Evree - Upiększająca kuracja do twarzy i szyi Magic Rose

 W czerwcowym denku jednym z produktów jakie Wam pokazywałam był olejek do twarzy Magic Rose marki Evree. Obiecywałam pełną recenzję więc oto ona :) Większość z Was na pewno już używała albo chociaż słyszała/czytała o "kuracjach" tej marki. Do wyboru są jeszcze wersje Revita Perilla (liftingująca), Gold Argan (odmładzająca) i Essential Oils (nawilżająca) ale dla mnie wybór był prosty, chciałam się upiększyć z Magic Rose :) Koszt tych olejków to 29,99 zł ale często znajdziecie je w promocyjnych cenach.


 Produkt znajduje się w szklanym, przeźroczystym opakowaniu o pojemności 30 ml wyposażonym w pipetkę. Jako chemiczka bardzo lubię rzeczy, które kojarzą mi się z laboratorium :) Jest to też wygodna forma aplikacji bo można dozować odpowiednią ilość olejku, nie wylewamy go za dużo więc nic się nie marnuje i wpływa to na jego dużą wydajność. Nie zdarzyło mi się aby podczas transportu się wylał a jeździł ze mną regularnie pomiędzy domem a mieszkaniem. 
 Jak zapewne się domyślacie olejek pachnie różami ale nie jest to bardzo intensywny i duszący zapach. Jest przyjemny i mi zdecydowanie uprzyjemniał aplikację.

Obecnie opakowanie wygląda inaczej.

 Od producenta:


 Konsystencja jest oleista i bardzo płynna trzeba więc uważać żeby nie spłynął nam z palców zanim nałożymy go na twarz. Potrzebuje trochę czasu na wchłonięcie ale w porównaniu z innymi olejkami to jest to krótki czas. Warstwa jaką zostawia na skórze nie jest nieprzyjemna, klejąca czy bardzo tłusta. Owszem, trochę się po nim świeciłam ale nie tak mocno jak np. po oleju kokosowym czy oliwce (oczywiście stosowanej na ciele nie twarzy). Obawiałam się, że moja grzywka po kontakcie z nim na twarzy rano będzie wyglądała na potwornie tłustą i będę ją musiała myć ale na szczęście obyło się bez takich przypadków. Jednak mimo wszystko używałam go tylko na noc lub kiedy zostawałam cały dzień w domu. I pomimo wielu zastosowań jakie proponuje producent ja ograniczyłam się do nakładania go bezpośrednio na twarz jako serum. Najczęściej rezygnowałam nawet z kremu na noc, wystarczał mi stosowany solo. Do demakijażu było mi go szkoda, tak samo nie wiedziałam sensu w nazywaniu go maseczką i ścieraniu jego nadmiaru. Chciałam dodawać go do maseczek/glinek ale tak rzadko po nie sięgam, że zapominałam o tym :) Jeśli chodzi o masaż to na początku stosowałam się do pomocniczego rysunku z opakowania, później straciłam zapał bo zajmowało to więcej czasu.


 Ogólnie rzecz biorąc to mimo, że bardzo chciałam wypróbować ten olejek to podeszłam do niego z rezerwą. W końcu moja cera lubi się sama w sobie świecić i przetłuszczać więc nie byłam przekonana czy Magic Rose będzie z nią dobrze współpracował. Ale producent obiecywał, że jest idealny również do cery tłustej więc spróbowałam. I nie żałuję :) 
 Przede wszystkim obawiałam się zapychania i wysypu niedoskonałości. Moja cera jest na to bardzo podatna i już nie raz miałam takie efekty po użyciu nowego kosmetyku. Na szczęście nie zaobserwowałam żadnych nowych nieprzyjaciół. Wręcz przeciwnie, podczas regularnego używania pojawiało się tylko kilku nieprzyjaciół w okolicach "tych dni" a potem moja cera była w całkiem dobrym stanie. Szkoda tylko, że moje oporne, rozszerzone pory nie dały się pozytywnie zaskoczyć i pozostały bez zmian. 


 Olejek porządnie nawilżał moją twarz. Poradził sobie nawet z przesuszoną skórą, problem pojawiających się suchych skórek zniknął. Wydaje mi się również, że trochę ograniczył produkcję sebum. W ciągu dnia nadal musiałam sięgać po bibułki matujące i puder ale świecenie następowało trochę później niż zwykle. Jeśli chodzi o popękane naczynka to nie spowodował ich zniknięcia ale nie pojawiały się nowe. Zaczerwienienie ogólne twarzy było trochę mniejsze, zużywałam mniej korektora przed przypudrowaniem twarzy :)


 Podsumowując: Z olejku do twarzy Magic Rose byłam bardzo zadowolona mimo początkowych obaw. Nie spowodował negatywnych skutków ubocznych w postaci nowych niedoskonałości a może nawet pomagał w utrzymaniu jej w dobrym stanie. Dobrze ją nawilżał i zmniejszył trochę wydzielanie sebum. Mimo, że na istniejące już pajączki nie wpłynął to nowych nie przybyło a twarz była mniej czerwona. Obiecałam sobie, że nie odkupię go póki nie zmniejszę zapasów kosmetycznych ale na pewno będę chciała jeszcze do niego wrócić.

 Używałyście olejków do twarzy Evree? Który najbardziej przypadł Wam do gustu?

Yankee Candle - White Tea oraz Verbena

 Wybaczcie kolejną nieobecność tutaj ale miałam maraton w pracy przez kilka dni i nie miałam już sił na pisanie. Dziś wreszcie wolne więc można coś stworzyć :)
 Dawno temu (chyba w okolicach marca jeśli mnie pamięć nie myli) w sprzedaży pojawiła się limitowana kolekcja Pure Essence marki Yankee Candle. Musiałam więc ją zakupić ale z testowaniem miałam opóźnienie. Wreszcie przyszła na nie kolej i dziś przedstawię Wam dwa z trzech zapachów jakie wchodzą w jej skład. Oczywiście są one jeszcze w sprzedaży i możecie je zakupić w sklepie Goodies.pl w cenie 8 zł.


 White Tea
  "Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic o delikatnym, relaksującym aromacie białej herbaty z kilkoma kroplami cytryny" (opis ze strony goodies.pl)


 Wiecie, że nigdy nie piłam białej herbaty? Zwykłe wybieram czarną, zieloną lub owocowe więc nie mam pojęcia jak dokładnie powinien pachnieć ten wosk :) Ma faktycznie coś z herbacianych nut z dodatkiem cytryny. Na pewno jest to bardzo relaksujący aromat przy którym można przyjemnie się wyciszyć i odpocząć. Idealny po ciężkim dniu w pracy więc dzisiaj to właśnie po niego sięgnęłam.


 Jego moc nie jest zbyt intensywna czy przytłaczająca ale też nie trzeba stać z nosem w kominku żeby go czuć. Robi takie przyjemne, delikatne tło w pokoju. Nie grozi nam ból głowy ani mdłości czy inne nieprzyjemne dolegliwości. Nawet przy wyższych temperaturach powinien się sprawdzić.


 Verbena


 "Wosk z kwiatowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic o odświeżającym zapachu kwiatów werbeny połączonej z cytrusami i kremową wanilią." (opis ze strony goodies.pl)


 Werbena kojarzy mi się z wampirami, podobno stanowczo jej nie lubią więc raczej nie wpadną do Was podczas palenia tego wosku. Dla mnie to przyjemny, świeży i rześki zapach. Lubię go odpalać przed południem, zanim jeszcze się konkretnie nie rozbudziłam i nie nabrałam ochoty do działania :) Jest lekko kwaskowaty, bardziej cytrusowy niż kwiatowy, jakoś mało mi się kojarzy z tą kategorią (ale nigdy na żywo nie wąchałam werbeny). Wanilii jakoś nie wyłapuję. Mimo tego, że nazwałam go "cytrusowym" to nie śmierdzi odświeżaczem do toalet. 


 Zapach mimo, że jest intensywniejszy od poprzednika i dobrze wyczuwalny to też nie zaczyna w żaden sposób męczyć po jakimś czasie. Również sprawdza się u mnie w cieplejsze dni.


 Podsumowanie: Oba zapachy mi się spodobały i wg mnie nadają się również na lato. Na mnie mają dwa różne działania, jeden mnie relaksuje a drugi dodaje trochę chęci do działania. Czyli w zależności od nastroju sięgam po to czego potrzebuję :) Zastanawiam się, który wolałabym mieć w dużej świecy i ciężko mi się zdecydować. Może jednak White Tea bo to bardziej oryginalny zapach. Choć Verbeną też bym nie pogardziła :)

 Testowałyście już te woski czy jest jeszcze ktoś z takim późnieniem jak ja? :) Który jest bardziej w Waszym guście?

Receptury Babuszki Agafii - Drożdżowa maska do włosów

 Drożdżowa maska do włosów na pobudzenie wzrostu Receptury Babuszki Agafii to chyba jeden z najsłynniejszych rosyjskich produktów w blogosferze. Długo się opierałam z jej wypróbowaniem bo jakoś słowo "drożdżowa" mnie odstraszało. Ale jak zaczęłam czytać recenzje, które obiecywały ładny zapach nie mający nic wspólnego z drożdżami oraz dobre efekty z jej stosowania to uległam i wyciągnęłam ją z szafy. Za opakowanie 300 ml w zależności od sklepu zapłacimy ok. 8-12 zł. Moja pochodzi akurat z ShinyBox'a ale np. Skarby Syberii mają ją w ofercie za 9,90 zł.


 Produkt znajduje się w solidnym, plastikowym, zakręcanym opakowaniu. Posiada dodatkową osłonkę pod nakrętką, która chroni przed niekontrolowanym wylewaniem się maski oraz brudzeniem zakrętki. Nie ma problemu z jego otwieraniem ani zamykaniem, nawet jeśli mamy mokre ręce. Otwór jest duży i wygodny w użytkowaniu. Można albo zanurzyć w nim palce i nabrać na nie maskę albo przechylić lekko opakowanie aby z niego wypłynęła na dłoń. Do tego można ją zużyć całkowicie, nic się nie zmarnuje.


 Od dystrybutora: 


 Jeśli ktoś jej nie miał to pewnie myśli tak jak ja, że zapach nie będzie zachęcał do jej nakładania na włosy. A tu niespodzianka, jest wręcz przeciwnie. Pachnie słodko, jakby ciasteczkowo ale nie jest to zbyt intensywny i mdlący zapach. Przynajmniej nie dla mnie. Nie utrzymuje się długo na włosach.


 Konsystencja jest dość rzadka i lejąca, taka mało maskowata jak dla mnie :) Ale nie mam większych problemów z jej spływaniem z dłoni czy z włosów. Może dwa-trzy razy zdarzyło się, że trochę mi skapnęło do wanny z palców ale to raczej przez nabranie zbyt dużej ilości na moją małą dłoń. Produkt nie stwarza problemów przy rozprowadzaniu na całej długości włosów oraz łatwo się z nich spłukuje. Zazwyczaj zostawiam ją na trochę dużej, ok. 10 minut i stosuję ją co 2 -3 mycie.


 A jakie to dawało efekty? Całkiem zadowalające :) Przede wszystkim ta maska nie obciąża moich włosów. Wręcz przeciwnie są po niej lekkie i sypkie. Nie były przyklapnięte, sprawiały wrażenie większej objętości dzięki odbiciu od nasady. Łatwiej się rozczesują, są miękkie i bardziej wygładzone. Na moje włosy wpłynęła również pozytywnie jeśli chodzi o wypadanie włosów i ich wzrost. Miałam bardzo duży problem z wypadaniem, na podłodze jeśli nie zamiatałam/odkurzałam jej dość często to tworzył się wręcz dywanik z nich a po myciu wrzucałam do kosza ich sporą garść, która zostawała na szczotce. Po zużyciu prawie całego opakowania mogę Wam powiedzieć, że włosów wypada zdecydowanie mniej. Do tego pojawiło się sporo baby hair, które śmiesznie teraz po myciu sterczą. Na długości włosy też zyskały, nie pamiętam kiedy miałam tak długie włosy bo niedługo będę prawie sięgać pasa więc chyba trzeba iść do fryzjera :)


 Podsumowanie: Dla mnie ta maska okazała się wybawieniem jeśli chodzi o wypadanie włosów. Widzę zdecydowaną poprawę w tym temacie i nie obawiam się, że zostanę niedługo łysa :) Szybszy wzrost i wysyp baby hair również pozytywnie mnie zaskoczył. Cieszę się również, że włosy są lekkie i odbite u nasady. Zastanawiam się teraz czy kupić od razu kolejne opakowanie czy najpierw zużyć trochę zapasów. Ale na pewno jeszcze się u mnie pojawi. I jeśli ktoś ma wypadające, cienkie włosy pozbawione objętości (tak jak ja) to serdecznie Wam ją polecam :)

 Miałyście okazję wypróbować tą maskę? Albo może inne z tej serii? Jak się u Was sprawdziły?

Kulturalny Czerwiec :)

 Tradycyjnie zaraz po/przed Projektem Denko musi się pojawić Kulturalne Podsumowanie Miesiąca. W czerwcu udało mi się nie tylko przeczytać 2 książki ale i obejrzeć tyle samo filmów co jak na mnie jest dobrym wynikiem :) Zapraszam więc na mały przegląd a zaczynami tradycyjnie od książek.

 Matt Richtel - W Potrzasku

 "Kładąc mu na stoliku liścik Natychmiast wyjdź!, nieznajoma kobieta ostrzega młodego dziennikarza Nata Idle'a, by bezzwłocznie opuścił kawiarnię. Nat wybiega na ulicę, a lokal wylatuje w powietrze. Mężczyzna jest przekonany, że pismo zostało skreślone ręką jego nieżyjącej narzeczonej Annie Kindle, która kilka lat temu zginęła w wypadku na morzu. Utracona miłość stała się jego obsesją. Porzuca pisanie artykułu na temat wpływu fal radiowych na mózg człowieka i próbuje rozwiązać tę niezwykłą zagadkę. Pomaga mu Erin, kelnerka, która także uszła z życiem z wybuchu. Czy wiedziała, co się zdarzy? Zdaniem policji nie jest całkiem niewinną osobą i ma na swoim koncie jakieś podpalenia. Sytuacja się zagęszcza, gdy w ogniu staje dom kolejnej osoby ocalałej z eksplozji - początkującego pisarza"

  Dobry i wciągający thriller. Trochę przewidywalna a trochę zaskakująca fabuła. Choć zakończenie dość banalne to droga jaka do niego prowadziła była dość ciekawa więc nie nudziłam się czytając ją. Trzeba było się zastanowić, komu główny bohater można ufać a komu nie.


 Opal Carew - Fantazje w Trójkącie

 Pomyłka jeszcze nigdy nie była tak podniecająca...
Jenna Kerry ma dość: chce zostawić swojego chłopaka. Ryan żyje tylko pracą i skazuje ją na prowadzenie niemal klasztornego trybu życia. Dziewczyna pragnie zmiany, a Ryan nie potrafi jej niczym zaskoczyć, aż... Pewnego wieczoru w luksusowym hotelu niespodziewanie pojawia się jej chłopak i ratuje ją z nudnego przyjęcia. Do tego, udaje, że jej nie zna! Ta gra w nieznajomych naprawdę jej się podoba i szalenie ją podnieca: nie wiedziała, że jej chłopak ma taką fantazję...Czy to możliwe, aby w Ryanie zaszła aż taka zmiana? Może to nie on był namiętnym kochankiem, który rozpalił jej zmysły. Jenna jeszcze nie wie, że jej życie seksualne przewraca się właśnie do góry nogami. Nigdy nie była tak blisko spełnienia swojego najskrytszego marzenia. Teraz ma szansę, aby zasmakować seksu z dwoma gorącymi mężczyznami.

 Zastanawiałam się czy Wam ją tutaj umieszczać ale co tam. Tak, czytam takie zbereźne rzeczy :) To zdecydowanie nie jest książka dla grzecznych dziewczynek, to po prostu porno dla kobiet. Opisy są dość szczegółowe więc ciężko sobie tego nie wyobrazić :) No i nie ma tam za bardzo romantycznych uniesień w blasku świec.


 W tym miesiącu o dziwo udało mi się obejrzeć aż dwa filmy. Nic ambitnego, raczej coś do obejrzenia, nie myślenia i odstresowania.

 Battle Of The Year (2013)

 "Dante Graham (Laz Alonso), potentat w świecie hip-hopu, który zbudował na swojej przeszłości b-boya miliardowy biznes, zamierza stworzyć zespół marzeń, który będzie w stanie zwyciężyć legendarną Bitwę Roku odbywającą się we francuskim Montpellier. Zespół ma poprowadzić jego stary przyjaciel i dawny członek zespołu Jason Blake (Josh Holloway). Przy pomocy asystenta Franklyna (Josh Peck) i choreografki Stacy (Caity Lotz), Blake stara się sprawić, by 13 indywidualistów stworzyło zdyscyplinowany i spójny zespół. Kiedy konkurs zbliża się wielkimi krokami, okazuje się, że rywalizacja między dwoma tancerzami Roosterem (Chris Brown) i Do Knockiem (Jon Cruz) zaczyna dzielić grupę, a Blake nie radzi sobie z alkoholem, którego nadużywa od czasu tragicznej śmierci żony i dziecka. Jeśli zespół naprawdę chce po 15 latach przywrócić Ameryce mistrzostwo świata w b-boyingu, jego członkowie muszą zwalczyć własne dręczące ich demony." (opis ze strony filmweb.pl)

 Bardzo lubię filmy o tematyce tanecznej. Pewnie dlatego, że zawsze chciałam tańczyć a nie dane mi było więc musi mi wystarczyć podziwianie innych. To nie do końca moje ulubione klimaty ale i tak przyjemnie się oglądało. No i Josh Holloway znany z roli Sawyer'a z serialu "Lost" dodatkowo umilał seans :)


 Witamy na Hawajach (Aloha) (2015)

 "Pracujący dla armii Stanów Zjednoczonych specjalista od broni i uzbrojenia (Bradley Cooper) - w życiu prywatnym nielubiany przez otoczenie samotnik - wysłany zostaje do niewielkiej bazy wojskowej na Hawajach, by dopilnować przygotowań do wysłania w kosmos najnowszego satelity szpiegowskiego. Na miejscu spotyka swą dawną miłość (Rachel McAdams), obecnie mężatkę z dwójką dzieci, a sam zakochuje się w oschłej i zasadniczej pani kapitan (Emma Stone), którą przełożeni przydzielili mu do pomocy." (opis ze strony filmweb.pl)

 Obejrzałam ze względu na fajną obsadę i nawet mi się podobał. Oczywiście nie jest to ambitne kino ale na samotny wieczór się nadaje. Najbardziej chyba polubiłam postać Emmy Stone, trochę szalona ale sympatyczna :)


 A teraz czas na ostatnią kategorie czyli muzykę. Największy ulubieniec to zdecydowanie Justin Timberlake - Can't Stop The Feeling! Nie dość, że super piosenka wpadająca w ucho to jeszcze przystojniak w teledysku :)


 W ucho wpadł mi też utwór Fifth Harmony - Work From Home


 Koleżanka podczas wspólnej jazdy samochodem puszczała za to kilka razy nową piosenkę Sylwii Grzeszczak - Tamta Dziewczyna. Całkiem fajna po kilku przesłuchaniach :)


 To tyle na dziś. Podzielcie się swoim propozycjami do obejrzenia, przeczytania lub posłuchania.

Projekt Denko - Czerwiec :)

 Znowu mnie tu nie było jakiś czas ale byłam pochłonięta poszukiwaniami nowego samochodu, sprzątaniem w kosmetycznych zapasach (półtora dnia!), pracą oraz martwieniem się o mojego psa. Miał jakiegoś guza na brzuchu i w sobotę miał operację. Na szczęści okazało się, że to nie rak. Mogę więc odetchnąć z ulgą i napisać wreszcie Czerwcowy Projekt Denko.


 Tradycyjnie już mamy ponad 20 pozycji, pełnowymiarowych, miniatur jak i próbek, liczę wszystko co się da :) Mogłabym jeszcze doliczyć te przeterminowane, które wyrzuciłam ale skoro nie otworzyłam ich i nic o nich nie wiem to stwierdziłam, że nie ma sensu.


 1. I Love... - Żel pod prysznic Banana Split
 Jeśli lubicie zapach np. mleka lub shake'a bananowego to polubicie też zapach tego żelu. Słodki i apetyczny :) Mógłby się trochę bardziej pienić ale też nie wysuszał.  Mała pojemność dobra na wyjazdy ale kiepska dostępność do tej marki u nas utrudnia ich kupno. MOŻE KUPIĘ

 2. Biały Jeleń - Hipoalergiczny żel pod prysznic Łopian i Jagoda
 Żel miał przyjemny zapach, czuć jagodę ale był niezbyt intensywny. Właściwości pieniące jeszcze gorsze od poprzednika, wolę jak wytwarza się większa ilość piany. Nie wysuszał ale to za mało na chęć powrotu więc NIE KUPIĘ.

 3. BingoSpa - Krystaliczny eliksir do kąpieli o brzoskwiniowym aromacie Mallorca
 Uwielbiam zapach brzoskwini dlatego kąpiel z tym eliksirem to przyjemność. Nie był chemiczny tylko soczysty :) Bardzo dobrze się pienił a przy tym był wydajny bo nie trzeba było go wlewać dużo na jedną kąpiel. Jak tylko zmniejszę zapasy to mam nadzieję, że jeszcze go KUPIĘ

 4. Isana - Kremowo-olejowy peeling pod prysznic z olejem migdałowym i perełkami masującymi
 Zazwyczaj peelingi w takich tubkach Isany lubiłam, szczególnie przez limitowane zapachy. Ten był przyjemny, delikatnie migdałowy ale mnie nie zachwycił. Bardziej masuje niż zdziera martwy naskórek. Na ciele nie zauważyłam, żeby mnie wysuszał ale moje dłonie nie były z niego zadowolone dlatego NIE KUPIĘ.

 5. Body Farm - Żel pod prysznic Sandalwood
 Miniaturka idealna na wyjazdy. Pachniał przyjemnie i świeżo. Dobrze się pienił i nie wysuszał. MOŻE KUPIĘ


 6. Bourjois - Płyn micelarny do demakijażu idealny do makijażu wodoodpornego
 Dobrze radził sobie ze zmywaniem makijażu ale nie zgodzę się, że jest idealny do wodoodpornych kosmetyków. Ewentualnie kredkę dał radę zmyć ale tuszu nie ruszał wcale. Miał delikatny, przyjemny zapach i był wydajny. MOŻE KUPIĘ

 7. Theo Marvee - Tonik do twarzy Caviariste PerLique <recenzja>
 Mój pierwszy tonik o żelowej konsystencji. Miał bardzo ładny słodko-perfumeryjny zapach. Radzi cobie z oczyszczaniem twarzy z zanieczyszczeń, sebum czy resztek makijażu. Nie wysusza a wręcz przynosił ulgę jeśli czułam dyskomfort po umyciu twarzy. Bardzo wydajny, starczył mi na kilka miesięcy używania. MOŻE KUPIĘ

 8. Yves Rocher - Szampon zwiększający objętość włosów z wyciągiem z malwy
 Chyba pierwszy szampon tej marki z którego byłam na prawdę zadowolona. Dobrze oczyszcza włosy, mogłam je myć co drugi dzień. Nie plącze mocno włosów i na prawdę mam wrażenie, że były bardziej odbite u nasady i lekkie. U mnie nawet minimalna poprawa od tradycyjnego "przyklapu" jest pożądana więc jestem na "tak" :) Roślinno-kwiatowy zapach umila mycie włosów. Kiedyś pewnie KUPIĘ

 9. Bath & Body Works - Krem do ciała Ultra Shea Sugar Plum Dream
 Cudowny, słodki zapach to bardzo duży atut tego kremu. Intensywny, długo utrzymywał się na ciele i piżamie. Miał dość gęstą konsystencję ale nie zostawiał białych smug, ładnie się rozprowadzał i dość szybko wchłaniał. Dobrze nawilżał dzięki zawartości masła shea. Szkoda, że ich produkty są słabo dostępne u nas i drogie. MOŻE KUPIĘ


 10. Amargan - Odżywczy fluid wygładzający z keratyną i olejkiem arganowy
 Zużyła go moja mama więc nie mogę o nim za dużo napisać. Ja użyłam raz i zrobiły mi się strąki na końcówkach. NIE KUPIĘ

 11. Vianek - Krem pod oczy nawilżający z ekstraktem z lnu
 Bardzo przyjemny krem, dobrze nawilżał szczególnie nakładany grubą warstwą na noc. Nadawał się pod makijaż, korektor się na nim nie ważył. Wygodne i higieniczne opakowanie oraz delikatny, przyjemny zapach to kolejne jego plusy. MOŻE KUPIĘ

  12. Evree - Olejek Magic Rose
 Postaram się napisać pełną recenzję. W skrócie: dobrze nawilżał, nie był mocno tłusty, szybko się wchłaniał i miał bardzo ładny zapach. Dlatego pewnie kiedyś, po zmniejszeniu zapasów KUPIĘ.

 13. Garnier Neo - Intensywny antyperspirant. Niewidoczny suchy krem
 Fajny pomysł na antyperspirant w kremie, przyjemniejszy w używaniu niż zwykłe "kulki". Ładnie, delikatnie pachniał ale w cieplejsze dni nie był dostateczną ochroną. Jeśli wycisnęło mi się go za dużo to zostawiał plamy na ubraniach. Chronił przed nieprzyjemnym zapachem. Na lato nie polecam ale w chłodniejsze pory roku MOŻE KUPIĘ.


 14. Carea - Płatki kosmetyczne
 15. Facelle - Chusteczki do higieny intymnej
 Stali bywalcy. KUPIĘ

 16. Ministerstwo Dobrego Mydła - Półkula do kąpieli Róża
 Zapach ładny, różany, średnio intensywny a płatki kwiatów umilały kąpiel. Zawartość masła shea i olejków nawilżała skórę ale nie zostawiała tłustej warstwy na jej.Za to wannę warto spłukać po użyciu :) MOŻE KUPIĘ

 17. Organique - Sól do kąpieli gruboziarnista Pomarańcza & Chili
 Mimo tego, że była gruboziarnista to dość szybko się rozpuszczała. Zapach pomarańczy był  przełamany nutą pikantnego chilii. Intensywny "na sucho" a w kąpieli dość delikatny ale wyczuwalny. MOŻE KUPIĘ


 18. Yankee Candle - Pink Sands (wosk) <recenzja>
 Jeden z moich faworytów na lato. Jest kwiatowo-owocowy, słodki i świeży jednocześnie. Nie przytłacza swoją intensywnością, jest dość lekki i delikatny. Mam już dużą świecę :) KUPIŁAM

 19. Vianek - Krem pod oczy odżywczy z ekstraktem z chmielu (próbka)
 Zapach był dość specyficzny ale nie był nieprzyjemny. Dobrze nawilżał i nadawał się pod makijaż. MOŻE KUPIĘ

 20. Sylveco - Lekki krem nagietkowy (próbka) x2
 Powinny być dwie na zdjęciu ale jedna gdzieś się zapodziała :) Faktycznie miał lekką konsystencję i szybko się wchłaniał. Nadawał się pod makijaż a jednocześnie nawilżał. Nie zauważyłam zapychania i pojawiania się niedoskonałości a czasami już jedno użycie kremu potrafi mi to zaserwować. Zapach delikatny, roślinny. MOŻE KUPIĘ

 21. Ziaja, Liście Manuka - Krem nawilżający balans korygująco-ściągający SPF 10 (próbka)
 Pachnie tak jak reszta serii, świeżo i przyjemnie. Również miał lekką konsystencję, szybko się wchłaniał i nadawał pod makijaż. Szkód też nie narobił. Plus za mały ale zawsze jakiś SPF. MOŻE KUPIĘ

 22. Tołpa - Matujący krem korygujący (próbka)
 Twarz po jego nałożeniu rzeczywiście była matowa więc był idealny pod makijaż dla mojej przetłuszczającej się cery. Szybko się wchłaniał i przyjemnie pachniał. Mam jakiś ich krem matujący w zapasach więc MOŻE KUPIŁAM :)

 Podsumowanie: Kolejny miesiąc i kolejne puste opakowania można wyrzucić. Szkoda tylko, że podczas porządków stwierdziłam, że nadal daleko mi do zmniejszenia zapasów. To chyba już trzeba leczyć. 

 Czy tylko ja jestem "chomikiem" i mam pełną szafę kosmetyków? Pocieszcie mnie, że to normalne albo wyślijcie na leczenie :)