Jesienne popołudnie z gorącą kawą pachnącą cynamonem? Tak, tak i jeszcze raz tak! A w tym celu nie trzeba wcale wydawać ok. 10zł w kawiarni, wystarczy cukier cynamonowy :) Ja preferuję gotowy firmy Diamant, ale można go oczywiście zrobić samemu. Jest to mieszanina drobno zmielonego cukru z dodatkiem cynamonu i oleju roślinnego, dzięki czemu pozostaje sypki. Jest w plastikowej puszce o pojemności 200g, na górze ma sitka o różnym rozmiarze oczek dlatego łatwo można wsypać mniejszą lub większą ilość. Jest bardzo wydajny, ja wsypuję go na oko do smaku i aromatu, natomiast dosładzam kawę zwykłym cukrem. Ja swój kupiłam akurat w sklepie Carrefour, ale jest pewnie dostępny w każdym większym supermarkecie, cena to jeśli dobrze pamiętam ok. 5zł. Gorąco polecam :)
BeBeauty, Spa - Masło do ciała Mango
W Biedronce można czasami spotkać masło do ciała o zapachu mango, z połyskującymi drobinkami firmy BeBeauty. Jeśli się nie mylę to drugim dostępnym zapachem była cytryna, ale już bez drobinek. Oba kosztowały niecałe 10zł, pojemność 200ml. Ja swoje kupiłam dawno temu, ale w tym roku też je widziałam.
Zapach faktycznie kojarzy się z egzotycznymi owocami, jest jednak trochę sztuczny co przy dłuższym wąchaniu może męczyć. Jeśli chodzi o konsystencję to przypomina masło, ale raczej po wyjęciu z lodówki :) Jest bardzo twarde, żeby je wydobyć z pudełka używałam paznokci bo opuszkami palców nie bardzo się udawało. Rozsmarowanie na ciele też nie było łatwym zadaniem, szybko zrezygnowałam ze stosowania go na całe ciało i ograniczałam się tylko do nóg i ramion, ewentualnie odsłoniętej części dekoltu. Szybko się wchłaniał i nie zostawiał tłustej warstwy na skórze. Po aplikacji można było zauważyć rozświetlające drobinki, które ślicznie się mieniły w słońcu (lub sztucznym świetle), latem bardzo mi się ten efekt podobał. Na jesień i zimę zrezygnowałam z używania tego produktu i sięgnęłam po niego dopiero w maju lub czerwcu. Niestety okazało się, że jeszcze trudniej niż poprzednio się go aplikuje, musiałam mocno pocierać skórę aż miałam czerwone ślady. Najgorsze było jednak to, że wystarczyło przejechać ręką po miejscu gdzie nałożyliśmy masło a zaczynało się rolować. Do tego stopnia, że wróciłam pod prysznic i zmywałam je z siebie. Myślałam, że jest już przeterminowane ale data ważności to lipiec 2013. Jeśli więc kupię je ponownie to postaram się zużyć przez jeden sezon. Jednak za taką cenę warto mieć je chociaż na lato, nogi będą nam pięknie błyszczeć w słońcu :)
Lakier do paznokci H&M - Bad Temper
Lakier do paznokci w kolorze Bad Temper, kupiłam w sklepie H&M jakiś rok temu (albo trochę więcej) dlatego nie bardzo pamiętam ile kosztował. Wyciągając go w tym tygodniu z szafy, nie pamiętałam dokładnie dlaczego nie używałam go w tamtym sezonie skoro tak ładnie wygląda w buteleczce. Ale już przy po pierwszym dniu ponownego używania doskonale wiedziałam czemu.
Zacznę jednak od koloru bo nazwa za dużo Wam pewnie nie mówi. W opakowaniu wygląda na piękny, opalizujący fiolet. Drobinki są fioletowo-niebieskie oraz czerwono-różowe, jednak na paznokciach są zdecydowanie mniej widoczne. Jednak podczas malowania pierwsza, cienka warstwa wygląda raczej na wyblakły, szarawy granat, w dodatku kolor nierówno pokrywa płytkę tzn. nie ważne jak bardzo bym się starała i poprawiała to miejscami prawie nie widać koloru i prześwituje płytka paznokcia. Żeby uzyskać odpowiedni kolor potrzeba nałożyć albo grubszą drugą warstwę albo trzy cienkie. Na moich paznokciach lakier ten schnie strasznie długo przy takiej aplikacji, a że nie potrafię dłużej siedzieć bezczynnie to zawsze czymś go dotknę i nieestetyczne ślady gotowe. Z trwałością też niestety jest u mnie kiepsko bo już tego samego dnia mam odpryski na końcówkach. Nie wiem czy trafił mi się kiepski egzemplarz, może stary albo ten kolor tak ma, a może te lakiery po prostu nie nadają się do moich paznokci. Na razie chyba nie skuszę się do wypróbowania innych odcieni. A może Wy macie lepsze doświadczenia z tymi lakierami?
PS. Przepraszam, że zdjęcia są słabej jakości ale robiłam je telefonem komórkowym. W rzeczywistości kolor jest dużo ładniejszy i ciemniejszy, ale można za to zobaczyć jak opalizuje ten lakier :) Jeśli ktoś jest ciekawy jak wygląda ten kolor na paznokciach polecam wpisać w google.pl "Bad Temper H&M" i w grafice na pewno coś znajdziecie.
Zacznę jednak od koloru bo nazwa za dużo Wam pewnie nie mówi. W opakowaniu wygląda na piękny, opalizujący fiolet. Drobinki są fioletowo-niebieskie oraz czerwono-różowe, jednak na paznokciach są zdecydowanie mniej widoczne. Jednak podczas malowania pierwsza, cienka warstwa wygląda raczej na wyblakły, szarawy granat, w dodatku kolor nierówno pokrywa płytkę tzn. nie ważne jak bardzo bym się starała i poprawiała to miejscami prawie nie widać koloru i prześwituje płytka paznokcia. Żeby uzyskać odpowiedni kolor potrzeba nałożyć albo grubszą drugą warstwę albo trzy cienkie. Na moich paznokciach lakier ten schnie strasznie długo przy takiej aplikacji, a że nie potrafię dłużej siedzieć bezczynnie to zawsze czymś go dotknę i nieestetyczne ślady gotowe. Z trwałością też niestety jest u mnie kiepsko bo już tego samego dnia mam odpryski na końcówkach. Nie wiem czy trafił mi się kiepski egzemplarz, może stary albo ten kolor tak ma, a może te lakiery po prostu nie nadają się do moich paznokci. Na razie chyba nie skuszę się do wypróbowania innych odcieni. A może Wy macie lepsze doświadczenia z tymi lakierami?
"Wyszłam za mąż, zaraz wracam" (2012)
"Wyszłam za mąż, zaraz wracam" (tytuł oryginalny: Un Plan parfait) to francuska komedia romantyczna.
Opis filmu (z portalu filmweb.pl):
Marie (Diane Kruger) ma wszystko o czym mogłaby zamarzyć. Jest piękna, ma świetną pracę i przede wszystkim kocha nad życie. Jednak, gdy ukochany prosi ją o rękę, Marie wpada w panikę. Dziwne? Niekoniecznie. W rodzinie Marie od pokoleń bowiem panuje klątwa - pierwsze małżeństwa zawsze kończą się szybkim rozwodem. Dziewczyna wpada na szalony pomysł, jak oszukać przeznaczenie - postanawia znaleźć i poślubić przypadkowego mężczyznę, a potem jak najszybciej się z nim rozwieść. Plan z pozoru całkiem niezły i logiczny, ma swoją słabą stronę. Los lubi bowiem zaskakiwać. Przypadkowy wybranek Marie, okaże się więc nie taki całkiem przypadkowy, a ich wspólna podróż na koniec świata skończy się zupełnie gdzie indziej niż się zaczęła…
Należę do osób, które lubią obejrzeć lekki, przyjemny film, ten zaliczyłabym właśnie do tej kategorii. Znajdziemy tutaj oczywiście wątek romantyczny, poza tym odrobina przygód i kilka zabawnych momentów. Główni bohaterowie grani przez Kruger i Boon'a są trochę z innych bajek, właśnie na tym głównie opiera się humorystyczna część filmu. Oczywiście zakończenia można się z łatwością domyślić, choć scena finałowa troszkę mało realna ale urocza :) Na pewno nie uważam, żebym zmarnowała czas poświęcony na oglądanie tego filmu. Nie nudziłam się na nim a momentami nawet dobrze bawiłam. Polecam tym, którzy tak jak ja lubią taki rodzaj kina, szczególnie na jesienne, deszczowe wieczory.
Opis filmu (z portalu filmweb.pl):
Marie (Diane Kruger) ma wszystko o czym mogłaby zamarzyć. Jest piękna, ma świetną pracę i przede wszystkim kocha nad życie. Jednak, gdy ukochany prosi ją o rękę, Marie wpada w panikę. Dziwne? Niekoniecznie. W rodzinie Marie od pokoleń bowiem panuje klątwa - pierwsze małżeństwa zawsze kończą się szybkim rozwodem. Dziewczyna wpada na szalony pomysł, jak oszukać przeznaczenie - postanawia znaleźć i poślubić przypadkowego mężczyznę, a potem jak najszybciej się z nim rozwieść. Plan z pozoru całkiem niezły i logiczny, ma swoją słabą stronę. Los lubi bowiem zaskakiwać. Przypadkowy wybranek Marie, okaże się więc nie taki całkiem przypadkowy, a ich wspólna podróż na koniec świata skończy się zupełnie gdzie indziej niż się zaczęła…
Należę do osób, które lubią obejrzeć lekki, przyjemny film, ten zaliczyłabym właśnie do tej kategorii. Znajdziemy tutaj oczywiście wątek romantyczny, poza tym odrobina przygód i kilka zabawnych momentów. Główni bohaterowie grani przez Kruger i Boon'a są trochę z innych bajek, właśnie na tym głównie opiera się humorystyczna część filmu. Oczywiście zakończenia można się z łatwością domyślić, choć scena finałowa troszkę mało realna ale urocza :) Na pewno nie uważam, żebym zmarnowała czas poświęcony na oglądanie tego filmu. Nie nudziłam się na nim a momentami nawet dobrze bawiłam. Polecam tym, którzy tak jak ja lubią taki rodzaj kina, szczególnie na jesienne, deszczowe wieczory.
Jean-Christophe Grange - Zmiłuj się
Jean-Christophe Grange to francuski pisarz, autor thrillerów nazywany "francuskim Harlan'em Coben'em". Taki przydomek przeczytany na odwrocie książki "Zmiłuj się" zachęcił mnie do jej kupna, ponieważ Coben to zdecydowanie mój ulubiony pisarz.
Opis z okładki:
Organista Wilhelm Goetz kościoła Saint-Jean-Baptiste zostaje zamordowany. Ciało znaleziono bez widocznych obrażeń - poza jednym: z uszu zmarłego sączyła się krew. W jaki sposób zginął? Sekcja ujawnia uszkodzenie narządów słuchu - przebite bębenki. Nieoficjalne śledztwo rozpoczyna emerytowany komisarz brygady kryminalnej, Lionel Kasdan. Znalezione na miejscu zbrodni ślady wskazują, iż bestialskiej zbrodni mogło dopuścić się dziecko. Dziecko zabójca? Kasdan odkrywa, że kilku chłopców z chłopięcych chórów prowadzonych przez organistę zniknęło bez wieści w ostatnich latach. Jest też drugi trop - Goetz był uchodźcą politycznym z Chile. Przeszedł tortury za czasów dyktatury Pinocheta. Po ucieczce do Francji ciągle czegoś się bał. Czy padł ofiarą dawnych agentów junty? Z jakiego powodu? Czy wiedział coś o byłych nazistowskich oprawcach z obozów koncentracyjnych, którzy znaleźli schronienie na chilijskiej ziemi? A szczególnie o jednym z nich - muzyku specjalizującym się w okrutnych eksperymentach na ludziach?
Zdradzając jeszcze odrobinę fabuły dopowiem, że Kasdan'owi w śledztwie pomaga Cedric Volokine, młody funkcjonariusz wydziału ochrony małoletnich. Tworzą bardzo osobliwą parę bohaterów, co potwierdza się w dalszych częściach opowieści. W książce jest sporo odniesień historycznych, jak dla mnie trochę za dużo ale wiadomo, że każdy lubi co innego. Historia jest skomplikowana a rozwikłanie zagadki dość szokujące. Stanowczo nie chciałoby się, żeby ta opowieść miała w sobie coś prawdziwego. Dla tych co lubią wesołe, przyjemne książki ta będzie raczej zbyt mocna i trochę drastyczna. Poleciłabym fanom thrillerów i kryminałów.
Opis z okładki:
Organista Wilhelm Goetz kościoła Saint-Jean-Baptiste zostaje zamordowany. Ciało znaleziono bez widocznych obrażeń - poza jednym: z uszu zmarłego sączyła się krew. W jaki sposób zginął? Sekcja ujawnia uszkodzenie narządów słuchu - przebite bębenki. Nieoficjalne śledztwo rozpoczyna emerytowany komisarz brygady kryminalnej, Lionel Kasdan. Znalezione na miejscu zbrodni ślady wskazują, iż bestialskiej zbrodni mogło dopuścić się dziecko. Dziecko zabójca? Kasdan odkrywa, że kilku chłopców z chłopięcych chórów prowadzonych przez organistę zniknęło bez wieści w ostatnich latach. Jest też drugi trop - Goetz był uchodźcą politycznym z Chile. Przeszedł tortury za czasów dyktatury Pinocheta. Po ucieczce do Francji ciągle czegoś się bał. Czy padł ofiarą dawnych agentów junty? Z jakiego powodu? Czy wiedział coś o byłych nazistowskich oprawcach z obozów koncentracyjnych, którzy znaleźli schronienie na chilijskiej ziemi? A szczególnie o jednym z nich - muzyku specjalizującym się w okrutnych eksperymentach na ludziach?
Zdradzając jeszcze odrobinę fabuły dopowiem, że Kasdan'owi w śledztwie pomaga Cedric Volokine, młody funkcjonariusz wydziału ochrony małoletnich. Tworzą bardzo osobliwą parę bohaterów, co potwierdza się w dalszych częściach opowieści. W książce jest sporo odniesień historycznych, jak dla mnie trochę za dużo ale wiadomo, że każdy lubi co innego. Historia jest skomplikowana a rozwikłanie zagadki dość szokujące. Stanowczo nie chciałoby się, żeby ta opowieść miała w sobie coś prawdziwego. Dla tych co lubią wesołe, przyjemne książki ta będzie raczej zbyt mocna i trochę drastyczna. Poleciłabym fanom thrillerów i kryminałów.
Synergen - Krem do rąk do skóry suchej Happy Day
Jednym z wielu kosmetyków, które ostatnio używałam po raz pierwszy jest krem do rąk do skóry suchej Happpy Day marki Synergen. Skusił mnie swoim kolorowym opakowaniem wyróżniającym się na półce w Rossmannie. Jest nie za duże, ma 75ml dlatego idealnie nadaje się do torebki. Cena zachęca, kosztuje ok. 4zł.
Zapach tego produktu jest słodki, owocowy, dość intensywny. Krem na dość rzadką konsystencję, ale nie ma problemu z nadmiernym wylewaniem z tubki. Producent obiecuje, że będzie się szybko wchłaniał i nie pozostawia tłustej warstwy z czym mogę się nawet zgodzić. Pomimo, że na początku wyczuwam warstwę kremu na dłoniach to nie jest to lepiący efekt a skóra jest miła w dotyku. Jedynym minusem jest obiecane intensywne nawilżenie, którego nie zauważyłam. Przy suchej skórze nie sprawdza się, efekt nawilżenia jest raczej delikatny i krótkotrwały. Wydaje mi się, że bardziej się nadaje na okres wiosenno-letni. Jest wart wypróbowania jeśli nie ma się problemu z bardzo suchą skórą dłoni.
Zapach tego produktu jest słodki, owocowy, dość intensywny. Krem na dość rzadką konsystencję, ale nie ma problemu z nadmiernym wylewaniem z tubki. Producent obiecuje, że będzie się szybko wchłaniał i nie pozostawia tłustej warstwy z czym mogę się nawet zgodzić. Pomimo, że na początku wyczuwam warstwę kremu na dłoniach to nie jest to lepiący efekt a skóra jest miła w dotyku. Jedynym minusem jest obiecane intensywne nawilżenie, którego nie zauważyłam. Przy suchej skórze nie sprawdza się, efekt nawilżenia jest raczej delikatny i krótkotrwały. Wydaje mi się, że bardziej się nadaje na okres wiosenno-letni. Jest wart wypróbowania jeśli nie ma się problemu z bardzo suchą skórą dłoni.
Maybelline - The Colossal Volum` Express Waterproof
Dzisiaj kilka słów o moim ulubionym tuszu do rzęs, czyli Maybelline, The Colossal Volum' Express wersja wodoodporna. Używam jej chyba już od kilku lat i zawsze jest w mojej kosmetyczce. Nawet jak skuszę się na coś nowego, jak ostatnio np. na Big & Beautiful BOOM! marki Astor, to i tak idę do drogerii po nowe opakowanie. Dziś właśnie zakupiłam ją na promocji w drogerii Rossmann za 22zł.
Moje jasne i cienkie rzęsy po pomalowaniu jedną warstwą tego tuszu wyglądają po prostu świetnie. Są wydłużone, pogrubione, podkręcone i bardzo czarne :) Efekt jest szczególnie widoczny jak założę okulary, rzęsy podczas mrugania aż dotykają szkiełek. Szczoteczka jest dosyć duża i gęsta, podczas malowania dobrze rozdziela rzęsy. Trzyma się cały dzień (lub noc) bez osypywania, kruszenia. Dodatkowo szybko schnie na rzęsach ale nie zasycha w opakowaniu, 6 miesięcy podanych na opakowaniu spokojnie można ją używać a mi zdarza się czasami nawet dłużej (wiem, że nie powinnam). Wodoodporność tej maskary jest również pierwsza klasa, nie ważne czy kąpiel w jeziorze, basenie, ulewny deszcz czy łzy, wytrzyma wszystko :) Oczywiście ze względu na to, że jest faktycznie wodoodporna do jej demakijażu trzeba użyć np. płynów dwufazowych bo zwykłym produktem do demakijażu nie da się tego zrobić.
Ogólnie jest to mój ulubieniec i na razie nie znalazłam drugiego równie rewelacyjnego tuszu. Szczerze polecam!!!
Moje jasne i cienkie rzęsy po pomalowaniu jedną warstwą tego tuszu wyglądają po prostu świetnie. Są wydłużone, pogrubione, podkręcone i bardzo czarne :) Efekt jest szczególnie widoczny jak założę okulary, rzęsy podczas mrugania aż dotykają szkiełek. Szczoteczka jest dosyć duża i gęsta, podczas malowania dobrze rozdziela rzęsy. Trzyma się cały dzień (lub noc) bez osypywania, kruszenia. Dodatkowo szybko schnie na rzęsach ale nie zasycha w opakowaniu, 6 miesięcy podanych na opakowaniu spokojnie można ją używać a mi zdarza się czasami nawet dłużej (wiem, że nie powinnam). Wodoodporność tej maskary jest również pierwsza klasa, nie ważne czy kąpiel w jeziorze, basenie, ulewny deszcz czy łzy, wytrzyma wszystko :) Oczywiście ze względu na to, że jest faktycznie wodoodporna do jej demakijażu trzeba użyć np. płynów dwufazowych bo zwykłym produktem do demakijażu nie da się tego zrobić.
Ogólnie jest to mój ulubieniec i na razie nie znalazłam drugiego równie rewelacyjnego tuszu. Szczerze polecam!!!
Soraya, Care & Control - Żel przeciwtrądzikowy do mycia twarzy
Niestety nie mogę zweryfikować czy ma działa przeciwtrądzikowe ponieważ nie mogę go stosować dłużej niż 1-2 dni. Powodem jest straszne wysuszanie skóry, nawet w strefie T, która jest u mnie raczej tłusta. Stosowanie peelingów oraz nawilżających kremów, nawet tych tłustych w ogóle nie pomagało przy stosowaniu tego żelu. Dopiero po odstawieniu i kilku dniach nawilżania skóra wróciła do normalnego stanu. Domyślam się, że jednym ze sprawców jest wymieniony acnacidol, który ma redukować wydzielanie łoju. No jeśli tak to brawa dla niego, to zadanie opanował do perfekcji. Znajdziemy tutaj również SLS, który sam w sobie powoduje uczucie suchej i ściągniętej skóry,. Z połączenia obu związków w jednym kosmetyku nie wynika nic dobrego dla mojej cery.
Jeśli to kogoś nie zrazi do tego produktu to dodam, że jest wydajny (ku mojemu niezadowoleniu, używając go obecnie raz na 1-2 tygodnie prędzej się przeterminuje niż go skończę), dobrze się pieni, po pierwszym użyciu skóra wydaje się być miła i gładka w dotyku (ale przy jednoczesnym ściągnięciu twarzy), jest niedrogi (ok.14zł). Ja osobiście nie poleciłabym go nikomu, ale jeśli u kogoś się sprawdza to tylko pozazdrościć :)
Emily Giffin - Pewnego dnia
Książka Emily Giffin "Pewnego dnia" jest pierwszą przeczytaną przeze mnie książką tej autorki. Dostałam ją od koleżanek na urodziny w tym roku, sama pewnie bym w księgarni przeszła obok niej obojętnie bo zazwyczaj udaję się do działu z thrillerami i kryminałami. Ale skoro znalazła się już na moim regale to któregoś letniego wieczoru sięgnęłam po nią.
Marianne to 36-letnia producentka serialu, mająca ładne mieszkanie i kochającego partnera. Mogłoby sie wydawać, że ma wszystko co potrzebne do szczęścia. Jednak pewnego dnia w jej drzwiach staje Kirby Rose, jej biologiczna córka oddana do adopcji 18 lat temu. Skrywany przez lata sekret wychodzi na jaw. Jak zmieni się życie obu bohaterek? A to już musicie sami przeczytać :)
Książkę czyta się szybko i przyjemnie. Jest napisana w ciekawy sposób. Poznajemy nie tylko obecne wydarzenia widziane z perspektywy obu bohaterek ale również przeszłość, która doprowadziła je do tego punktu. I choć z niektórymi decyzjami podejmowanymi przez Marianne można się nie zgadzać, to czytając tą historię ma się nadzieję na szczęśliwe zakończenie dla obu bohaterek. Po skończeniu książki mamy świadomość, że wybory jakie podejmujemy teraz będą mieć mniejsze lub większe konsekwencje w przyszłości, a prawda zawsze wyjdzie na jaw. Niby banalne ale często chyba o tym zapominamy...
Krótko mówiąc, polecam :)
Marianne to 36-letnia producentka serialu, mająca ładne mieszkanie i kochającego partnera. Mogłoby sie wydawać, że ma wszystko co potrzebne do szczęścia. Jednak pewnego dnia w jej drzwiach staje Kirby Rose, jej biologiczna córka oddana do adopcji 18 lat temu. Skrywany przez lata sekret wychodzi na jaw. Jak zmieni się życie obu bohaterek? A to już musicie sami przeczytać :)
Książkę czyta się szybko i przyjemnie. Jest napisana w ciekawy sposób. Poznajemy nie tylko obecne wydarzenia widziane z perspektywy obu bohaterek ale również przeszłość, która doprowadziła je do tego punktu. I choć z niektórymi decyzjami podejmowanymi przez Marianne można się nie zgadzać, to czytając tą historię ma się nadzieję na szczęśliwe zakończenie dla obu bohaterek. Po skończeniu książki mamy świadomość, że wybory jakie podejmujemy teraz będą mieć mniejsze lub większe konsekwencje w przyszłości, a prawda zawsze wyjdzie na jaw. Niby banalne ale często chyba o tym zapominamy...
Krótko mówiąc, polecam :)
Flos Lek - Wazelina kosmetyczna do ust poziomkowa
Na początku lata miałam problem z suchymi ustami, nie pomagały żadne posiadane przeze mnie produkty. Przy okazji wizyty w Rossmannie postanowiłam kupić wazelinę do ust firmy Flos-Lek, za ok. 7 zł.
Wybrałam opcję poziomkową, jej zapach okazał się być idealny na lato, ale w chłodniejszym okresie będzie równie miłym przypomnieniem o nim :) Opakowanie jest metalowe, duże (15g) i wypełnione produktem po same brzegi. Produkt nabiera się palcami, przy dłuższych paznokciach robię to końcem paznokcia, żeby produkt nie znajdował się pod nim tylko nabrać go na wierzch płytki paznokcia. Nie jest to może najbardziej higieniczny produkt ale jego pozostałe plusy skutecznie to rekompensują.
Już po kilku użyciach moje usta wróciły do lepszej kondycji. Na noc stosowałam dość grubą warstwę, natomiast w dzień jak tylko ja zlizałam/zjadłam nakładałam ją ponownie. Świetnie nawilża/natłuszcza, usta są gładkie i lekko nabłyszczone. Sprawdza się również stosowana pod kolorowe błyszczyki i pomadki. Jest bardzo wydajna, używam jej już 3 miesiące i zużycie jest niewielkie. Mogę ją z czystym sumieniem polecić, u mnie sprawdza się rewelacyjnie.
Wybrałam opcję poziomkową, jej zapach okazał się być idealny na lato, ale w chłodniejszym okresie będzie równie miłym przypomnieniem o nim :) Opakowanie jest metalowe, duże (15g) i wypełnione produktem po same brzegi. Produkt nabiera się palcami, przy dłuższych paznokciach robię to końcem paznokcia, żeby produkt nie znajdował się pod nim tylko nabrać go na wierzch płytki paznokcia. Nie jest to może najbardziej higieniczny produkt ale jego pozostałe plusy skutecznie to rekompensują.
Już po kilku użyciach moje usta wróciły do lepszej kondycji. Na noc stosowałam dość grubą warstwę, natomiast w dzień jak tylko ja zlizałam/zjadłam nakładałam ją ponownie. Świetnie nawilża/natłuszcza, usta są gładkie i lekko nabłyszczone. Sprawdza się również stosowana pod kolorowe błyszczyki i pomadki. Jest bardzo wydajna, używam jej już 3 miesiące i zużycie jest niewielkie. Mogę ją z czystym sumieniem polecić, u mnie sprawdza się rewelacyjnie.
Ylvis - The Fox
Oglądając ostatnio na YouTube mój ulubiony kanał The Ellen DeGeneres Show dowiedziałam się o nowym hicie internetu, mianowicie o piosence dwóch komików norweskich, którzy są dodatkowo braćmi. Ylvis "The Fox" to piosenka mająca już ponad 46 milionów wyświetleń i jeśli ktoś jeszcze nie widział tego teledysku to warto przekonać się o co ten cały szum. Od razu zaznaczam, że to nie jest ambitne dzieło, ale wpadający w ucho, oryginalny muzyczny żart. Ja osobiście nie mogę się jej pozbyć z głowy i podśpiewuję ją co najmniej kilka razy dziennie :) What does the fox say?
Polskie kino - "Sęp" oraz "Ixjana"
Chciałabym podzielić się z Wami moją opinią na temat dwóch polskich filmów.
"Sęp" wg filmweb.pl został zaliczony do kategorii thriller, akcja. Opowiada o śledztwie prowadzonym przez tytułowego policjanta po "ucieczce" pewnego przestępcy. W obsadzie znaleźli się m.in. Żebrowski, Olbrychski, Przybylska, Małaszyński, Baka.
O tym filmie było dosyć głośno, reklamowany wszędzie gdzie się dało, sądząc po ponad 26 tysiącach głosów na filmweb'ie skutecznie (ocena 6,9/10). Gdyby był kręcony w Ameryce byłby na pewno bardziej efektowny, jednak jak dla mnie film się dobrze oglądało. Nie marzyłam o tym, żeby już pokazali napisy końcowe, nie przewijałam co chwilę do przodu, żeby go szybciej skończyć. Sam pomysł nawet ciekawy, chociaż w trakcie filmu można się domyślić o co chodzi. Jeśli chodzi o zakończenie filmu, to również można się domyślić z czym będzie związane, jednak dokładny sposób w jaki do niego dochodzi już nie jest taki oczywisty. Film oczywiście nie zalicza się do wielce ambitnego kina, jednak spokojnie poleciłabym go na wieczór do obejrzenia.
"Ixjana" wg filmweb.pl został zaliczony do kategorii thriller, dramat. Głównym bohaterem jest pisarz, który budzi się rano nie pamiętając za dużo z wydarzeń poprzedniej nocy, poza jednym faktem - zabił swojego przyjaciela. Czarnota, Boczarska, Szyc, Dereszowska to nazwiska wymieniane na plakacie.
O tym filmie nie słyszałam za dużo, na stronie filmweb.pl ma niewiele ponad 500 głosów (ocena 3,1/10). Film oglądałam razem z mamą, gdyby nie ten fakt pewnie bym przewijała co chwilę do przodu. Okazało się jednak, że ona również była nim rozczarowana dlatego ostatnie 20-30 minut oglądałam już sama. Nie jestem krytykiem filmowym ani znawcą kina więc może się nie znam i go nie zrozumiałam, ale ja się na nim nudziłam. Myślałam, że będzie oryginalny a dla mnie był po prostu dziwny. Oglądając "Ixjanę" raczej nie domyślicie się co będzie dalej, to trzeba przyznać. Może są osoby, które dostrzegły w nim coś czego ja nie zdołałam. Każdy ma jednak inny gust więc sprawdźcie sami czy ten film się Wam spodoba.
"Sęp" wg filmweb.pl został zaliczony do kategorii thriller, akcja. Opowiada o śledztwie prowadzonym przez tytułowego policjanta po "ucieczce" pewnego przestępcy. W obsadzie znaleźli się m.in. Żebrowski, Olbrychski, Przybylska, Małaszyński, Baka.
O tym filmie było dosyć głośno, reklamowany wszędzie gdzie się dało, sądząc po ponad 26 tysiącach głosów na filmweb'ie skutecznie (ocena 6,9/10). Gdyby był kręcony w Ameryce byłby na pewno bardziej efektowny, jednak jak dla mnie film się dobrze oglądało. Nie marzyłam o tym, żeby już pokazali napisy końcowe, nie przewijałam co chwilę do przodu, żeby go szybciej skończyć. Sam pomysł nawet ciekawy, chociaż w trakcie filmu można się domyślić o co chodzi. Jeśli chodzi o zakończenie filmu, to również można się domyślić z czym będzie związane, jednak dokładny sposób w jaki do niego dochodzi już nie jest taki oczywisty. Film oczywiście nie zalicza się do wielce ambitnego kina, jednak spokojnie poleciłabym go na wieczór do obejrzenia.
"Ixjana" wg filmweb.pl został zaliczony do kategorii thriller, dramat. Głównym bohaterem jest pisarz, który budzi się rano nie pamiętając za dużo z wydarzeń poprzedniej nocy, poza jednym faktem - zabił swojego przyjaciela. Czarnota, Boczarska, Szyc, Dereszowska to nazwiska wymieniane na plakacie.
O tym filmie nie słyszałam za dużo, na stronie filmweb.pl ma niewiele ponad 500 głosów (ocena 3,1/10). Film oglądałam razem z mamą, gdyby nie ten fakt pewnie bym przewijała co chwilę do przodu. Okazało się jednak, że ona również była nim rozczarowana dlatego ostatnie 20-30 minut oglądałam już sama. Nie jestem krytykiem filmowym ani znawcą kina więc może się nie znam i go nie zrozumiałam, ale ja się na nim nudziłam. Myślałam, że będzie oryginalny a dla mnie był po prostu dziwny. Oglądając "Ixjanę" raczej nie domyślicie się co będzie dalej, to trzeba przyznać. Może są osoby, które dostrzegły w nim coś czego ja nie zdołałam. Każdy ma jednak inny gust więc sprawdźcie sami czy ten film się Wam spodoba.
Astor - BIG & Beautiful BOOM! Waterproof
Pierwszym kosmetykiem o jakim chciałabym napisać jest maskara firmy Astor - BIG & Beautiful BOOM! Kupiłam wersję wodoodporną na promocji w drogerii Rossmann za ok. 27zł jeśli dobrze pamiętam. Pewnie większość osób ją albo używało albo czytało opinie o niej, ja niestety nie zawsze je czytam przed zakupem i tak było tym razem.
Szukałam czegoś nowego, co zastąpiłoby mojego dotychczasowego ulubieńca (o którym napiszę innym razem). Złote opakowanie z turkusowymi literami bardzo mi się spodobało, duża szczoteczka również wyglądała zachęcająco więc wybór padł na tą maskarę.
Zaznaczę, że moje rzęsy są bardzo jasne i cienkie, więc jeśli ich nie pomaluję to ich prawie wcale nie widać. Po użyciu tej maskary rzęsy były bardziej widoczne, w końcu jest czarna, ale nie zauważyłam żeby były "BIG & Beautiful". Musiałam je rozczesywać czystą szczoteczką po zużytej maskarze, żeby nie były posklejane oraz żeby je unieść trochę do góry. Wodoodporność przetestowałam tylko na łzawiących oczach, z tym sobie poradziła i nie rozmazywała się.
Najgorsze w niej jest to, że strasznie długo schnie co powoduje, że przy każdym mrugnięciu odbijają się ślady na powiekach. Stanowczo nie jest to tusz, który można zastosować jak się człowiek spieszy. Myślałam, że jak trochę poleży i się "zestarzeje" to będzie lepiej ale minęło chyba z półtora miesiąca od zakupu i nadal tak samo. Będzie to plusem dla osób, które są zadowolone z efektów pomalowania tą maskarą, na pewno nie zaschnie Wam za szybko.
Jak dla mnie nazwa może być prawdziwa po odpowiedniej interpretacji: BIG szczoteczka, Beautiful opakowanie oraz BOOM jako odbijające się rzęsy na powiekach podczas mrugania :)
U mnie ten tusz nie sprawdził się i nie kupię następnego opakowania. Ale wiadomo, że u innych może okazać się strzałem w dziesiątkę i będą z niego zadowolone.
Szukałam czegoś nowego, co zastąpiłoby mojego dotychczasowego ulubieńca (o którym napiszę innym razem). Złote opakowanie z turkusowymi literami bardzo mi się spodobało, duża szczoteczka również wyglądała zachęcająco więc wybór padł na tą maskarę.
Zaznaczę, że moje rzęsy są bardzo jasne i cienkie, więc jeśli ich nie pomaluję to ich prawie wcale nie widać. Po użyciu tej maskary rzęsy były bardziej widoczne, w końcu jest czarna, ale nie zauważyłam żeby były "BIG & Beautiful". Musiałam je rozczesywać czystą szczoteczką po zużytej maskarze, żeby nie były posklejane oraz żeby je unieść trochę do góry. Wodoodporność przetestowałam tylko na łzawiących oczach, z tym sobie poradziła i nie rozmazywała się.
Najgorsze w niej jest to, że strasznie długo schnie co powoduje, że przy każdym mrugnięciu odbijają się ślady na powiekach. Stanowczo nie jest to tusz, który można zastosować jak się człowiek spieszy. Myślałam, że jak trochę poleży i się "zestarzeje" to będzie lepiej ale minęło chyba z półtora miesiąca od zakupu i nadal tak samo. Będzie to plusem dla osób, które są zadowolone z efektów pomalowania tą maskarą, na pewno nie zaschnie Wam za szybko.
Jak dla mnie nazwa może być prawdziwa po odpowiedniej interpretacji: BIG szczoteczka, Beautiful opakowanie oraz BOOM jako odbijające się rzęsy na powiekach podczas mrugania :)
U mnie ten tusz nie sprawdził się i nie kupię następnego opakowania. Ale wiadomo, że u innych może okazać się strzałem w dziesiątkę i będą z niego zadowolone.
Początek
No i założyłam bloga.... O czym będę na nim pisać? Nie sądzę, że będzie on utrzymany w jednym temacie. Zapewniam Was jednak, że nie będę na nim uczyć chemii :) Może coś związanego z tą dziedziną się tutaj znajdzie, ale postaram się ją dawkować w nieszkodliwych ilościach. Będę również pisać moje opinie o książkach, filmach, muzyce, kosmetykach itp. itd. czyli co mi się spodoba lub wręcz przeciwnie. Czasami pomarudzę sobie na moje życie lub opowiem o zabawnych epizodach. Ogólnie więc będzie o wszystkim i o niczym :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)