Projekt Denko - Kwiecień :)

 Dla niektórych rozpoczął się długi weekend majowy. Pewnie wiele z Was umila go sobie wycieczkami, grillami i innymi miłymi rzeczami :) Ja niestety 2 i 3 maj spędzam już w pracy więc nie mogłam nic konkretnego zaplanować, po prostu odpoczywam w domu. A do tego jestem bardzo "pociągająca" tzn. nosem. Ale w ostatni dzień kwietnia przyszła pora na Projekt Denko.


 W tym miesiącu zdecydowanie więcej kosmetyków mi przybyło niż zużyłam a to wszystko przez udział w Meet Beauty. Aż nie mogłam się zabrać w drogę powrotną do domu i część przyszła do mnie kurierem :) W końcu ja już obładowana przyjechałam do Warszawy. Ale o tym może innym razem. Teraz czas zobaczyć puste opakowania :)


 1. Yves Rocher - Żel pod prysznic z drobinkami rozświetlajacymi Czekolada & Pomarańcza
 Żel bardzo apetycznie pachniał Delicjami pomarańczowymi :) Nieźle się pienił i nie wysuszał. Drobinki spłukiwała woda więc nie było efektu brokatu na skórze. W sumie nie wiem po co one były oprócz tego, że ładnie w buteleczce wyglądały :) Była to limitka świąteczna z tamtego roku więc NIE KUPIĘ

 2. Fa - Żel pod prysznic Magic Oil Pink Jasmine
 Dawno nie miałam żeli tej marki, ten przywiozłam jesienią z Meet Beauty. Miał ładny kwiatowy zapach. Typowa żelowa konsystencja, dobrze się pienił i nie wysuszał. Choć pielęgnujących właściwości olejków nie dostrzegłam :) MOŻE KUPIĘ

 3. Receptury Babuszki Agafii - Balsam do włosów Objętość i Puszystość <recenzja>
 Przyzwoita odżywka do częstego stosowania, ułatwia rozczesywanie i nie obciąża włosów. Niestety nie zauważyłam aby wpłynęła pozytywnie na objętość i puszystość. Jest również za słaba jeśli chodzi o zniszczone włosy. Używałam lepszych produktów więc raczej NIE KUPIĘ.

 4. Garnier Olia - Farba do włosów 10.1 Bardzo Jasny Blond
 Chyba moja pierwsza farba do włosów, która nie śmierdzi tak strasznie a to dlatego, że jest bez amoniaku. Daje ładny kolor na włosach bez żółtych refleksów, nie trzeba ratować się od razu "fioletowym szamponem". Włosy nie wyglądają na bardzo zniszczone choć na pewno są. KUPIĘ


 5. Clinique - Mydło w płynie do twarzy dla skóry mieszanej i tłustej
 Dobrze się pieniło i oczyszczało twarz ale niestety po jego zastosowaniu odczuwałam nieprzyjemne ściągnięcie skóry. Przy częstym stosowaniu pewnie by mi wysuszyło twarz. Dawało przyjemne uczucie chłodzenia. Cena dość wysoka a nie zachwyciło mnie na tyle, żeby kupić pełnowymiarowy produkt. NIE KUPIĘ

 6. Wellness & Beauty - Peeling solny do ciała Oliwa z Oliwek i Zielona Herbata <recenzja>
 Bardzo fajny, drogeryjny peeling. Ma porządne właściwości zdzierające, zostawia skórę gładką i nawilżoną. Ładnie, świeżo pachnie. Trzeba tylko uważać na paznokcie podczas otwierania :) KUPIĘ

 7. Vedara - Złoty peeling do ciała <recenzja>
 Delikatny peeling do ciała jednak zostawia skórę miłą w dotyku: gładką i miękką a do tego nawilżoną. Można go dzięki temu często stosować ale mi było go trochę żal za szybko zużywać :) Ma oryginalny zapach, perfumeryjno-orientalny. Jedyny minus to dość wysoka cena i dostępność. MOŻE KUPIĘ


 8. AA Oil Essence - Krem do stóp aktywnie nawilżający
 Pierwsze użycie to był szok, niezbyt miły. Zamiast obiecanego "tajemniczego zapachu lotosu" ten krem dla mnie śmierdział. Po jakimś czasie się przyzwyczaiłam. Miał dość gęstą konsystencję i przyzwoicie nawilżał jeśli stosowałam go regularnie. Wchłaniał się dość szybko choć ja i tak zawsze zakładałam skarpetki po jego użyciu. Ale tej wersji już raczej NIE KUPIĘ.

 9. Isana - Krem do rąk Harmony z pantenolem i masłem shea
 Krem, który stał u mnie przy łóżku i sięgałam po niego jak mi się przypomniało w ciągu dnia. Dość szybko się wchłaniał i nie zostawiał tłustej warstwy więc nie brudziłam wszystkiego po jego użyciu. Bardzo wydajny, starczył mi na kilka miesięcy. Miał delikatny, przyjemny zapach. MOŻE KUPIĘ

 10. Cztery Pory Roku - Serum do rąk i paznokci Kuracja nawilżająca
 Lekka konsystencja, szybko się wchłaniał ale zostawiał delikatnie lepką warstwę na dłoniach. Nawilżał ale nie powiedziałabym, że jakoś rewelacyjnie. Skóra jednak była jakby bardziej gładka po jego użyciu. Miał słodki, długo utrzymujący się zapach. MOŻE KUPIĘ


 11. Mokosh - Olejek do ciała Orange & Cinnamon
 Zapach pomarańczy z cynamonem bardzo mi się podobał, był idealny na zimę. A do tego był długo wyczuwalny. Olejek stosowałam tylko do nawilżania ciała bo szkoda było mi go wlać do kąpieli czy zrobić z niego peeling. Bardzo dobrze się sprawdzał. Skóra była nawilżona i przyjemna w dotyku. Potrzebował trochę czasu na wchłoniecie jak to olejek ale mi to nie przeszkadzało bo używałam go wieczorem i nakładałam piżamę. Nie zauważyłam na niej tłustych śladów. Myślałam, że starczy mi na krótko ale dzięki pipetce był wydajny. Była to edycja limitowana dla ShinyBox'a ale jak pojawi się w sprzedaży to MOŻE KUPIĘ.

 12. Old Williamsburgh Candle - Świeca Mandarin Peppermint 
 Lubię zapachy z miętą więc pomyślałam, że połączenie z mandarynką powinno mi się spodobać. Niestety nie wyszło z tego połączenia, mięta zdominowała wszystko i nie doszukałam się tam żadnych owoców. Świeży zapach ale delikatny, robił raczej za tło. Świecy trzeba było trochę pomóc dopalić się do ścianek ale trzeba przyznać, że wypaliła się do samego końca. NIE KUPIĘ

 13. Bath & Body Works - Mgiełka do ciała Dark Kiss
 Jak to obłędnie pachnie! Coś dla miłośników słodkich, zmysłowych zapachów :) Połączenie owoców (jeżyna, śliwka, bergamotka), kwiatów (róża, peonia, geranium) i zmysłowej wanilii, kadzidła i piżma. Do tego świetna trwałość. Nigdy nie spodziewałam się, że mgiełka zapachowa może tak długo pachnieć. KUPIŁAM


 14. Alterra - Pomadka do ust rumiankowa
 Na początku jej nie polubiłam. Myślałam, że poratuje moje usta w kiepskim okresie ale nie pomagała prawie wcale i co chwilę trzeba było ją aplikować ponownie. Do rzęs też się nie nadawała bo pojawiały mi się jęczmienie na oku jak ją stosowałam (miałam dwa egzemplarze). Leżała długo nie używana, dałam jej drugą szansę jak trochę poprawiła się kondycja moich ust i radziła sobie z nimi lepiej. Przede wszystkim nawilżała dłużnej niż 5 minut i bardziej odczuwalnie. Opakowanie spodobało się mojemu psu więc jest trochę zmasakrowane :) MOŻE KUPIĘ

 15. Bania Agafii - Termalno-iłowa maska do ciała
 To nie jest produkt dla mnie, maseczki do twarzy ciężko mi się nakłada a co tu mówić te na ciało. Tym bardziej zimą jak człowiekowi zimno w łazience :) Ale faktycznie trochę "rozgrzewała" i zostawiała przyjemną w dotyku skórę. Starczyła mi na 3 użycia ale wiadomo, że ciała jest więcej niż twarzy więc nie dziwię się :) NIE KUPIĘ

 16. Carea - Płatki kosmetyczne
 Ulubione, stały bywalec łazienki. KUPIŁAM 

 17. Balea - Maseczka do twarzy truskawkowo-jogurtowa
 Przede wszystkim pamiętam jej zapach, ładny i zgadzający się z jej nazwą :) Zostawiała twarz gładką i miłą w dotyku, lekko nawilżoną. Nie zasychała i nie ściągała skóry twarzy. MOŻE KUPIĘ

 18. Organique - Mydło glicerynowe Motyl
 Ładnie pachnące i wyglądające mydełko, jak nazwa wskazuje miało jakby "zatopionego" motylka w środku. Trochę nieporęczne na początku, nieźle się pieniło i nie wysuszało. Fajna odmiana od zwykłych mydeł. MOŻE KUPIĘ

 19. Nacomi - Półkula do kąpieli Pomarańcza i Wanilia
 Delikatny zapach pomarańczy umilał mi kąpiel. Zawartość masła shea i olejku macadamia nawilżyła lekko skórę. Lubie takie dodatki do kąpieli :) MOŻE KUPIĘ


 20.  Barwy Harmonii - Olejek pod prysznic oliwkowy próbka
 21. Barwy Harmonii - Olejek pod prysznic różany próbka
 Użyłam ich jako płynu do kąpieli. Delikatnie pachniały i wytwarzały trochę piany. Różany chyba bardziej mi się podobał. Nie wysuszyły ale ciężko mi ocenić czy nawilżyły bo peelingi i balsamy robiły to na pewno mocniej. Zresztą po próbkach ciężko coś powiedzieć. MOŻE KUPIĘ

 22. Bandi, Hydro Care -  Nocna kuracja nawilżająca próbka
 Fajna konsystencja, dość gęsta ale łatwo się rozprowadzał i wchłaniał. Poradził sobie z moją cerą, rano nie odczuwałam braku nawilżenia. MOŻE KUPIĘ

 23. Tołpa, Rosacal - Łagodzący koncentrat wzmacniający próbka
 Działanie tego produktu ciężko ocenić po 2 użyciach, w końcu na naczynka nic tak szybko nie podziała. Mogę powiedzieć, że był rzadki i szybko się wchłaniał. MOŻE KUPIĘ

Wcale mi źle nie poszło, jestem zadowolona. Mimo, że kosmetyki już się do szafy nie mieszczą :) A jak Wam poszło w tym miesiącu? Życzę Wam udanej Majówki :)
 Przypominam, że jeszcze kilka godzin trwa Wiosenne Rozdanie u mnie na blogu więc może komuś z Was umilę wolne dobrą wiadomością o wygranej :)


http://blondechemist.blogspot.com/2016/03/wiosenne-rozdanie.html

Kringle Candle - Mango oraz Watercolors

 Witam Was po krótkiej przerwie związanej z weekendowym pobytem w Warszawie i wczorajszymi problemami z internetem. Spacerek po stolicy i zakupy zaliczone, Meet Beauty już za nami, after party podbite :) Mam nadzieję, że skrobnę o tym jakiegoś posta jak się zdjęcia do podkradnięcia pojawią :)
 Dzisiaj przedstawię Wam jedne z najpopularniejszych zapachów marki Kringle Candle czyli Mango i Watercolors. Woski tej marki dostaniecie w sklepie Goodies.pl a ich cena to 12 zł. W ofercie są również daylighty oraz świece. Są one droższe od tych z YC ale mają też większą wagę i wygodne plastikowe opakowanie z "pokrywkami".


 Mango

 "Wosk (Breakable Wax Potpourri) marki Kringle Candle o tropiklanym zapachu mango." (opis ze strony goodies.pl)


 Jako fanka owocowych zapachów nie mogłam "przejść" (w sklepie internetowym w sumie się nie chodzi ale nie czepiajmy się) obojętnie obok niego. Zarówno w opakowaniu jak i po roztopieniu czuć słodki i soczysty zapach mango. Cudo! Żaden skomplikowany zapach ale piękny w swojej prostocie. Nie jest przesłodzony, raczej orzeźwiający i świeży jak prawdziwy sok lub sorbet z mango. Ma bardzo dobrą intensywność i pół kosteczki spokojnie wystarcza na zapełnienie pokoju zapachem. 


 Watercolors


 "Wosk (Breakable Wax Potpourri) marki Kringle Candle o bogatym połączeniu kwiatowych nut ze słodkimi, owocowymi akcentami, zrównoważonych zapachem drzewa sandałowego i piżma." (opis ze strony goodies.pl)


 Tutaj mamy już bardziej skomplikowany zapach, lekko perfumeryjny. Ciężko mi tutaj wyłapać jakieś konkretne owoce lub kwiaty ale są one przełamane delikatnie nutą drewna i piżma. Jest to mieszanka słodka i świeża a zarazem trochę zmysłowa i otulająca. Uwielbiam takie zapachy, mogłabym mieć takie perfumy :) Jego intensywność jest również bardzo dobra i tutaj też wystarcza tylko połowa kosteczki.


 Podsumowanie: Oba zapachy bardzo polubiłam i oba mam już w formie świec :) Gdybym miała wybrać jeden z nich to nie byłabym w stanie. Polecam je wszystkim fanom owocowych zapachów ale nie tylko. W sumie nie wiem komu mogłyby się nie spodobać, ciężko mi to sobie wyobrazić :) Dlatego jeśli zaczynacie dopiero poznawać markę Kringle Candle to polecam wypróbować te zapachy na początek. 

 Znacie te zapachy Kringle Candle? Który bardziej wpisuje się w Wasz gust?

 Przypominam również o Wiosennym Rozdaniu, jeszcze tylko 5 dni macie na zgłoszenie się :)

http://blondechemist.blogspot.com/2016/03/wiosenne-rozdanie.html

Herbal Cosmetics - Intensywny krem dla cery wrażliwej i naczynkowej

 Moja cera jest skomplikowana. Ogólnie jest tłusta i świeci się okropnie, czasami jednak ulega przesuszeniu (często wina kosmetyków) a do tego mam problem z pękającymi naczynkami. I bądź tu człowieku mądry jaki krem jej zafundować. Dlatego często zmieniam je lub mam otwartych nawet kilka produktów na raz. Jednym z obecnie wykańczanych przeze mnie kremów jest intensywny krem dla cery wrażliwej i naczynkowej marki Herbal Cosmetics (Apteczka Agafii). Kupiłam go na stronie Skarby Syberii za 24,43 zł. Obecnie jest niedostępny ale może jeszcze się pojawi lub znajdziecie go w innych sklepach z rosyjskimi kosmetykami.


 Opakowanie to plastikowy, zakręcany słoiczek w biało-niebieskiej kolorystyce. Zabezpieczony był sreberkiem z tego co pamiętam :) Ma on większą pojemność niż tradycyjne kremy bo aż 75 ml. Jak wszystkie kosmetyki rosyjskie ma napisy pisane cyrylicą ale skład można przeczytać po angielsku. Na kartoniku znajdziemy naklejkę z krótkim opisem w języku polskim. 


 Od dystrybutora: 


 Krem ma biały kolor i delikatny, kremowy zapach. Wyczuwany jest tylko w opakowaniu i podczas nakładania na twarz. 
 Ma dość gęstą i bogatą konsystencję. Łatwo się rozprowadza i nie zostawia białych smug. Potrzebuje chwilkę na wchłonięcie, zostawia po sobie delikatnie tłustawą ale nie lepką warstewkę i błyszczącą twarz. Dlatego bardziej nadawał się dla mnie na noc lub na dzień jak siedziałam w domu. Jakiś czas używałam go również pod makijaż, nie było tragedii chociaż dość szybko zaczynałam się ponownie świecić. Jednak ani podkład, ani korektor, ani puder nie rolowały się na nim. 


  Krem bardzo dobrze nawilża, gdy używałam go i robiłam regularnie peeling to nie musiałam martwić się o suche skórki. Przynosi ulgę np. po użyciu wysuszającego produktu do mycia twarzy. Jeśli chodzi o popękane naczynka to nie zniknęły (krem na to nie pomoże) ale nie zauważyłam powstawania nowych, co jest już jakimś sukcesem. Mam również wrażenie, że jak stosowałam go regularnie to ogólne zaczerwienienie twarzy było trochę mniejsze. Może to przypadek i akurat moja cera miała lepszy okres ale wierzę, że krem się do tego jakoś przyczynił. 


 W opisie dystrybutora możecie zobaczyć jeszcze obietnicę głębokiego oczyszczania. I muszę się z tym zgodzić. Na początku jego stosowania przeraziłam się bo miałam straszny wysyp niedoskonałości. Jednak jak już wszystko poznikało to cera się uspokoiła i nowych nieprzyjaciół nie było. Do czasu aż wróciłam do niego po dłuższej przerwie. Wtedy znowu była ta sama sytuacja, najpierw wysyp potem spokój. Wniosek z tego taki, że naprawdę oczyszcza cerę i powoduje, że wszystko wychodzi na wierzch. Trzeba się przemęczyć pierwszy tydzień więc nie polecam zaczynać używania go przed ważnym wyjściem/spotkaniem/wyjazdem itp. :) Nie pojawiły się u mnie żadne podrażnienia czy uczulenia podczas jego używania. Jest też bardzo wydajny. Większe niż zwykle opakowanie i fakt, że nie potrzeba go nakładać w dużej ilości sprawia, że starcza na prawdę na długie miesiące.


 Podsumowanie: Moja cera chyba polubiła się z rosyjskimi kremami. Wcześniej miałam krem FITO na noc, teraz ten i z obu jestem zadowolona. Mimo pierwszego tygodnia grozy i wysypu nieprzyjaciół, krem na dłuższą metę okazał się na prawdę fajny. Dobrze nawilżał i wierzę, że pozytywnie działał na moje naczynka i zaczerwienienia twarzy. Wolałam go stosować na noc, można również na dzień ale trzeba liczyć się z dość szybkim błyszczeniem skóry przy cerze tłustej. Do tego cena jak na 75 ml i dużą wydajność jest całkiem przyjemna. 

 Miałyście rosyjskie kremy do twarzy? Który najbardziej polecacie?

 Przypominam również o trwającym Wiosennym Rozdaniu.

http://blondechemist.blogspot.com/2016/03/wiosenne-rozdanie.html

Wellness & Beauty - Peeling solny do ciała Oliwa z Oliwek i Zielona Herbata

 Ostatnio coraz więcej u mnie recenzji peelingów, chyba wpadłam w szał zdzierania martwego naskórka :) Tym razem postawiłam na coś taniego i w miarę łatwo dostępnego choć ja osobiście sporo się naszukałam dzisiejszego bohatera. Peelingi do ciała marki Wellness & Beauty nie są niestety dostępne w mniejszych Rossmannach. Ale udało mi się w końcu trafić do takiego, w którym je znalazłam. Chciałam wersję mango ale była wykupiona więc wzięłam peeling solny z oliwą z oliwek i zieloną herbatą


 Opakowanie kojarzy mi się ze słoikami do ogórków, tylko w mniejszej wersji :) Na pierwszy rzut oka myślałam, że jest szklane ale to jednak plastik. Zamykane na metalowy "zatrzask", wyróżnia się na półce sklepowej. Trzeba uważać przy jego otwieraniu, mocno trzyma więc wymaga trochę siły (albo to ja taki słabeusz jestem). Pod koniec opakowania odpadła mi jednak ta guma z wieczka, trzeba więc teraz się dodatkowo bawić w jej umieszczanie na swoim miejscu żeby zamknąć opakowanie. Za 300 g produktu zapłacimy 13,99 zł w cenie regularnej, na promocji ok. 9 zł czyli całkiem korzystnie wychodzi.


 Od producenta: 


 Jak widzicie peeling ma zielony kolor i równie "zielony zapach". Pachnie bardzo świeżo, orzeźwiająco, dla mnie to połączenie zielonej herbaty z cytrusami. Nie czuję w nim oliwy :)
 Peeling ma skłonność do "rozwarstwiania się", sól opada na dno a oliwa z oliwek znajduje się na powierzchni. Aby nie nabrać zbyt suchej soli lub zbyt dużo olejku warto go wymieszać przed użyciem. Zawarte w nim drobinki soli są ostre i świetnie radzi sobie z usuwaniem martwego naskórka. Zostawia skórę gładką i miękką w dotyku. Będzie lepszy dla miłośniczek porządnych zdzieraków. Te z Was, które wolą delikatny masaż peelingujący muszą z nim raczej uważać. 


 Sól nie rozpuszcza się zbyt szybko, nie trzeba więc dokładać kolejnych porcji produktu na to samo miejsce dzięki czemu jego wydajność nie maleje. Zawarta w nim oliwa z oliwek nadaje poślizg co ułatwia masaż a dodatkowo natłuszcza skórę. Nawet po zmyciu go czuć, że skóra nie jest sucha a wręcz przeciwnie, mam wrażenie nawilżenia a nie tylko tłustej warstewki. Nie znajdziecie też w składzie parafiny, której wiele osób woli unikać. Mnie akurat nie podrażnił ale w przypadku otwartych ranek może szczypać.


 Podsumowanie: Okazuje się, że w zwykłej drogerii można znaleźć tani a zarazem bardzo dobry peeling. Świetnie radzi sobie z usuwaniem martwego naskórka, dodatkowo lekko nawilża i ma bardzo przyjemny zapach. Jego wydajność jest również na plus. Na pewno jeszcze do niego wrócę ale teraz będę polować na wersję z mango :)

 Miałyście peelingi Wellness & Beauty? Która wersja najbardziej się Wam spodobała?

 Przypominam o trwającym u mnie na blogu Wiosnennym Rozdaniu :)

http://blondechemist.blogspot.com/2016/03/wiosenne-rozdanie.html

Bania Agafii - Maseczka do twarzy daurska kojąca oraz dziegciowa oczyszczająca

 Nie wiem czy wiecie ale jestem maseczkowym leniem. Zazwyczaj kupuję je ale potem nie chce mi się ich zużywać. Trzeba iść je nałożyć, czekać ileś tam minut, znowu iść do łazienki i ją zmywać. A najczęściej to ostatnie wymaga kolejnej chwili. Tak więc jeśli zabieram się za nakładanie maseczki to lepiej żeby dawała jakieś efekty. Inaczej będzie leżeć a ja nie będę miała ochoty jej używać nawet od święta. Dzisiaj dowiecie się czy maseczki daurska kojąca oraz dziegciowa oczyszczająca marki Bania Agafii przekonały mnie do sięgania po nie od czasu do czasu czy przeleżą w łazience kilka miesięcy i wylądują w koszu.


 Opakowania uważam jak najbardziej na plus dla kogoś takiego jak ja. Produkt znajduje się w zakręcanej saszetce o pojemności 100 ml, jest więc wielokrotnego użytku. Na jej wykończenie mamy 9 miesięcy od otwarcia czyli są na to realne szanse. Zazwyczaj zwykłe saszetki zanim nabiorę ochoty na kolejne użycie okazują się zaschnięte albo przynajmniej podejrzane i lądują w koszu. Tutaj nie ma takiego problemu, nawet jeśli leży nie używana 2 tygodnie (lub więcej) :) Otwór jest sporych rozmiarów więc nie ma problemu z jej wydobyciem. Podoba mi się też wizualnie. Różne rodzaje produktów mają różne kolory opakowania więc nawet jeśli mamy kilka saszetek tej marki to jeśli pamiętamy kolor bez trudu znajdziemy szukaną opcję. Ceny w internecie są zróżnicowane ale nie przekraczają 10 zł. Ja swoje kupiłam w sklepie Skarby Syberii, kojąca obecnie kosztuje 5,34 zł a oczyszczająca 6,23 zł.

 Daurska Kojąca

 Od dystrybutora: 


 Kolor tej maseczki wpada delikatnie w fiolet, może więc kolory opakowań nawiązują do wnętrza. Ma dość delikatny zapach, przyjemny, taki ziołowo-kwiatowy.
 Konsystencja jest lekka, kremowo-żelowa i średnio gęsta. Nie ma problemu z jej rozprowadzeniem na twarzy. Nie zasycha na twarzy robiąc "skorupę" mimo, że posiada w swoim składzie białą glinkę. Zamiast tego delikatnie zaczyna się wchłaniać. Kiedyś przetrzymałam ją dłużej niż zaleca producent (okupacja łazienki przez innego domownika) i wtedy było to najbardziej widoczne. Zmywanie jest trochę uciążliwe, nie ma tragedii ale ja przy każdej maseczce nie lubię tego etapu :)


 Po zmyciu maseczki nie ma mowy o wysuszeniu i ściągnięciu. Skóra jest nawilżona, wygładzona, miękka i delikatna w dotyku. Mam wrażenie jakby cera była po niej bardziej świeża i czuje się bardziej komfortowo. Powierzchniowo oczyszcza pory, większość "czarnych kropeczek" jest mniej widoczna. Ciężko mi za to ocenić właściwości kojące bo nie miałam podrażnień, z którymi mogłaby coś zdziałać.
 Nie wywołała u mnie żadnego szczypania, pieczenia ani zaczerwienień. Jednak spotkałam się z opinią, że takie oznaki występują więc przed pierwszym użyciem lepiej nałożyć ją tylko na fragment skóry i zobaczyć jak się zachowa u Was. Dodam też, że jest bardzo wydajna bo nie trzeba nakładać bardzo grubej warstwy żeby zobaczyć efekty.


 Dziegciowa Oczyszczająca

Przepraszam za niespójne zdjęcia ale dziegciową fotografowałam daaawno temu i to na dwie raty :)

 Od dystrybutora: 



 Kolor maseczki oczyszczającej jest beżowy, podczas zasychania zmienia się jednak w biały. Pachnie trochę bardziej intensywnie i bardziej ziołowo. Pewnie spodoba się mniejszej liczbie osób ale mi odpowiada a przynajmniej w niczym nie przeszkadza.
 Tutaj mamy mniej kremową (a już na pewno ani trochę żelową) i bardzo gęstą konsystencję, dlatego troszkę więcej czasu potrzeba na jej równomierne rozprowadzenie. Na twarzy, jak już wspomniałam, zaczyna zasychać tak jak typowo glinkowe maseczki mają w zwyczaju. Odczuwalne jest wtedy ściągnięcie skóry, aby temu zapobiec można ją czymś spryskiwać. Ja korzystam z wody różanej lub z toniku z atomizerem. Zmywa się również trochę gorzej od poprzedniczki, muszę w końcu zaopatrzyć się w gąbeczkę Calypso do pomocy (podobno ułatwia sprawę).


 Zazwyczaj po zmyciu maseczek na bazie glinki moja skóra jest wysuszona i ściągnięta. Po tej jest to praktycznie nie odczuwalne, pewnie dzięki obecności m.in. masła shea. Wręcz mam wrażenie, że delikatnie nawilża i tonizuje. Z oczyszczaniem radzi sobie jeszcze lepiej niż poprzedniczka, w końcu to miało być jej główne zadanie. Chyba po raz pierwszy zrozumiałam o co chodzi ze skórą "czystą, że aż skrzypi/piszczy" czy jak to tam było :) Pory są oczyszczone, wszystkie "czarne kropeczki" znikają. Cera jest zmatowiona zaraz po użyciu ale przy moim nieregularnym stosowaniu nie ma długotrwałych efektów. Do tego twarz jest miękka i  wygładzona.
 Również i ta maseczka nie zaszkodziła mi w żaden sposób oraz jest bardzo wydajna.


 Podsumowanie: Jak dla maseczkowego lenia te produkty są całkiem zachęcające do używania. Może nie 2 razy w tygodniu ale jednak :) Dzięki zakręcanemu opakowaniu można je zużywać miesiącami, mimo dużej wydajności nie powinny się zmarnować. Podoba mi się ich skład i to, że naprawdę coś robią z moją cerą więc nie jest to zmarnowane 10 minut. Mi na szczęście nie zaszkodziły, zaobserwowałam tylko same plusy.

 Miałyście maseczki do twarzy Banii Agafii? Która najbardziej się u Was sprawdziła?

 Przypominam również o trwającym wiosennym rozdaniu. Maska Banii Agafii również jest wśród nagród ale taka do ciała. Do twarzy są również ale innej marki :)

http://blondechemist.blogspot.com/2016/03/wiosenne-rozdanie.html

Kulturalny Marzec :)

 Standardowo po projekcie denko nadszedł czas na Podsumowanie Kulturalne Marca :) Nie uwierzycie ale nawet udało mi się obejrzeć jakiś film. Dwie książki to wynik lepszy niż miesiąc temu ale zawsze mogłoby być lepiej.

 Camilla Läckberg - Kaznodzieja

 Akcja Kaznodziei, drugiej powieści bestsellerowego cyklu Camilli Läckberg, również rozgrywa się we Fjällbace, niewielkiej, malowniczo położonej miejscowości na zachodnim wybrzeżu Szwecji. Patrik Hedström i jego koledzy z komisariatu w Tanumshede stają przed skomplikowaną zagadką. Próbują odkryć, jaki związek może mieć morderstwo młodej kobiety, której zwłoki odnaleziono w Wąwozie Królewskim, ze sprawą zaginięcia dwóch dziewczyn przed dwudziestu pięciu laty. Prawda okazuje się okrutniejsza, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać…




 Druga książka tej autorki i na pewno nie ostatnia bo uważam je za bardzo udane kryminały. Czyta się je szybko i przyjemnie. Dobrze, że jeszcze kilka tomów czeka na półce :)

 Gillian Flynn - Zaginiona Dziewczyna

 Jest upalny letni poranek, a Nick i Amy Dunne obchodzą właśnie piątą rocznicę ślubu. Jednak nim zdążą ją uczcić, mądra i piękna Amy znika z ich wielkiego domu nad rzeką Mississipi. Podejrzenia padają na męża. Nick coraz więcej kłamie i szokuje niewłaściwym zachowaniem. Najwyraźniej coś kręci i bez wątpienia ma w sobie wiele goryczy – ale czy rzeczywiście jest zabójcą? Z siostrą Margo u boku próbuje udowodnić swoją niewinność. Jednak jeśli Nick nie popełnił zbrodni, gdzie w takim razie podziewa się jego cudowna żona?
„Zaginiona dziewczyna" to wartki, piekielnie mroczny thriller z wyrafinowaną intrygą. Gillian Flynn z właściwą sobie znajomością ludzkiej psychiki stworzyła powieść o małżeństwie, w którym bardzo, ale to bardzo źle się dzieje. Książka natychmiast podbiła serca krytyków i czytelników i przeniesiono ją na ekran w reżyserii Davida Finchera.

 Chyba jestem jedną z ostatnich osób, które przeczytały tą książkę. Ale muszę przyznać, że ciekawa była. Chyba bym nie wpadła na taki pomysł :) Czytało się szybko i przyjemnie. Jedynie zakończenie mnie nie zadowoliło bo nie jest jasno postawiona sprawa. Niby mamy jakieś pojęcie ale przecież może się to potoczyć w różnym kierunku... Jakoś "otwarte zakończenia" mnie nie przekonują i nie lubię się domyślać i gdybać co się wydarzyło potem.


 Zaginiona Dziewczyna (Gone Girl) (2014)

 "Zaginiona dziewczyna" - w reżyserii Davida Finchera i oparta na światowym bestsellerze Gillian Flynn - ujawnia tajemnice skrywane przez współczesne małżeństwo.
 W dniu piątej rocznicy ślubu Nick Dunne (Ben Affleck) zawiadamia, że jego piękna żona Amy (Rosamund Pike) zaginęła. Pod presją policji i stale rosnącego zainteresowania mediów ukazywany przez Nicka obraz błogiej jedności i beztroskiej rodziny zaczyna pękać. Wkrótce jego kłamstwa, matactwa i dziwne zachowanie powodują, że każdy zadaje sobie to samo mroczne pytanie: czy Nick Dunne zabił swoją żonę? (opis z filmweb.pl)

 Po przeczytaniu książki mogłam wreszcie obejrzeć film. I jak to zwykle bywa książka podobała mi się jednak bardziej. Ale sam w sobie wcale nie był zły. Nie dłużył mi się mimo, że trwał ponad 2 godziny. Wręcz przeciwnie, szybko mi zleciał ten czas. Ale zakończenie to samo co w książce więc jest niedosyt. No i ciekawie oglądało się Barney'a (How I Met Your Mother) - Neil Patrick Harris w całkiem innym wydaniu :)

 W kwestii  muzyki to głównie słuchałam ciągle tych samych utworów co w lutym, Coldplay i Troye Sivan królowali. Za to nie sądziłam, że będę nucić sobie w głowie piosenkę: Zayn'a "Pillowtalk".


 Obejrzałam też całą playlistę Carpool Karaoke z James'em Corden'em. Jeśli jeszcze nie widzieliście to tutaj znajdziecie wszystkie filmiki. A teraz wrzucę Wam najnowszy z Jennifer Lopez oraz te z Adele, Iggy Azalea oraz Chris'em Martin'em z Coldplay. Wszystkie są świetne więc polecam :)





 To chyba wszystko na ten miesiąc :) Co Wam wpadło w ucho lub oko w tym miesiącu?

 No i oczywiście zapraszam do udziału w wiosennym rozdaniu :)

http://blondechemist.blogspot.com/2016/03/wiosenne-rozdanie.html