnuje.


 Od producenta: (niestety nie dało się sfotografować całego opisu)
 Odżywczy balsam o delikatnym, mlecznym zapachu, przeznaczony do pielęgnacji skóry suchej, szorstkiej i podrażnionej. Receptura tego kosmetyku została oparta na wyjątkowych właściwościach masła Shea (karite), wosku pszczelego i wysokiej jakości olejów: sojowego, z awokado i pestek winogron. Masło Shea to bogate źródło witamin A, E i F oraz cennych kwasów tłuszczowych. Poprawia jędrność i elastyczność, wzmacnia cement międzykomórkowy, chroni przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych i jest dobrze tolerowane przez skórę. Masło wzbogacone odżywczymi olejkami przywraca miękkość i gładkość, zapewnia długotrwały komfort przesuszonej skórze.


 Wersja Milk pachnie delikatnie, kremowo, wyczuwam w nim nawet bardzo subtelną słodycz. Spodobał mi się i ciesze się, że czuć go na skórze i piżamie dopóki nie pójdę spać. Jednoczenie nie jest zbyt intensywny i nachalny.


 Konsystencja balsamu w opakowaniu jest zbita i twarda (może latem byłaby bardziej miękka). Wygląda trochę jak zastygnięta kaszka manna, jakby miał w sobie jakieś drobinki. Pod wpływem ciepła dłoni zaczyna się topić i można je wtedy rozsmarować na ciele. Gdy chcę przyśpieszyć ten proces to zanim wejdę do wanny/pod prysznic kładę opakowanie na ciepłym kaloryferze i po wyjściu z kąpieli balsam jest już miękki i nadaje się do rozprowadzania. Po aplikacji na skórze zostaje błyszcząca, tłusta warstwa masła shea i olejków (sojowy, z awokado oraz z pestek winogron), która nie wchłania się zbyt szybko. Nie jest lepiąca na szczęście i nie zauważyłam, żeby brudziła piżamę. Jednak nie polecam Wam używać go rano, lepsze będzie na noc. 


 Balsam dobrze nawilża, skóra po jego zastosowaniu jest przyjemna w dotyku: gładka i miękka. Efekt utrzymuje się również na drugi dzień dlatego myślę, że powinien sprawdzić się również u osób z bardziej suchą skórą niż moja. Nie wywołał żadnych podrażnień, uczuleń czy zapychania. Mimo małego opakowania okazał się całkiem wydajny ponieważ na jedno użycie nie potrzeba zbyt dużo produktu. 


 Podsumowanie: To mój pierwszy balsam marki Organique ale mam nadzieje, że nie ostatni. Spodobał mi się jego zapach i działanie, chętnie poznam też inne wersje. Tłustawa warstewka jaką zostawia nie przeszkadza mi, po prostu stosuję go wieczorem po kąpieli. Ważne, że pozytywnie działa na skórę, jest nawilżona i przyjemna w dotyku. Jednak nie polecałabym go osobom, które wolą szybko wchłaniające się produkty po których nie zostaje ślad na skórze :)

 Miałyście jakiś balsam z masłem Shea tej marki? Jaki zapach polecacie?

Kringle Candle - First Snow oraz Kringle (woski)

 Witam Was wszystkich po raz pierwszy w Nowym Roku. Jak się Wam udał Sylwester? Mnie do dziś bolą nogi od tańczenia na obcasach więc chyba to znaczy, że zabawa była udana :) 

 Dziś postanowiłam Wam przedstawić coś nowego czyli markę Kringle Candle o której jeszcze Wam nie opowiadałam. Sama nie wiem czemu bo poznałam ją przecież dość dawno temu, trzeba więc nadrobić trochę. W ofercie marki mamy do wyboru woski, daylighty oraz świece w różnych rozmiarach. Są one również dostępne w sklepie Goodies.pl co mnie bardzo cieszy :) Zarówno woski jak i daylighty są zapakowane w plastikowe opakowania z "pokrywkami". Jest to bardzo wygodne rozwiązanie, nie potrzeba dodatkowo kupować woreczków strunowych do ich przechowywania. Woski są podzielone na pięć części, jednak ja do kominka wkładam tylko połowę kosteczki. Zapachy są na tyle intensywne, że wystarcza to na wypełnienie pokoju zapachem i spokojnie starcza na 2 tealighty a czasami nawet na 3. Daylighty są to natomiast małe świeczki z knotami, które można normalnie palić przez ok. 12 h. Można też je pokroić na kawałeczki i topić w kominku, mają wtedy zazwyczaj mocniejszy zapach. Jak kto woli. Oba rodzaje kosztują 12 zł ale ich waga jest większa niż YC stąd też wyższa cena.

 To tyle jeśli chodzi o "słowo wstępu". Teraz czas przedstawić Wam jakieś konkretne zapachy. Na pierwszy ogień zdecydowałam się pokazać Wam coś z nowej, świąteczno-zimowej kolekcji. Wybór padł na First Snow ponieważ wczoraj widziałam pierwszy śnieg tej zimy (szkoda, że w mojej miejscowości nie spadł ani jeden płatek) oraz Kringle bo ma piękną, świąteczną grafikę.


 First Snow 

 Wosk (Breakable Wax Potpourri) marki Kringle Candle o czystym i świeżym zapachu, który na nowo przywróci emocje z dzieciństwa, związane z pierwszymi płatkami śniegu za oknem. (opis ze strony goodies.pl)

Tutaj widać tylko 4 kosteczki, nr 5 jest w samym środku. Postaram się następnym razem pokazać :)

 Nie jest to łatwy do opisania zapach. Jest świeży z nutą słodyczy. Czuć w nim jakieś drzewka iglaste ale nie takie toaletowe tylko przyjemne dla nosa, prawdziwe. Tej słodkości nie mogę konkretnie zdefiniować, kojarzy mi się trochę z pomarańczą i przyprawami. Wychodzi więc nam jakiś wieniec ze świeżych gałązek ozdobiony pomarańczami, laskami cynamonu i może odrobiną goździków czyli bardzo świątecznie :) Zalicza się do intensywnych jednak nie męczy sobą.


 Kringle

 Wosk marki Kringle Candle o zapachu bogatym w cudowne nuty piżma, drzewa cedrowego i goździków. (opis ze strony goodies.pl)


 Czyż ten obrazek nie jest bajeczny? Typowo świąteczny klimat :) Jednak zapach jest raczej męski i elegancki. Znowu czuć świeże iglaki, trochę drewna i nut dymnych, goździki oraz delikatne piżmo (które ja najmniej wyczuwam). Również ma dobrą moc ale nie jest duszący.

Wosk można wyjąć i ukroić cały kawałek lub połowę, tutaj akurat "dłubałam" w pojemniczku i dlatego jest pokruszony.

 Podsumowanie: Goździki nie należą do moich ulubionych nut zapachowych, tutaj na szczęście są w małej dawce i w dobrym towarzystwie więc mi nie przeszkadzają. Męskie zapachy też nie zawsze mi się podobają, często są za bardzo duszące i męczące. Te zapachy zaliczam jednak do udanych. Ich intensywność jest jak najbardziej na plus. Jeśli wolicie słabsze aromaty albo obawiacie się trochę jakiegoś zapachu to lepiej nie wrzucać całej kostki na raz :)

 Znacie produkty Kringle Candle? Poznaliście już ich kolekcję świąteczno-zimową? A może inne ich zapachy przetestowaliście i przypadły Wam do gustu? 

 Na koniec życzę Wam raz jeszcze szczęśliwego Nowego Roku :)