BingoSpa - Mocny peeling błotny do twarzy

 W czerwcu coś kiepsko szło mi pisanie postów, oby w lipcu było trochę lepiej. Zdecydowanie mam zbyt mało wolnego czasu a na urlop w lato się nie zapowiada :(
 Mocny peeling błotny do twarzy z zawartością kwasu glikolowego, mlekowego oraz kwasów owocowych firmy BingoSpa kupiłam na allegro za 16,50zł. I tutaj od razu zaznaczam, że bezpieczniej dopłacić1,50zł i kupić na stronie producenta http://bingosklep.com/. Jest wtedy mniejsza szansa na dostanie produktu z dość krótką datą ważności (jak mi się akurat trafiło). Do wyboru jest jeszcze wersja podstawowa zawierająca tylko kwasy owocowe i 2% mielonych pestek oraz średnia z 3% zawartością drobinek oraz kwasami owocowymi i mlekowym.


 Opakowanie to plastikowy, zakręcany słoiczek o pojemności 100g. Nie był zabezpieczony sreberkiem dlatego jak widać na zdjęciach słoiczek był dokładnie oklejony taśmą klejącą żeby nic z niego nie wyciekło. Trochę to nieestetycznie wygląda na zdjęciach ale przy próbie jej zdjęcia odklejała się razem z etykietą. Otwór jest dość szeroki więc nie ma problemu z nabraniem produktu i można go zużyć do końca.

 Od producenta:


 Konsystencja jest dość gęsta, wypełniona mnóstwem ostrych drobinek z mielonych pestek. Nie spływa nam z dłoni ani z twarzy, łatwo go rozprowadzić. Nie potrzeba go nakładać grubą warstwą aby zadziałał więc jest bardzo wydajny. Ma szaro-zielony kolor a zapach określiłabym jako błotny ale dla mnie nie jest nieprzyjemny, po prostu specyficzny :) Po nałożeniu na twarz nie jest mocno intensywny wiec da się wytrzymać.


 Sposób użycia: Peeling nakładam równomiernie na całą twarz i trzymam około 10 minut aby kwasy miały czas zadziałać. Po tym czasie baaardzo delikatnie masuję twarz mokrymi dłońmi i spłukuję resztki. Za pierwszym razem przesadziłam i moje twarz była cała czerwona ale na szczęście nie narobiłam sobie tym krzywdy. Ale od tamtego czasu jestem dużo bardziej delikatna dla swojej twarzy podczas jego stosowania :) Czasami zdarza mi się również najpierw zrobić dosłownie kilkusekundowy masaż, potem potrzymać go na twarzy i znowu krótki masaż podczas spłukiwania.


 Musze przyznać, że na razie to chyba najskuteczniejszy peeling jaki stosowałam do tej pory. Po jego użyciu skóra jest oczyszczona, gładka i miłą w dotyku. Suche skórki są zlikwidowane, nawet jak czasami jakaś się uchowa to od razu widać ją odstająca więc można ją łatwo usunąć. Jeśli chodzi o czarnych nieprzyjaciół na nosie to po jego użyciu są wyeliminowani w znacznym stopniu, chociaż wracają (zawsze wracają, nie ważne czym z nimi walczę, tak już niestety mam). Mam wrażenie, że połączenie kwasów i drobinek działa jednak bez masażu efekt na pewno byłby znacznie słabszy.
 Jeśli masaż wykonuję naprawdę delikatnie to nie mam podrażnionej skóry, nie uczula mnie oraz nie wysusza. Mam cerę naczynkową więc bałam się na początku pojawienia się nowych "pajączków" ale na szczęście nic takiego nie zauważyłam. Ale ze względu na to stosuję go nie częściej niż raz na tydzień, najczęściej wtedy kiedy już widzę suche skórki. Na pewno przy bardziej regularnym stosowaniu dawałby jeszcze lepsze efekty.


Podsumowując:  na prawdę polecam Wam go i sama na pewno wrócę jeszcze do peelingu BingoSpa skoro jest najskuteczniejszy z dotychczas stosowanych. Następnym razem może wypróbuję ten średni, który podobno daje równie dobre rezultaty a ma nieco mniej drobinek. Szczególnie fanki mocnych zdzieraków powinny go polubić. Jeśli będziecie odpowiednio delikatne to nie powinien Wam wyrządzić krzywdy a twarz będzie pozbawiona martwego naskórka :)

 Używałyście, któryś peeling BingoSpa? Sprawdziły się u Was? A może macie innych peelingowych ulubieńców?

China Glaze - Lorelei's Tiara

 Jakiś czas temu zaszalałam i kupiłam swój pierwszy lakier China Glaze. Nie należę do osób, które lubią wydawać dużo pieniędzy na jeden lakier do paznokci ale stwierdziłam, że na jeden mogę się skusić żeby zobaczyć o co chodzi z tymi lakierami. Cena regularna to chyba ok. 30zł ale udało mi się znaleźć ich lakiery w promocji za 15zł na stronie alphanailstylist.pl (obecnie nie są one w sprzedaży). Oczywiście w takiej cenie były tylko nieliczne kolory ale i tak ciężko mi było się zdecydować na jeden. W końcu zdecydowałam się na 3-D Glitter w odcieniu Lorelei's Tiara (uwielbiam jak kolory mają nazwy a nie numerki).



 Dlaczego wybrałam akurat ten? Bo zwykłe lakiery o ładnych kolorach mogę znaleźć stacjonarnie w niższych cenach, a seria 3-D Glitter wydawała mi się bardzo oryginalna. Poza tym jestem sroką więc wybór czegoś błyszczącego był dość prosty, wahałam się nad dwoma kolorami (drugi był w niebieskim odcieniu)., wygrało jednak sreberko. W bezbarwnej bazie mamy mnóstwo drobnego srebrnego brokatu oraz większy niebieski w mniejszej ilości. Nie jest to top coat, który możemy położyć na inny lakier, raczej nadaje się do stosowania solo ponieważ jest dość mocno kryjący.



 Do pełnego krycia potrzeba jednej grubszej warstwy lub dwóch cieńszych. Niestety nie pamiętam, która opcja jest widoczna na zdjęciach. Ze względu na ilość zawartych w nim drobinek brokatu nie uzyskamy nim gładkiej powierzchni. Jest ona chropowata, przypomina delikatny efekt piasku. Schnie nawet dość szybko, na pewno szybciej niż widoczny na zdjęciu Golden Rose (pisałam o nim tutaj). To na nim po włożeniu ręki do torebki zrobiła się mała masakra, China Glaze był nienaruszony więc za to ma duży plus. Pędzelek jest dość długi i cienki. Ja nie przywiązuję większej uwagi do tego ale jeśli ktoś preferuje grubsze i mniej wyginające się to może mu ten nie przypaść do gustu.



 Trwałość lakieru jest zadowalająca. Znowu spisał się w tym temacie lepiej od Golden Rose, na którym pojawił się pierwszy odprysk. Dwa dni wolnego i dwa dni pracy przetrwał w bardzo dobrym stanie, dopiero na zakończenie 4 dnia, po kąpieli pojawił się pierwszy mały odprysk. Pamiętajmy, że w mojej pracy lakiery przechodzą ekstremalny test wytrzymałości :)



 Największy minus tego lakieru? Zdecydowanie zmywanie. Trzeba na to poświęcić sporo czasu i dużo cierpliwości. Zwykłe lakiery brokatowe i lakier piaskowy Snow Dust z Lovely to pikuś do zmywania przy tym. Można więc powiedzieć, że trwałość jest nie do zmycia :) Namęczyłam się przy tym niemiłosiernie, część zmyłam, część zdrapałam i jakoś się udało. Ale jeśli nie miałam czasu na taką zabawę to wolałam zamalować te małe odpryski i poczekać aż będę miała dzień wolny i dopiero wtedy się go pozbywałam :)


 Podsumowanie: lakier China Glaze za 15zł jak najbardziej opłacało się kupić. Chociaż jego zmywanie jest męczące to prezentuje się na tyle ładnie, że na pewno będę po niego sięgać. Szczególnie na szalone imprezy lub w chłodniejszym sezonie. Lakiery z tej firmy można znaleźć czasami na allegro oraz niedługo mają podobno wrócić na stronę alphanailstylist.pl.

Miałyście lakiery China Glaze? Macie ochotę je wypróbować czy w ogóle Was nie kuszą?

Chciejlista kosmetyczna :)

 Jako, że sama lubię oglądać Wasze chcielisty/wishlisty to dzisiaj postanowiłam stworzyć własną. Miałam spory problem, żeby się ograniczyć do 5 rzeczy. Mam nadzieję, że uda mi się coś z niej kupić w najbliższym czasie oraz, że będę starała się ograniczać do zawartych w niej produktów a nie wrzucać wszystko co mi się spodoba do koszyka :)


1. Tangle Teezer Salon Elite, kolor Blue Blush

 Ta szczotka chodzi za mną od dłuższego czasu. Raz ją chcę, raz mi przechodzi. Ale wystarczy przeczytać pochlebną recenzję o niej i znowu ją wraca na moją chciejlitę. Chyba dopóki jej nie kupię i nie wypróbuję będę tak ciągle się zastanawiać nad nią, czy rzeczywiście taka dobra czy jednak przereklamowana. Czas sprawdzić to na własnych włosach :) Koniecznie jednak w kolorze Blue Blush czyli niebiesko-różowym, jakoś najbardziej przypadł mi do gustu.

2. Lakiery piaskowe Lovely lub Wibo

 Lakiery piaskowe bardzo polubiłam, odpowiada mi to chropowate wykończenie i zazwyczaj schną szybciej niż zwykłe. Obecnie mam zamiar zaopatrzyć się w 1 lub 2 nowe kolory z Wibo lub Lovely. Jednak będę mieć problem jak się ograniczyć i nie zabrać wszystkich dostępnych w sklepie, chyba będę musiała walczyć ze sobą ze wszystkich sił :)

3. Wysuszacz do lakieru

 Produkt, który mam nadzieję sprawi, że malowanie paznokci nie będzie takie wkurzające. Bo ja niestety tak mam, że nie chce mi się czekać 2 godzin aż mi lakier wyschnie, zresztą nigdy nie mam na to czasu. I zazwyczaj kończy się to odbitą pościelą na lakierze lub zdarciem części lakieru i potrzebą malowania paznokcia od nowa (lub szybkim naprawianiem szkody w nieestetyczny sposób). Dlatego nie maluję paznokci tak często jakbym chciała. Zastanawiam się nad Seche Vite i Sally Hansen Insta-Dri.

4. Mydło czarne Savon Noir

 O takim specyfiku jak czarne mydło dowiedziałam się dopiero jak zaczęłam pisać bloga i odwiedzać Wasze (zresztą jak o wielu innych produktach). Zaciekawiło mnie na tyle, że mam wielką ochotę je wypróbować. Obawiam się zapachu i wysuszania ale mimo to prędzej czy później trafi w moje łapki :) Jest jednak tak duży wybór, tak wiele firm je oferuje, że nie mam pojęcia jakie kupić.

5. Woda różana

 Kupiłam właśnie swoją pierwszą 100% glinkę więc trzeba ją z czymś pomieszać. Czytałam, że można do tego celu zastosować wodę różaną więc z braku innych pomysłów (poza zwykłą wodą) chętnie wypróbowałabym takie połączenie :) W tym przypadku chyba nie ma większego znaczenia jaki producent ją wyprodukował, jeśli się mylę to dajcie znać. Nie wiem jednak czy dostanę ją gdzieś stacjonarnie czy będę musiała znowu przez internet wszystko zamawiać bo zbankrutuję przez te dodatkowe koszty przesyłki :)

 Pozycji mogło być dużo więcej ale trzeba się ograniczać, w końcu jedna wypłata na wszystko nie wystarczy :) Macie lub używałyście, któryś produkt z mojej listy? Może pomożecie mi podjąć decyzję na co się zdecydować?

TAG: Mój zwierzęcy przyjaciel vol.2

 Znacie już Lunę, teraz czas na moje słodkie maleństwo czyli Puszka.
1. Jak nazywa się Twój zwierzak?
 Puszek.
2. Jakie to zwierzę i jakiej jest rasy?
 Mój słodki piesek jest pudelkiem miniaturką czyli "małym, białym pieskiem do łóżka" o którym zawsze marzyłam :) Ale nie obcinamy mu włosów (bo pudle nie mają sierści tylko rosnące włosy) jak pudlom jeżdżącym na wystawy. Mi najbardziej podoba się zarośnięty dlatego najczęściej go obcinają jak mnie nie ma w domu.
3. Jak długo jest już z Tobą?
 Bardzo długo bo aż 13 lat.
4. Jak dostałaś swojego zwierzaka?
Jak już wspomniałam zawsze marzyłam o "małym, białym piesku do łóżka". Pewnego dnia tata zabrał mnie do Bydgoszczy, nie wiadomo po co. Okazało się, że trafiliśmy do pewnego mieszkania, w którym były dwa dorosłe pudelki i jedna malutka, biała kuleczka. Zabraliśmy ją ze sobą i od tego czasu jest z nami.
5. Ile ma lat?
 Również tyle lat ile jest z nami czyli 13 lat.


6. Co jest dziwnego w charakterze Twojego zwierzaka?
W porównaniu do Luny, Puszek jest bardzo normalnym psem :)
 Jak przystało na mojego psa najbardziej lubi jeść i spać :) I choć wygląda nie pozornie to zdziwilibyście się ile może zjeść. Jak tylko mama woła nas na obiad, to przychodzi po mnie żebym już szła bo wiadomo, że ja najszybciej się złamię i dam mu kawałek mięsa. Gdy był mały obżarł się tak, że wysadziło mu boczki - wyglądało jakby połknął parówkę w całości i wychodziła mu bokami :)

A jak spanie to najlepiej na poduszeczce lub na moim łóżku :)
  Przed zjedzeniem suchej karmy często najpierw musi ja "wykulać", w efekcie ma ciągle pofarbowaną mordkę i łapkę :) Ale zdecydowanie sięga po nią w ostateczności czyli jeśli wcześniej nie uda mu się wyprosić czegoś smaczniejszego. 
 Jak na typowego samca przystało gdy tylko poczuje jakąś suczkę to próbuje uciec na wieś. Niestety często mu się udaje. Raz nie było go w sumie przez 4 dni, umierałam ze strachu, nie chciałam wracać na studia dopóki nie wróci. Wygnali mnie jednak z domu i wieczorem napisali, że zguba się znalazła. Jednak nie było to prawdą, wróciła dopiero po kolejnych dwóch dniach. Później się okazało, że został tatusiem :) Niestety jego dzieci nie mieliśmy okazji poznać bo rozeszły się jak świeże bułeczki. Właściciele mamusi zostawili sobie podobno najbardziej podobnego do Puszka więc mam nadzieję, że kiedyś go zobaczymy. A obecnie, jak na dobrego tatę przystało, chodzi i odwiedza potomka.
 Zalicza się do psów obronnych - tak, trzeba go bronić. Najczęściej przed Luną. Jak jest w kojcu to idzie i sobie buzi dają ale jak tylko biega po ogrodzie to ucieka przed nią i próbuje się wdrapać na ręce lub kolana, żeby go ochronić. No chyba, że Luna ma te dni w miesiącu... Wtedy nasz reproduktor próbuje do niej doskoczyć i rozprzestrzeniać swoje DNA :) Wygląda to komicznie.


7. Co Twoje relacje ze zwierzakiem dla Ciebie znaczą?
Już ostatnio wspominałam, że kocham moje psy i są dla mnie najważniejsze.
8. Ulubione chwile?
 Każda. Jeśli coś mu się kiedyś stanie to chyba umrę zaraz po nim z rozpaczy. Na samą wzmiankę o tym wybucham płaczem. W styczniu miał ciężkie 2-3 dni, kiedy wszyscy mówili, że przyszedł czas na niego. Leżał ze mną wtedy na łóżku non stop (co jest niepodobne do niego bo zazwyczaj woli moją mamę, w końcu to ona jest z nim codziennie od samego początku), nie chciał jeść ani wychodzić na dwór, tylko spał obok mnie. Tyle potoków łez nie wylałam chyba nigdy w życiu. Na szczęście polepszyło mu się i wrócił do zdrowia.
9. Jak nazywasz swojego zwierzaka? 
 Puszek, Pusiu, Słoneczko, Misiu, i inne słodkie wyrażenia :)

Yankee Candle - Under The Palms (wosk)

 Za oknem lato w pełni (chociaż od jutra ma przyjść ochłodzenie :( ) a u mnie nie zapowiada się na wakacyjny wypoczynek. JDlatego jedynym sposobem na przeniesienie się na egzotyczne wyspy jest dla mnie obecnie wosk Yankee Candle - Under The Palms. Podobnie jak jego kolega Lovely Kiku jest to zapach z wiosennej kolekcji Q1. Można go zakupić w sklepie goodies.pl.


"Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: trawa morska, liście palmowe, kokos.
Jakie będzie najbliższe lato? Ciepłe? Być może! Deszczowe? To się okaże! Pewne w tej meteorologicznej zgadywance jest jedno – jeśli najbliższe wakacje zdecydujemy się spędzić z Yankee Candle, zafundujemy sobie moc intensywnych, bardzo egzotycznych wrażeń. W wyjątkowo letniej propozycji Under the Palms znajdziemy wszystko to, co składa się na idealny wypoczynek na tropikalnej wyspie. Zapach trawy morskiej, świeży aromat palmowych liści i słodkie nuty tropikalnych kokosów – pełnia wakacyjnej, rajskiej natury rozkwitająca we wnętrzu aromatycznego wosku i wypełniająca wszystkie kąty domu letnim, egzotycznym klimatem." (opis ze strony goodies.pl)


 Kolejny post zapachowy a ja znowu nie wiem jak pachną jakieś składniki. No bo kto z Was wąchał liście palmy? Ja na pewno nie. Ale kokos wiem jak pachnie więc mogę Wam powiedzieć, że wyczuwam go w tym wosku, dla mnie jest dominującą nutą zapachową. Jego słodycz jest czymś przełamana (pewnie tą palmą i trawą morską) przez co nie jest za bardzo mdły. Moja mama jednak nie lubi jego aromatu więc omija mój pokój kiedy palę ten wosk :)


 Zaliczyłabym go do intensywnych dlatego do kominka wkładam po małym kawałku. Wolę dołożyć potem trochę niż zostać przytłoczona tym zapachem. Może i jest świeży ale nie nazwałabym go orzeźwiającym. Ale bardzo miło mi się kojarzy, paląc go mogę się relaksować wyobrażając sobie palmy i kokosy spadające na moją głowę :) Od razu zachciewa mi się wyjazdu w tropiki i popijania drinków na słonecznej plaży. Ale nie zapowiada się na takie wakacje :(
 Ale wracając do wosku: jest wydajny więc 7zł nie wydaje się majątkiem skoro starcza na dość długo.Choć to zależy oczywiście od tego ile wosku topicie na jeden raz.

 Podsumowując: jeśli ktoś marzy o egzotycznych wakacjach pachnących palmami i kokosem to warto sięgnąć po ten wosk :) Jednak jeśli nie lubicie słodkiego aromatu kokosa to ten zapach może Wam się nie spodobać.

Flormar - Puder prasowany Pretty nr 198

 Recenzji pudru na moim blogu jeszcze nie było. I nie dlatego, że ich nie używam. Wręcz przeciwnie, nawet jeśli ograniczam się do minimum to tusz, korektor i puder są tymi kosmetykami, których zawsze używam. Jednak ciężko zazwyczaj mi określić czy dany produkt lubię czy nie ponieważ mam dość ciężką do współpracy z nimi cerę. Naczynkowa, ze skłonnością do niedoskonałości i przetłuszczania. Puder prasowany Pretty firmy Flormar używam od stycznia więc najwyższa pora coś o nim napisać :)


 17g pudru znajduje się w różowym, plastikowym opakowaniu z nakładanym wieczkiem. Nie jest zamykane "na klik" więc obawiałam się, że będzie się otwierać w kosmetyczce na szczęście ani razu się to nie zdarzyło. Przez te 5 miesięcy nie pękło a napisy się nie starły więc jest dość wytrzymałe. Można go kupić na wyspach marki Flormar lub w internecie, ja swój kupiłam w sklepie Ladymakeup.pl za 8,99zł. 


 Do wyboru jest kilka odcieni, mój nr 198 jest chyba najjaśniejszy, wnioskuję po numeracji bo na zdjęciach w internecie ciężko to określić. Jest może odrobinę ciemniejszy od mojej skóry twarzy i dekoltu ale nie jest to mocno zauważalna różnica, spokojnie mogę go używać. Ma neutralny odcień, nie wpada ani w różowe ani w żółte tony.


 Ma delikatny zapach, kojarzy mi się z mydłem. Jest wyczuwalny w opakowaniu i podczas aplikacji ale już po nałożeniu na twarz go nie czuć. Jego konsystencja jest dość miękka, wystarczy delikatnie przejechać po nim pędzlem aby go nabrać. Przy energicznym i mocniejszym pocieraniu zaczyna pylić. Nie jest on typowo suchym pudrem dającym płaski mat, jego wykończenie nazwałabym satynowym. Jeśli się dobrze mu przyjrzymy w słońcu lub w sztucznym świetle dostrzeżemy delikatne drobinki. Ale spokojnie, bardzo ciężko je dostrzec na twarzy więc nie daje efektu obsypania brokatem. Jednak wydaje mi się, że dzięki nim cera wygląda bardziej świeżo o 5 rano :) Nałożony w rozsądnej ilości daje naturalny efekt, nie wyglądamy jakbyśmy obsypały się mąką. 


 Jako, że podkładu używam rzadko od pudru oczekuję chociaż delikatnego krycia i wyrównania kolorytu skóry. Oczywiście na niespodzianki czy popękane naczynka nakładam korektor więc nie oczekuję wielkiego krycia. Pod tym względem puder się jak najbardziej sprawdził. Jak na puder, w dodatku nakładany pędzlem a nie gąbeczką czy puszkiem, poziom krycia mnie zadowolił. Oczywiście nie ujednolica całkowicie kolorytu jak podkład czy korektor ale widać różnicę między cerą przed jego nałożeniem a po :) Stosowałam go również do przypudrowania podkładu i nie było żadnych problemów z ich współpracą.


 Mat czyli coś co każda z nas od pudru pewnie oczekuje. Zaraz po nałożeniu mamy ładnie zmatowioną, zdrowo wyglądającą cerę. Niestety u mnie ten efekt utrzymuje się w zależności od pogody/temperatury 4-6 godzin. Po tym czasie konieczne jest użycie bibułek matujących lub odciśnięcie nadmiaru sebum w warstwę chusteczki higienicznej. Nie zawsze mam jednak czas na takie poprawki więc po tym czasie często nieestetycznie się świecę. Na pewno produkt lepiej poradziłby sobie na mniej przetłuszczających się cerach. Na całe szczęście puder w kontakcie z sebum nie zamienia się w ciasto, nie schodzi również nieestetycznymi plamami.

Ciekawe czy widzicie w którym miejscu jest nałożony :)

 Jest bardzo wydajny. Zdjęcia robiłam dzisiaj więc po 5 miesiącach używania. Zaznaczam jednak, że nie używam go codziennie ponieważ jeśli cały dzień spędzam w domu to nie widzę potrzeby robienia makijażu. Nie szkodzi mojej skórze w żaden sposób: nie zapycha, nie podrażnia, nie uczula. 

Mam nadzieję, że stopień krycia pokazany na pieprzyku dłoni Was nie odrzuci.

 Podsumowując: gdyby odcień był odrobinę jaśniejszy a efekt zmatowienia utrzymywał się dłużej byłby idealny. Obecnie mogę powiedzieć, że jest dobry i używam go z przyjemnością ponieważ przez pierwsze godziny podoba mi się efekt jaki daje na skórze. Nadal jednak będę szukać czegoś bardziej matującego. Jednak bardzo możliwe, że kiedyś jeszcze wpadnie do koszyka bo jest tani, ma dużą pojemność i nie jest zły więc warto go mieć w kosmetyczce.

A Wy miałyście okazję używać puder marki Flormar? Może polecicie mi jakiś dobrze matujący puder, najlepiej z odrobiną koloru?

Produkty do kąpieli x3

 Jako, że w wynajmowanym mieszkaniu mam tylko wannę to musiałam zaopatrzyć się w jakieś produkty do kąpieli. W końcu nic przyjemnego myć się w wannie, kiedy nie ma ani piany ani nie czuć żadnego ładnego zapachu. Tym bardziej, że jestem fanką prysznica a nie kąpieli, szczególnie w zimnym mieszkaniu. Dlatego dziś przedstawię Wam w skrócie trzy produkty, które ostatnio używałam.

 1. Luksja - Płyn do kąpieli Pink Sparkle (1000ml)


 Płyny do kąpieli Luksja pewnie każdy zna, nawet jak nie używał to widział w sklepach lub na blogach. Za 1 litr produktu zapłacimy 10zł w cenie regularnej. Już sama szata graficzna mi się podoba, aż ciężko było mi się zdecydować na jeden. Wybrałam wersję różową Pink Sparkle, która nie wiem do końca czym ma pachnieć: szampanem? Jeśli tak to nie zgadłabym po powąchaniu tego produktu :)


 Do wanny wlewam dość sporą ilość płynu, żeby uzyskać wyczuwalny zapach i pianę. Nie jest więc najwydajniejszym produktem. Jeśli tylko wleję go pod strumień wody to szału nie ma, trzeba pomachać trochę ręką/nogą żeby wytworzyła się większa piana. Zapach jest delikatny i przyjemny ale nie wiem co mi przypomina. Miałam kiedyś perfumy Kylie Minogue o takiej nazwie i one bardziej mi się kojarzyły z szampanem niż ten płyn. Po wyjściu z wanny i spuszczeniu wody zapach się szybko ulatnia. Na pewno umila kąpiel, nie wysusza i nie podrażnia ale czuję potrzebę nawilżenia skóry po jej osuszeniu.

 2. Wellness & Beauty - Olejek do kąpieli Wanilia & Macadamia (150ml)



 Ten produkt kupiłam na wyprzedaży w Rossmannie za śmieszną kwotę 2,79zł. Podejrzewałam, że jest przeterminowany ale nie znalazłam daty ważności na opakowaniu, mimo wszystko się skusiłam. Obecnie można dostać tylko inną wersję zapachową ale nie zwróciłam uwagi na cenę.


 Do wanny wlewam dwie nakrętki olejku, wystarczy to aby zapach był delikatnie wyczuwalny ale oczywiście piany z niego nie ma. Nie jest to zapach czystej wanilii, pewnie wyczuwam jeszcze te orzechy macadamia. Jest nawet przyjemny ale nie utrzymuje się długo na ciele. Nie zostawia tłustej warstwy ani na nas ani na wannie. Nie powiedziałabym, że nawilża bo nawet producent tego nie obiecuje. Mówi za to o ochronie przed wysuszaniem i z tym mogę się zgodzić. Używam go wtedy kiedy wiem, że nie będę miała czasu na balsamowanie się. Skóra po wytarciu nie jest wysuszona i nie woła o solidną dawkę balsamu. Nie próbowałabym jednak całkowicie zrezygnować z nawilżania ciała, raczej to takie wyjście awaryjne. Jak dla mnie jest to produkt dość wydajny bo nie używam go codziennie.

 3. Pepco - Musujące serca o zapachu soczystych truskawek do relaksujących kąpieli


 Uroczo wyglądający woreczek wypełniony 10 serduszkami kosztował 8zł. Miały dawać niepowtarzalny zapach kojący zmysły, dający poczucie świeżości i luksusu. Polecany na upojne i romantyczne wieczory :) Mimo braku takich wieczorów w moim życiu to chętnie się skusiłam na ich wypróbowanie.


 Odradzam wybór tych serduszek na takie wieczory, zresztą każde inne też. Okazały się wielkim rozczarowaniem. O ile w woreczku jeszcze coś tam czuć to na pewno nie jest to truskawka. Ciężko pozbawić serduszko folii, potrzeba noża/nożyczek czy czegoś innego ostrego do pomocy. Po odpakowaniu okazało się, że są one pokryte perłowym pyłkiem ale widać to tylko podczas dotknięcia ręką. W wodzie i na ciele nie zauważymy ani jednej drobinki. Musowanie po wrzuceniu do wody jest minimalne, trzeba uważnie obserwować gdzie popłynie serduszko żeby nie przegapić tego :) Zapach (nie)truskawkowy unoszący się w łazience... nie występuje. Próbowałam z 1, 2 a nawet 3 sercami na raz, musiałabym nosem chyba dotykać wody żeby go wyczuć. Po prostu szkoda pieniędzy na nie ale bynajmniej mogę Was ostrzec przed zakupem :)

 Podsumowując: płyn do kąpieli Luksja oraz olejek Wellness & Beauty pewnie wylądują jeszcze w mojej łazience ale w innej wersji zapachowej. Oba przyjemnie umilają mi kąpiel. Serduszka z Pepco będę omijać szerokim łukiem i Wam też radzę :)

 A Wy czego używacie do umilania kąpieli? Płyny, olejki a może musujące kule? Może coś mi polecicie do wypróbowania?

Lirene - Krem dla zniszczonych dłoni RATUNEK

 W mojej torebce zawsze musi się znajdować krem do rąk, szczególnie teraz kiedy moja praca wykańcza dłonie i paznokcie. Przez 12 godzin zdążą się wysuszyć na wiór a czasem nawet nabawić pęcherzy i odcisków więc gdy tylko mam wolną chwilę wymykam się je nakremować. Właśnie zużyłam całe opakowanie kremu dla zniszczonych dłoni RATUNEK firmy Lirene więc czas napisać o nim post :)


 Krem znajduje się z plastikowej tubce zamykanej "na klik" o pojemności 50ml. Dla mnie jest to idealny krem do torebki właśnie ze względu na małą pojemność. Łatwo się wydobywa z opakowania, przy końcu można je rozciąć (mi nie chce się nigdy w to bawić). Kosztuje ok. 8zł ale często można go dostać na promocji trochę taniej. 

 Od producenta:


 Konsystencja nie jest zbyt gęsta, nawet bym powiedziała, że dość lekka. Łatwo się rozprowadza na dłoniach i dość szybko się wchłania. Na dłoniach zostawia tylko delikatną warstwę, nie jest tłusta ani lepka więc w niczym nie przeszkadza. Zapach jest przyjemny, delikatny ale dość długo wyczuwalny na skórze.
 Jak widzicie na opakowaniu rzuca się w oczy informacja o 10% zawartości masła Shea, rzeczywiście znajduje się ono w składzie zaraz za wodą, dopiero później znajdziemy glicerynę i parafinę.



Działanie: Krem przynosi ulgę suchym, spierzchniętym dłoniom zaraz po zastosowaniu. Nieprzyjemne uczucie ściągnięcia znika, dłonie stają się miękkie, gładkie i przyjemne w dotyku. Po umyciu dłoni należałoby oczywiście ponowić aplikację żeby utrzymać ten efekt. Przy regularnym stosowaniu nawilża i poprawia stan skóry na moich dłoniach (chociaż stosuję jeszcze dwa inne kremy w tym samym czasie więc to pewnie skumulowane działanie ich wszystkich). Na początku stosowałam go również na noc grubszą warstwą dzięki czemu rano budziłam się z dłońmi w lepszym stanie (później zamieszkał w torebce).
 Jak na taką małą tubkę jest całkiem wydajny, nie potrzeba dużej ilości kremu aby pokryć nim całe dłonie.


Podsumowanie: dla mnie jest to idealny krem do torebki. Mały, przynoszący szybką ulgę i nie zostawiający nieprzyjemnej warstwy na skórze. Polubiłam go na tyle, że już kupiłam drugie opakowanie i chyba jeszcze nie jedno zagości u mnie.