Projekt denko - wrzesień

 Kolejny miesiąc dobiega końca, jakoś ten czas mi przecieka przez palce nawet nie wiem kiedy. Ale to oznacza, że pora na wrześniowy projekt denko.


 Muszę stwierdzić, że liczba pustych opakowań w tym miesiącu mnie zaskoczyła pozytywnie :) Jak na mnie to wyszło tego bardzo dużo więc przechodzimy do rzeczy.


 1. Isana - żel pod prysznic Alpen Gluck
 Lubię żele pod prysznic z Isany, szczególnie edycje limitowane. Ten ma dość intensywny, słodki zapach, podobno truskawka z kwiatem wiśni. Bardzo mi się spodobał i zprzyjemnością mi sie go używało. Nie wysusza, dość dobrze się pieni i ma rewelacyjną cenę. Za tą wersją nachodziłam się bardzo długo więc jak go wreszcie dorwałam to od razu kupiłam dwa opakowania. Jedno czeka jeszcze w zapasach ale nie jest już dostępny więc niestety NIE KUPIĘ.

 2. Original Source - żel pod prysznic Carambola
 Kolejny żel z edycji limitowanej. Żele z OS dzielą się na te z kremową konsystencją i galaretowatą. Ten zalicza się niestety do tej drugiej, przez co ciężko się wydobywa go z opakowania. Zapachem przypomina mi wersję limonkową lub cytrynową, nic oryginalnego. Nigdy nie jadłam karamboli więc ciężko mi stwierdzić jak odwzorowali ten zapach. Dla mnie był to orzeźwiający żel, fajny na lato, który mył i nie wysuszał. Ale nie zachwycił mnie niczym więc nawet jak jest jeszcze dostępny to NIE KUPIĘ. (na niebiesko bo nie był totalnym bublem, który szkodził lub nie lubiłam go :) )

 3. Le Petit Marseillais - żel pod prysznic Kwiat Pomarańczy <recenzja>
 O tym żelu nie tak dawno pisałam recenzję więc nie będę się powtarzać za dużo. Typowy żel pod prysznic o kremowej konsystencji, dobrze się pieni i nie wysusza. Jednak wyróżnia się zapachem, dla mnie bardzo przyjemnym i oryginalnym. Na razie nie planuję zakupu nowego opakowania bo zapasy mam na kilka miesięcy ale kiedyś pewnie wrócę do niego lub wypróbuję inne wersje zapachowe więc KUPIĘ.

 4. Synergen - pianka do mycia twarzy Sweet Touch <recenzja>
 Skubana była strasznie wydajna, chyba z rok czasu ją używałam (ale nie sięgałam po nią codziennie). Już myślałam, że się nie skończy :) Poza tym była całkiem przyjemna. Delikatnie oczyszczała twarz bez wysuszania ale makijażu nie próbowałam nią nigdy zmywać. Pachniała lekko sztuczną malinką, ale całkiem przyjemnie. Polubiłam taką formę produktu do mycia twarzy dzięki niej i kiedyś na pewno jaką inną wypróbuję. Do tej nie wrócę bo ją wycofali ze sprzedaży, a szkoda. NIE KUPIĘ.

 5. Linda - mydło w płynie Mleko i Miód
Wybór mojego współlokatora, mi akurat ta wersja zapachowa już się znudziła, choć zapach sam w sobie jest ok. Wydajne, dobrze pieniące się i nie szkodzące mydło. Pewnie jeszcze się u mnie pojawi, jak nie w tej wersji to w innej, MOŻE KUPIĘ.


 6. Alterra - mydło w kostce Konwalia
 Przyjemnie pachnące mydełko w kostce, nie za duże ale wydajne. Do zapachu prawdziwej konwalii mu brakuje ale mówi się trudno. Najważniejsze, że nie pogarszało stanu moich dłoni. Chętnie wypróbuję inne wersje zapachowe więc KUPIĘ.

 7. Isana - suchy szampon do włosów
 Mój pierwszy ever suchy szampon. Najważniejsze zadanie spełniał, czyli odświeżał moją przyklapniętą czuprynę w razie potrzeby. Włosy wyglądały świeżej i nie były takie przylizane. Biały kolor mi w ogóle nie przeszkadzał bo co najwyżej trochę rozjaśniał moje odrosty, po potarganiu włosów dłonią i wyczesaniu nie było widocznego białego osadu. Miał dość intensywny zapach przez co niekiedy miałam wrażenie jakby gryzł się na początku z moimi perfumami ale na szczęście z czasem się ulatniał. Na razie testuję Batiste ale nie narzekałam na Isanę, MOŻE KUPIĘ.

 8. Smile - płyn do płukania jamy ustnej
Tani biedronkowy płyn. Wolałam wersję "wybielającą" ale dawno jej nie widziałam w sklepie, wycofali ją? Ta nie była zła, jedyną różnica wg mnie był trochę inny smak i to wszystko. Nie oczekuję dużo od takiego produktu więc MOŻE KUPIĘ.

 9. Oriflame - krem do stóp
 Gdybym wiedziała, że zostało mi go na dwa użycia to bym go zużyła na początku wiosny a nie czekała do września :) Długo go męczyłam bo rzadko pamiętam o smarowaniu stóp. Podobał mi się zapach, typowy cynamon więc używałam go tylko w chłodniejsze pory roku. Z nawilżaniem chyba nie było źle choć wielkich efektów przy takim używaniu nie dało się zauważyć. Była to edycja limitowana więc już NIE KUPIĘ.

 10. Lirene - krem dla zniszczonych dłoni RATUNEK <recenzja>
 To już drugie opakowanie tego kremu, które zużyłam. Nosiłam go w torebce ze względu na małe wymiary (50 ml). Dość dobrze nawilża, szybko się wchłaniania i nie zostawiania tłustej warstwy na wszystkim czego się dotknie. Chwilowo zużywam inne kremy jakie posiadam w zapasach ale pewnie jeszcze do niego wrócę bo jest całkiem przyjemny. KUPIĘ

 11. Pure Body Luxury - masło do ciała Mango&Granat (180ml)
 Małe masełko do ciała znalezione na allegro za zawrotna cenę ok. 3-4zł :) Żal było nie wrzucić do koszyka przy okazji zakupów. Zapach przyjemny, owocowy ale trochę sztuczny. Dość gęsta konsystencja, przy większej ilości bieliło skórę. Lekko nawilżało, miało nawet masło shea w składzie. Czuć je było jakiś czas na skórze i ciężko było wcisnąć się w jeansy po wysmarowaniu się nim :) Wydajność całkiem dobra. Nie żałuję zakupu za taką cenę ale raczej już NIE KUPIĘ.

 12. Himalaya Herbal - pasta do zębów Sparky White
 Kolejne opakowanie mojej ulubionej pasty do zębów zużyte. Jakby ktoś jeszcze nie wiedział to pasty HH są ziołowe i delikatne dla zębów i dziąseł przez co tak bardzo je lubię. Wersji Sparkly White ostatnio nie mogę spotkać w Rossmannie i Naturze. Widziałam też inne warianty w internecie ale stacjonarnie ich nie spotykam a szkoda.  Jak uda mi się je gdzieś dostać i porównać to pojawi się ich pełna recenzja. Na pewno jeszcze nie raz jakąś wersję KUPIĘ.

 13. Frotto - Chusteczki nawilżane (15szt.)
Chusteczki z Lidla o zapachu pomarańczy. Przyjemnie pachną i robią co mają robić :) Nie wysychają szybko po otwarciu i są tanie. MOŻE KUPIĘ



 14. Gardeny - woda perfumowana (lana), odpowiednik Versace - Bright Crystal
 To maleństwo (chyba 8ml) kupiłam na stoisku w galerii handlowej z rozlewanymi perfumami. Nie spodziewałam się cudów ale chciałam zobaczyć jak się będę czuła w tym zapachu żeby rozważyć zakup oryginału. Pozytywnie się zaskoczyłam ich trwałością, kilka godzin były spokojnie wyczuwalne. Nawet jak myślałam, że się już ulotniły to inni nadal je wyczuwali. Zapach sam w sobie też mi odpowiadał, wydawał się podobny do oryginału (choć wąchałam go tylko kilka razy w perfumeriach). Nawet pojechałam z pustą buteleczką na uzupełnienie jednak niestety stoiska już nie ma. Ale jak kiedyś gdzieś je spotkam to MOŻE KUPIĘ.

 15. Sex In The City - woda perfumowana Love 100 ml
 Dostałam ten zapach kiedyś od cioci, nawet nie wiem czy są jeszcze gdzieś dostępne i w jakich cenach. W sumie nie bardzo mnie to ciekawi ponieważ nie przypadł mi do gustu. Nie był zły, jednak wolałam sięgać po inne. Moja mama kazała napisać, że jej się podobał. Ale zapytana dlaczego go nie używała powiedziała, że ma ładniejsze :) Ciężko mi powiedzieć czym on pachnie, coś słodko-kwiatowego. Na sobie użyłam go aż dwa razy, później zastosowanie znalazł jako odświeżacz w łazience. Flakonik wygląda kiczowato z tą dziwną plastikowa zatyczką. NIE KUPIĘ

 16. Ziaja - krem nawilżający matujący 25+ <recenzja>
 Całkiem niedawno o nim pisałam więc teraz będzie krótko. Nadający się pod makijaż krem, nie zostawiający tłustej warstwy. Delikatnie nawilża i nie szkodzi mojej skórze. Bardzo go polubiłam i aż żałuję, że już się skończył. Mam spore zapasy do zużycia i nie powinnam od razu po niego biec do sklepu ale na pewno jeszcze go KUPIĘ.

 17. Podgrzewacze Winter Forest oraz Rose&Patchuli
 Tanie i ładnie pachnące ale głównie jak się nie palą. Aby poczuć je lepiej w pokoju trzeba byłoby zapalić najlepiej wszystkie na raz. Z tych dwóch intensywniejsze były różane. NIE KUPIĘ

 18. Bell, BB Cream - rozświetlający korektor pod oczy <recenzja>
 Całkiem przyjemny korektor pod oczy choć nie mam dużego porównania. Dość dobrze kryje, ma niezłą trwałość, nie wysusza okolic pod oczami. Spotkałam się z opiniami, że jest niewydajny ale u mnie tego nie zauważyłam, używałam go chyba z pół roku. Jego największym minusem jest to, że trochę ciemnieje. Nie rzuca się to mocno w oczy przy pełnym makijażu ale jak obejrzycie zdjęcia w recenzji to na pewno to zobaczycie. Na razie mam inny korektor do wypróbowania więc nie planuje zakupu. Ale poza tym jednym minusem nie był zły więc nie wykluczam, że jak będę w potrzebie to MOŻE KUPIĘ.

 19. Nivea, Fruity Shine - Pomadka ochronna truskawkowa
 Leżała gdzieś na dnie szuflady długi czas, chciałam ją więc wyciągnąć i zużyć. Kiedyś lubiłam ją bo nadawała delikatny kolor ustom, przyjemnie pachniała i może trochę pielęgnowała. Od jakiegoś czasu mam problemy z suchymi ustami, czasami wręcz są w tragicznym stanie. Obecnie pomadka im bardziej szkodzi niż pomaga. Po 5 minutach od nałożenia czuję ściągnięcie ust i błagają mnie o nałożenie na nie czegoś innego. Resztka ląduje w koszu i już więcej jej NIE KUPIĘ.

 20. Efektima - maseczka glinkowa oczyszczająca
 Saszetka wystarczyła mi na 3 użycia, nie zasycha w tempie ekspresowym po otwarciu opakowania. Oczyszcza ale wg mnie gorzej niż Dermaglin. Przeszkadzał mi trochę zapach alkoholu, bałam się przez niego wysuszania. Na szczęście poza typowym ściągnięciem skóry nie było negatywnych skutków. Mam jeszcze jedną w zapasach ale nie wiem czy jeszcze do niej wrócę. MOŻE KUPIĘ.

  21. L'Biotica Biovax - Intensywnie regenerująca maseczka Naturalne Oleje
 Saszetka kupiona w Biedronce. Pierwsza do włosów słabych ze skłonnością do wypadania mnie w ogóle nie zachwyciła więc reszta leżała w szufladzie. W końcu sięgnęłam po tą i miło się zaskoczyłam. Najlepsze efekty dała po trzymaniu ok. 20 minut na włosach (dłużej nie próbowałam). Były miękkie, sypkie, łatwo się rozczesywały. Do tego ładnie pachniały. Przy krótszym trzymaniu na włosach efekt był przeciętny ale i tak lepszy od poprzedniej więc z tych dwóch na pewno wybrałabym tę. MOŻE KUPIĘ.

 22. Musująca babeczka do kąpieli z Biedronki
 Wybrałam wersję jagodową o biało-niebieksim kolorze. Mocniej pachniała w całości niż w wannie ale jakąś sztuczną jagodę było czuć. Za to fajnie musowała i nadała wodzie cudowny turkusowy kolor, mój ulubiony :) MOŻE KUPIĘ.

 23. Yankee Candle - Sweet Apple sampler
Kolejny zapach YC, który mi się podoba, niedługo napiszę o nim więcej :) Mam na razie wielkie zapasy więc chwilowo nie planuję kupna nowych, ale ten zapach mam też w formie wosku jeszcze nie otworzony :) MOŻE KUPIĘ

 Jestem z siebie dumna bo w życiu nie myślałam, że kiedyś pojawi się ponad 20 rzeczy w denku :)
A jak Wam poszło w tym miesiącu?

 Przypominam również o rozdaniu z okazji pierwszych urodzin bloga. Zgłaszać się można pod <tym> postem.

Rozdanie z okazji pierwszych urodzin bloga :)

 Przy poście rocznicowym obiecałam Wam rozdanie z tej okazji więc nadszedł na nie czas :) Do wygrania znowu będzie nagroda główna oraz nagroda pocieszenia. Mam nadzieję, że zestawy się Wam spodobają :)


Nagroda główna:


- Bath & Body Works - balsam do ciała Aruba Coconut
- Bath & Body Works - mini żel antybakteryjny Coconut Cabana
- Balea - dezodorant Romantic Star
- BingoSpa - Arganowy żel pod prysznic
- Dermacol - krem do rąk Belgijska czekolada
- Bomb Cosmetics, Lipology - Intensywna Kuracja do ust Czekoladowa Pomarańcza
- Green Pharmacy - Jedwab do włosów
- Wellness & Beauty - olejek do kąpieli
- Rimmel - pomadka 070 Airy Fairy
- Rimmel,  Stay Blushed - róż w kremie 005 Apricot Glow
- Rimmel, 60 seconds by Rita Ora - lakier do paznokci 613 Midnight Rendezvous
- NYC - wodoodporna kredka do oczu 935 Moody Blue
- Yankee Candle - sampler Whoopie Pie, woski: Cranberry Pear, Carrot Cake

Nagroda pocieszenia:


- Bath & Body Works - mini żel antybakteryjny Coconut Cabana
- Balea - dezodorant Mango Mambo
- BingoSpa - Balsam brzoskwiniowy do dłoni
- Maybelline - Baby Lips Cherry Me
- Rimmel, 60 seconds by Rita Ora - lakier od paznokci 823 Blindfold Me Blue
- Miyo - CC Cream (2 razy użyty, wygrałam dwa egzemplarze i nie są mi potrzebne oba)
- Manhattan - Intense Lip & Cheek Balm 002 Fly Me Pretty
- Yankee Candle - sampler Island Spa, woski: Wild Fig, Chocolate donut

 Aby wziąć udział w rozdaniu należy obowiązkowo:
1. Być publicznym obserwatorem  mojego bloga.
2. Zostawić zgłoszenie w komentarzu pod tym postem wg wzoru zamieszczonego poniżej.
 Dodatkowe losy można zdobyć w następujący sposób:
1. Polubić fanpage Blondwłosa Chemiczka na Facebooku (+ 2 losy)
2. Udostępnić informację o rozdaniu poprzez:
 - baner z linkiem przekierowującym na pasku bocznym (+ 2 losy)
 - udostępnienie na facebooku poprzez kliknięcie "Udostępnij" pod informacją o rozdaniu na moim fanpage'u (+ 2 losy)
3. Top komentatorki, jeśli wezmą udział w rozdaniu otrzymają dodatkowo + 2 losy (stan z dnia 25.09.14 oraz z dnia zakończenia rozdania) 


Wzór zgłoszenia:

    Obserwuję jako:  
    E-mail:
    Lubię na fb jako: tak/nie ( imię i pierwsza litera nazwiska lub nazwa fanpage)
    Baner: tak/ nie (link)
    Udostępnienie na fb: tak/nie (link)
Top komentatorka: tak/nie 

Baner do pobrania:


 Regulamin:
1. Organizatorem i sponsorem rozdania jestem ja, czyli właścicielka bloga http://blondechemist.blogspot.com.
2. Rozdanie trwa do 02.11.2014 włącznie. Czas trwania rozdania może zostać przedłużony w przypadku niskiej liczby zgłoszeń.
3. Warunkiem wzięcia udziału w rozdaniu jest publiczne obserwowanie bloga  http://blondechemist.blogspot.com oraz zostawienie zgłoszenia w komentarzu po tym postem.
4. Każdy uczestnik może zdobyć w sumie 7 losów (top komentatorki 9 losów).
5. Ogłoszenie wyników odbędzie się w ciągu 7 dni od daty jego zakończenia.
6. Zwycięzca zostanie wyłoniony drogą losową i poinformowany o wygranej drogą mailową. Jeśli w ciągu 3 dni zwycięzca nie prześle adresu do wysyłki zostanie wylosowana kolejna osoba.
7. Wysyłka nagrody jest możliwa tylko na terenie Polski.
8. Osoby biorące udział w rozdaniu muszą mieć skończone 18 lat lub posiadać zgodę opiekuna na udział.
9. Osoby, które po zakończeniu rozdania przestaną obserwować blog trafią na "czarną listę" i nie będą mogły wziąć udziału w kolejnych rozdaniach.
10. Każdy uczestnik biorący udział w rozdaniu akceptuje jego regulamin.
11. Zastrzegam sobie prawo do zmiany regulaminu w wyjątkowych sytuacjach.
12. Rozdanie nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr. 4, poz. 27 z późn. zm).

 Zapraszam do udziału i życzę powodzenia!

Rimmel, 60 seconds by Rita Ora - 873 Breakfast In Bed & Manhattan, Lotus Effect - 81R

 Na wstępie dziękuję wszystkim za życzenia i gratulacje pod poprzednim postem. Bardzo miło się je czytało :)

 Dawno nie było postu paznokciowego więc dzisiaj pokażę Wam jednego z letnich ulubieńców. Chodzi o Rimmel 60 second by Rita Ora w kolorze 873 Breakfast In Bed. Dla porównania zestawiłam go z lakierem Manhattan z serii Lotus Effect w kolorze 81R. Dużo bardziej lubię jak kolory mają nazwy niż numerki bo łatwiej jest mi zapamiętać chwytliwa nazwę niż skomplikowany numerek :)


 Oba lakiery nałożyłam na bazę Eveline 8w1 (lub jej Biedronkowy odpowiednik ale jak dla mnie to ten sam produkt pod różnymi nazwami) i na zdjęciach widzicie dwie warstwy każdego z nich. Wybaczcie jednak stan moich dłoni i skórek przy paznokciach ale często tak wyglądają niestety i ciężko było mi zrobić zdjęcia przy lepszym ich stanie. Wiem, że nie wyglądają zbyt atrakcyjnie więc skupcie się głównie na lakierach :) Gdyby ktoś się zastanawiał to na palcu wskazującym i małym jest Manhattan, pozostałe to Rimmel.


 Rimmel, 60 seconds by Rita Ora - Breakfast In Bed (8ml)


 Kolor tego lakieru jest bardzo w moim guście, jasna mięta z delikatnym, srebrnym shimmerem. Na zdjęciach z lampą wygląda na bardziej błękitny, dlatego jego prawdziwy koloroddają lepiej te w świetle naturalnym. Shimmer jest bardziej widoczny w buteleczce niż na paznokciach więc nawet osobom, które wolą kremowe lakiery nie powinien za bardzo przeszkadzać. Przy jednej warstwie są delikatne prześwity więc trzeba nałożyć drugą, która kryje już w 100%. Nie widać tez żadnych smug od pociągnięć pędzelkiem, mamy jednolity kolor na całej płytce nawet nie będąc mistrzem malowania paznokci tak jak ja :) Pędzelek jest płaski i dość szeroki, szybko pokrywamy lakierem całą płytkę.
 Kolejnym pozytywem jest czas schnięcia, może nie jest to obiecane 60 sekund ale w porównaniu do innych lakierów jest bardzo dobrze. Po ok. 10 minutach od pomalowania poszłam robić kolację sobie i przyjaciółce. Bałam się, że skończy się to tragedią. A tu okazało się, że zero śladu, zero odciśnięć, po prostu nic czyli był całkowicie suchy.


 Trwałość lakierów z tej serii również mnie pozytywnie zaskoczyła, na razie wypróbowałam dwa odcienie i oba zachowują się tak samo. Na moich paznokciach wytrzymują 4-5 dni z lekko startymi końcówkami, dopiero mniej więcej po tym czasie pojawiają się jakieś małe odpryski. Nie schodzi wielkimi płatami więc nie ma wtedy potrzeby pilnego zmywania bo nie rzuca się to bardzo w oczy. Jak nie miałam czasu to zamalowałam ubytek i przetrzymałam resztę dni w pracy bez tragicznie wyglądających paznokci. A jak pewnie wiecie, bo non stop na to marudzę to moja praca nie oszczędza moich dłoni.
  Ze zmywaniem nie ma najmniejszych problemów. Cena w drogeriach wynosi ok. 11 zł jeśli dobrze pamiętam ale często spotkamy je na promocji. Ja żadnego lakieru z tej serii nie kupiłam za cenę regularną :)


 Manhattan, Lotus Effect - 81R (11ml)


 Ten lakier kupiłam w internecie w ciemno bo nie mogłam się oprzeć miętowemu lakierowi za 3-4 zł :) Kolor okazał się być ciemniejszy od Rimmel'a, bardziej widoczne są w nim zielone tony podczas gdy Breakfast In Bed jest mocniej rozbielony. Jest równiez typowo kremowym lakierem, nie ma w sobie ani jednej drobinki. Mi odpowiada bardziej Rimmel ale kolor to kwestia gustu, każdemu może się podobać coś innego. Moja przyjaciółka wolałaby akurat ten odcień :) Do pełnego krycia również potrzeba było dwóch warstw. Smug żadnych nie zauważyłam choć trzeba było się odrobinkę bardziej postarać przy nakładaniu drugiej warstwy. Pędzelek jest węższy i dłuższy w porównaniu do kolegi ale nie sprawia problemów przy malowaniu. Mi tam wszystko jedno :)


 Schnie również dość szybko, choć jak się uważnie przypatrzymy na zdjęciach to znajdzie się jakiś mały ślad na palcu wskazującym. Możliwe, że włosem przejechałam po zanim wyschnął całkowicie czy coś w tym stylu. Jednak robienie kolacji mu również nie zaszkodziło.
 Trwałość minimalnie gorsza od poprzednika, to na nim pojawiły się pierwsze małe odpryski w 3-4 dniu ale również nie było tragedii. Nie odchodził płatami i również zamalowałam tylko ubytki czekając na wolne aby je zmyć. Przy nie oszczędzaniu dłoni uważam to za zadowalający wynik.
 Zmywanie oczywiście również bezproblemowe.

lewa: Rimmel, prawa: Manhattan

 Podsumowanie: lakier z Rimmel'a zachwycił mnie kolorem i trwałością, z przyjemnością maluję nim paznokcie. Poza tym skusiłam się na inne kolory z tej serii i mam nadzieje, że będą się równie dobrze sprawować. Manhattan'owi nie mam nic do zarzucenia. Ma odrobinkę tylko gorszą trwałość jednak kolor podoba mi się trochę mniej dlatego rzadziej gości na moich paznokciach. Ale z czystym sumieniem mogę polecić Wam oba :)

 Miałyście lakiery z tych serii? Ja się u Was sprawdzają? Już przestawiłyście się na jesienne kolory lakierów czy jeszcze cieszycie się letnimi odcieniami?

Pierwsze urodziny bloga :)

 Dokładnie rok temu czyli 20 września 2013 roku założyłam tego bloga i napisałam pierwszy post. Pomysł chodził mi po głowie od jakiegoś czasu ale z realizacją było już gorzej. Ale pewne okoliczności sprawiły, że potrzebowałam czegoś "swojego", czemu będę mogła poświęcić swój czas bezrobotnego (wtedy pracy nie miałam). I takim sposobem powstał ON :)


 Może nie jest najpiękniejszy, może nie jest najlepszy ale na pewno jest mój. I jestem z siebie dumna, że udało mi się wytrwać w prowadzeniu bloga aż cały rok i nie zapowiada się na koniec. Mimo docinków mojego brata, marudzenia mojej mamy na kolejne paczki przychodzące do mnie czy wpadnięcia w zakupoholizm :)

 Oczywiście chodzi mi po głowie zmiana wyglądu ale jestem beznadziejna w te klocki więc będę chyba musiała poszukać pomocy a na razie brak mi na wszystko czasu.

 Małe statystyki:

obserwatorzy: 365
wyświetlenia:  28768
posty:  157 (łącznie z tym)
komentarze: 4154

 Zaczynając przygodę z blogowaniem nie spodziewałam się takich statystyk zobaczyć po roku, może niektórym nie wydają się imponujące ale przerosły moje najśmielsze oczekiwania :)

 Chciałabym Wam serdecznie i z całego serca podziękować: każdemu obserwatorowi, każdemu odwiedzającemu i komentującemu czytelnikowi.  Bez Was nie miałabym zbyt dużo motywacji do dalszego pisania. Każdy nowy obserwator i każdy komentarz mnie bardzo cieszą i wywołują mały uśmiech na mojej twarzy więc oby było ich jak najwięcej :)

 Oczywiście z tej okazji planuje dla Was rozdanie ale będzie z małym opóźnieniem. Jednak na pewno się pojawi więc bądźcie czujni :)

 A teraz uciekam do pracy bo jest prawie 5:30 rano :)

Isana - Lotion do rąk Moments Of Sense

 Jakiś czas temu w Rossmannach pojawiła się limitowana edycja lotionu do rąk Moments Of Sense marki Isana. Było to dość dawno ale nadal widuję je na półkach więc nie spóźniłam się jeszcze z moją opinią jego temat :)


 Już samo opakowanie mnie zachęciło do zakupu, wyróżnia się na półce w Rossmannie. Fioletowa buteleczka z pompką i kwiatową grafiką prezentuje się całkiem fajnie na nocnym stoliku :) Pompka działa bez zarzutu, nie zacina się i można zarówno lekko ją nacisnąć dla małej ilości kremu lub do samego końca i mamy sporą porcję. W razie gdybyśmy chciały podróżować z nim to możemy zabezpieczyć pompkę, przekręcając ją w lewo/prawo i nie powinno nam się nic wylać, ja jednak nie próbowałam go transportować. Mam dwa egzemplarze: jeden w domu, drugi w mieszkaniu więc nie muszę ich wozić ze sobą :) A tak w ogóle to mamy aż 300 ml produktu w środku za ok. 7 zł więc bardzo opłacalny zakup.

 Od producenta:


 Skład: (nie mogłam na jednym zdjęciu uchwycić go)


 Zapach tego kremu jest bardzo przyjemny. Trudno mi dokładnie go określić, kojarzy mi się bardziej z perfumami niż z jakimś jednym składnikiem. Producent wspomina o wanilii, migdałach i nutach kwiatowych co jest bardzo możliwym połączeniem :) Jest dość intensywny ale nie meczący i nie mdły. Utrzymuje się jakiś czas na dłoniach, a bawełniane rękawiczki zakładane na noc są nim przesiąknięte (chociaż użyłam ich dopiero może z 3-4 razy) :)

 Konsystencja jak na lotion przystało jest lekka i niezbyt gęsta. Łatwo się rozprowadza na dłoniach,  nałożony w małej ilości szybko się wchłania i nie zostawia klejącej warstwy na skórze. Mogę nałożyć go np. przed prowadzeniem samochodu i ręce mi się nie ślizgają po kierownicy ani nie lepią. Na noc nakładam go sporo więc wtedy zostaje dłużnej na dłoniach i czuć go na nich ale wtedy mi to wcale nie przeszkadza.


 Działanie: Na początku wspomnę, że moje dłonie są często w kiepskim stanie. Częste mycie rąk w pracy beznadziejnym, tanim mydłem je wysusza plus robią mi się pęcherze i zgrubienia, szczególnie na palcu wskazującym prawej ręki. Po takim lekkim lotionie nie oczekiwałam za wiele. Ale miło się zaskoczyłam.
 Po nakremowaniu nim rąk czuję ulgę i moja ściągnięta skóra dłoni ma się dużo lepiej. Tego po nim w sumie oczekiwałam, w końcu coś musiał robić skoro ma w składzie masło shea i kakaowe. Jednak nie spodziewałam się, że po zastosowaniu go na noc obudzę się z miękkimi i gładkimi dłońmi. Zmiękcza nawet te zgrubienia i pęcherze, stopniowo zaczynają się "łuszczyć" (brak mi tu dobrego słowa) i po kilku aplikacjach niema po nich śladu (oczywiście aż do następnej ciężkiej zmiany w pracy, kiedy pojawią się na nowo). Czuć to nawilżenie i nawet moje wymagające dłonie po kolejnym umyciu rąk nie wołają o nową porcję kremu (po warunkiem, że mydło nie robi im dodatkowej krzywdy).
 Jest bardzo wydajny. W dzień wystarcza mi niewielka ilość do zadowalającego efektu, za to na noc sobie go nie żałuję a nadal mi się nie skończył choć mam go już chyba z 4 miesiące jak nie dłużej :) Jeśli spojrzymy pod światło to uda nam się dostrzec ile produktu znajduj się w środku, mi zostało ok. 1/3 butelki.


 Podsumowując: polubiłam ten krem na tyle, żeby krótko po wypróbowaniu dokupić drugie opakowanie. I nie wiem czy czasami nie zrobię zapasów skoro to tylko edycja limitowana. Powstrzymuje mnie przed tym tylko posiadanie chyba trzech innych kremów, które czekają w kolejce :) Krem ma bardzo przyjemny zapach i zadowalające działanie. Do tego dochodzi praktyczne opakowanie, mogę się w środku nocy obudzić i na wpół przytomna znaleźć pompkę i nakremować ręce :) Dobra wydajność i niska cena to kolejne zalety tego lotionu. 
 Jeśli jeszcze go nie miałyście to polecam wypróbować póki jest okazja :)

Yankee Candle - Citrus Tango (wosk)

 Mimo, że wrzesień w pełni i jesień zbliża się coraz większymi krokami to u mnie jeszcze dominują letnie zapachy wosków i samplerów. Jednym z nich jest Citrus Tango pochodzący z kolekcji Yankee Candle Q2 2014. Cena to standardowo 7zł i jest on dostępny w sklepie goodies.pl (w którym kiedyś pewnie zbankrutuję :) )


"Wosk z owocowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: pomarańcza, limonka oraz grejpfrut.
Tango to taniec miłości i namiętności. Według popularnego szlagieru – najlepiej wychodzi w parze. Yankee Candle udowadnia jednak, że w tercecie także można zatańczyć sprawne te trudne kroki. Wszystko za sprawą tarteletki Citrus Tango – letniej propozycji dla fanów aromaterapii w domowym wydaniu. W egzotycznie słonecznym, pięknie wybarwionym wosku jeden rytm utrzymują skórka z cytryny, olejek pomarańczowy i nuty grejpfrutowe. Tak zatańczony układ jest pełen emocji i pozytywnej, południowej energii. Nie ma tu przesadnej słodyczy, ani nadmiernej goryczy. Jest za to dużo harmonii i radości, która – bardziej niż z tangiem – kojarzy się z wesołą salsą. Tarteletka cudownie odświeża otulone słonecznym upałem wnętrza, a w letnie wieczory daje powiew tak potrzebnej rześkości. Bardzo trwały, intensywny zapach sprawdzi się w każdym wnętrzu i uwiedzie zmysły miłośników tanga i cytrusowego odświeżania." (opis ze strony goodies.pl)


 Cytrusowe zapachy są często niebezpieczne bo kojarzą się z kostkami do toalet :) Ten na szczęście nie przywołuje u mnie takich skojarzeń. Jest orzeźwiająco, kwaskowato i z lekką nutką goryczki. Ale poszczególnych owoców nie sposób wyróżnić, taki typowy miks cytrusów. 

Pierwsze palenie i zdecydowanie zbyt mała ilość wosku.

 Jak pewnie zauważyliście w poprzednich postach, do kominka wkładam malutkie kawałki wosków. Mam małą sypialnie i takie ilości zawsze mi wystarczały na cały wieczór rozkoszowania się zapachem a nawet i dłużej. Wystarczała zwykle odrobinka dorzucona na drugi dzień do odświeżenia i wzmocnienia aromatu. 
 Z Citrus Tango jest trochę inaczej. Jest najmniej intensywnym zapachem z całej wypróbowanej gromadki. O ile na początku jeszcze go czuć (i to bardziej jak się wyjdzie z pokoju po zapaleniu i wróci po chwili) to po chwili ucieka otwartymi drzwiami i nie zostaje go za dużo. Przez co muszę wkładać zdecydowanie więcej wosku na jeden raz i chyba będzie to pierwszy zapach, który zużyję do końca. Jak posmaruję się po kąpieli mocno pachnącym balsamem to nie jestem w stanie wyczuć wosku mimo większych ilości włożonych do kominka, pachnę tylko ja :) Ale dzięki tej słabej intensywności nie musicie bać się bólu głowy czy mdłości więc polecałabym go osobom, które lubią bardzo delikatne, niedrażniące zapachy. Ci którzy lubią potężne uderzenie aromatu będą rozczarowani.


 Podsumowując: wosk wypalę do końca ale zapasów chyba robić nie będę, mimo jego wycofywania. Tym bardziej, że jest kilka cytrusowych aromatów do wypróbowania jeszcze z oferty YC. Mimo to przyjemnie się go używa i jeśli go czuję to jest to miły dla nosa zapach :)

Lovely, Color Wear - Long Lasting Lipstick

 Wreszcie znalazłam chwilę na napisanie jakiegoś posta. I zdecydowałam, że dzisiaj będzie o kredce do ust marki Lovely, Long Lasting Lipstick w kolorze nr 1. Z racji tego, że kredka powędrowała w inne ręce podczas wymianki na spotkaniu blogerek w Poznaniu to trzeba o niej napisać póki pamiętam :) I dowiecie sie dlaczego musiała znaleźć niestety nowy dom.


 Pomadki są dostępne w czterech kolorach, ja wybrałam akurat czerwoną (nr 1). Jak widać są w formie wykręcanej kredki, coraz więcej firm ma takie w swojej ofercie. Opakowanie może nie jest najpiękniejsze ale za 2 gramy produktu zapłacimy niecałe 10zł więc nie narzekałam na nie.


 Od producenta: (ze strony lovelymakeup.pl)

"Pomadka do ust z formułą długotrwałą w formie kredki. Kremowa tekstura umożliwia łatwą i precyzyjną aplikację na ustach zapewniając maksymalny komfort. Trwały, intensywny, matowy kolor. Dostępna w 4 wersjach kolorystycznych."


 Odcień jak dla mnie jest bardzo ładny, nie ma w sobie pomarańczowych tonów za którymi nie przepadam. Prędzej bym powiedziała, że wpada odrobinę w malinowy ale może mi się wydaje :) Zresztą widzicie same na zdjęciach :) Nie ma w sobie żadnych drobinek, jednak nie nazwałabym jej matową. Na początku daje lekko błyszczące wykończenie, które dopiero z czasem zanika i robi się bardziej matowa.

Bez lampy.
Z lampą błyskową.

 Konsystencji tej kredki nie nazwałabym kremową, raczej kojarzy mi się z woskową. Nie jest jednak twarda więc już po delikatnym przejechaniu po ustach zostawia kolor. Mimo dość grubego "rysika" da się nią pomalować usta bez efektu klauna :) Niestety jeśli wcześniej nałożę na usta jakiś balsam/masełko nawilżające to ciężko nałożyć równomiernie kolor. Zazwyczaj po nałożeniu jej na usta musiałam ją wklepywać palcem aby wyrównać kolor, szczególnie na styku warg (czy jak się to określa). A że od stycznia mam permanentny problem z ustami i nie wyobrażam sobie nie stosować nawilżaczy to wylądowała niestety na wymiance. Co nie oznacza, że nie podobał mi się efekt jaki dawała (zaczynam od nieprzyjemnych zdjęć, na koniec zostawię te z satysfakcjonującym efektem więc się nie przestraszcie teraz :) )


 Jak już udało mi się uzyskać zadowalający efekt nadający się do wyjścia do ludzi to okazało się niestety, że trochę wysusza mi usta. Ale moje usta wysusza prawie każdy kolorowy produkt więc nie uznałam tego za duży minus. Nie było to wysuszenie ust na wiór, po prostu odczuwałam dyskomfort. Poza tym czuć ją na ustach i nie każdemu spodoba się to uczucie, trzeba się przyzwyczaić (spowodowane woskową konsystencją).


 Nie jest też produktem longlasting, raczej utrzymuje się standardowo na ustach ok. 2 godzin bez jedzenia. Jednak znikając zostawia lekko zabarwione usta co również wykorzystywałam gdy nie miałam ochoty się bawić w jej wklepywanie i inne zabiegi aby ładnie wyglądała. Zostawiałam ją przez chwilę na ustach, następnie odciskałam ją na chusteczce i miałam lekko podrasowany kolor warg :)


 Podsumowując: Kolor tej kredki bardzo mi się podoba i gdybym mogła to często bym ją nosiłabym na ustach. Niestety rzadko mam czas i chęci na bawienie się w równomierne rozprowadzanie pomadek na ustach dlatego znalazła już nowy dom. Gdybym nie musiała ust co chwilę nawilżać bo byłyby w dobrym stanie to na pewno bym ją zatrzymała. Więc jeśli Wy możecie nakładać kolorowe produkty bezpośrednio na usta to możecie się przyjrzeć tej kredce w Rossmannie (nie wiem jak inne kolory się sprawują). Jeśli tak jak ja nie obędziecie się bez nawilżacza to lepiej poszukajcie czegoś innego :)

 Miałyście kredki z Lovely, jak się u Was sprawdzają? A może miałyście jakieś z innych firm i wiecie jak współpracują z balsamami nawilżającymi?