Jesienne popołudnie z gorącą kawą pachnącą cynamonem? Tak, tak i jeszcze raz tak! A w tym celu nie trzeba wcale wydawać ok. 10zł w kawiarni, wystarczy cukier cynamonowy :) Ja preferuję gotowy firmy Diamant, ale można go oczywiście zrobić samemu. Jest to mieszanina drobno zmielonego cukru z dodatkiem cynamonu i oleju roślinnego, dzięki czemu pozostaje sypki. Jest w plastikowej puszce o pojemności 200g, na górze ma sitka o różnym rozmiarze oczek dlatego łatwo można wsypać mniejszą lub większą ilość. Jest bardzo wydajny, ja wsypuję go na oko do smaku i aromatu, natomiast dosładzam kawę zwykłym cukrem. Ja swój kupiłam akurat w sklepie Carrefour, ale jest pewnie dostępny w każdym większym supermarkecie, cena to jeśli dobrze pamiętam ok. 5zł. Gorąco polecam :)
BeBeauty, Spa - Masło do ciała Mango
W Biedronce można czasami spotkać masło do ciała o zapachu mango, z połyskującymi drobinkami firmy BeBeauty. Jeśli się nie mylę to drugim dostępnym zapachem była cytryna, ale już bez drobinek. Oba kosztowały niecałe 10zł, pojemność 200ml. Ja swoje kupiłam dawno temu, ale w tym roku też je widziałam.
Zapach faktycznie kojarzy się z egzotycznymi owocami, jest jednak trochę sztuczny co przy dłuższym wąchaniu może męczyć. Jeśli chodzi o konsystencję to przypomina masło, ale raczej po wyjęciu z lodówki :) Jest bardzo twarde, żeby je wydobyć z pudełka używałam paznokci bo opuszkami palców nie bardzo się udawało. Rozsmarowanie na ciele też nie było łatwym zadaniem, szybko zrezygnowałam ze stosowania go na całe ciało i ograniczałam się tylko do nóg i ramion, ewentualnie odsłoniętej części dekoltu. Szybko się wchłaniał i nie zostawiał tłustej warstwy na skórze. Po aplikacji można było zauważyć rozświetlające drobinki, które ślicznie się mieniły w słońcu (lub sztucznym świetle), latem bardzo mi się ten efekt podobał. Na jesień i zimę zrezygnowałam z używania tego produktu i sięgnęłam po niego dopiero w maju lub czerwcu. Niestety okazało się, że jeszcze trudniej niż poprzednio się go aplikuje, musiałam mocno pocierać skórę aż miałam czerwone ślady. Najgorsze było jednak to, że wystarczyło przejechać ręką po miejscu gdzie nałożyliśmy masło a zaczynało się rolować. Do tego stopnia, że wróciłam pod prysznic i zmywałam je z siebie. Myślałam, że jest już przeterminowane ale data ważności to lipiec 2013. Jeśli więc kupię je ponownie to postaram się zużyć przez jeden sezon. Jednak za taką cenę warto mieć je chociaż na lato, nogi będą nam pięknie błyszczeć w słońcu :)
Lakier do paznokci H&M - Bad Temper
Lakier do paznokci w kolorze Bad Temper, kupiłam w sklepie H&M jakiś rok temu (albo trochę więcej) dlatego nie bardzo pamiętam ile kosztował. Wyciągając go w tym tygodniu z szafy, nie pamiętałam dokładnie dlaczego nie używałam go w tamtym sezonie skoro tak ładnie wygląda w buteleczce. Ale już przy po pierwszym dniu ponownego używania doskonale wiedziałam czemu.
Zacznę jednak od koloru bo nazwa za dużo Wam pewnie nie mówi. W opakowaniu wygląda na piękny, opalizujący fiolet. Drobinki są fioletowo-niebieskie oraz czerwono-różowe, jednak na paznokciach są zdecydowanie mniej widoczne. Jednak podczas malowania pierwsza, cienka warstwa wygląda raczej na wyblakły, szarawy granat, w dodatku kolor nierówno pokrywa płytkę tzn. nie ważne jak bardzo bym się starała i poprawiała to miejscami prawie nie widać koloru i prześwituje płytka paznokcia. Żeby uzyskać odpowiedni kolor potrzeba nałożyć albo grubszą drugą warstwę albo trzy cienkie. Na moich paznokciach lakier ten schnie strasznie długo przy takiej aplikacji, a że nie potrafię dłużej siedzieć bezczynnie to zawsze czymś go dotknę i nieestetyczne ślady gotowe. Z trwałością też niestety jest u mnie kiepsko bo już tego samego dnia mam odpryski na końcówkach. Nie wiem czy trafił mi się kiepski egzemplarz, może stary albo ten kolor tak ma, a może te lakiery po prostu nie nadają się do moich paznokci. Na razie chyba nie skuszę się do wypróbowania innych odcieni. A może Wy macie lepsze doświadczenia z tymi lakierami?
PS. Przepraszam, że zdjęcia są słabej jakości ale robiłam je telefonem komórkowym. W rzeczywistości kolor jest dużo ładniejszy i ciemniejszy, ale można za to zobaczyć jak opalizuje ten lakier :) Jeśli ktoś jest ciekawy jak wygląda ten kolor na paznokciach polecam wpisać w google.pl "Bad Temper H&M" i w grafice na pewno coś znajdziecie.
Zacznę jednak od koloru bo nazwa za dużo Wam pewnie nie mówi. W opakowaniu wygląda na piękny, opalizujący fiolet. Drobinki są fioletowo-niebieskie oraz czerwono-różowe, jednak na paznokciach są zdecydowanie mniej widoczne. Jednak podczas malowania pierwsza, cienka warstwa wygląda raczej na wyblakły, szarawy granat, w dodatku kolor nierówno pokrywa płytkę tzn. nie ważne jak bardzo bym się starała i poprawiała to miejscami prawie nie widać koloru i prześwituje płytka paznokcia. Żeby uzyskać odpowiedni kolor potrzeba nałożyć albo grubszą drugą warstwę albo trzy cienkie. Na moich paznokciach lakier ten schnie strasznie długo przy takiej aplikacji, a że nie potrafię dłużej siedzieć bezczynnie to zawsze czymś go dotknę i nieestetyczne ślady gotowe. Z trwałością też niestety jest u mnie kiepsko bo już tego samego dnia mam odpryski na końcówkach. Nie wiem czy trafił mi się kiepski egzemplarz, może stary albo ten kolor tak ma, a może te lakiery po prostu nie nadają się do moich paznokci. Na razie chyba nie skuszę się do wypróbowania innych odcieni. A może Wy macie lepsze doświadczenia z tymi lakierami?
"Wyszłam za mąż, zaraz wracam" (2012)
"Wyszłam za mąż, zaraz wracam" (tytuł oryginalny: Un Plan parfait) to francuska komedia romantyczna.
Opis filmu (z portalu filmweb.pl):
Marie (Diane Kruger) ma wszystko o czym mogłaby zamarzyć. Jest piękna, ma świetną pracę i przede wszystkim kocha nad życie. Jednak, gdy ukochany prosi ją o rękę, Marie wpada w panikę. Dziwne? Niekoniecznie. W rodzinie Marie od pokoleń bowiem panuje klątwa - pierwsze małżeństwa zawsze kończą się szybkim rozwodem. Dziewczyna wpada na szalony pomysł, jak oszukać przeznaczenie - postanawia znaleźć i poślubić przypadkowego mężczyznę, a potem jak najszybciej się z nim rozwieść. Plan z pozoru całkiem niezły i logiczny, ma swoją słabą stronę. Los lubi bowiem zaskakiwać. Przypadkowy wybranek Marie, okaże się więc nie taki całkiem przypadkowy, a ich wspólna podróż na koniec świata skończy się zupełnie gdzie indziej niż się zaczęła…
Należę do osób, które lubią obejrzeć lekki, przyjemny film, ten zaliczyłabym właśnie do tej kategorii. Znajdziemy tutaj oczywiście wątek romantyczny, poza tym odrobina przygód i kilka zabawnych momentów. Główni bohaterowie grani przez Kruger i Boon'a są trochę z innych bajek, właśnie na tym głównie opiera się humorystyczna część filmu. Oczywiście zakończenia można się z łatwością domyślić, choć scena finałowa troszkę mało realna ale urocza :) Na pewno nie uważam, żebym zmarnowała czas poświęcony na oglądanie tego filmu. Nie nudziłam się na nim a momentami nawet dobrze bawiłam. Polecam tym, którzy tak jak ja lubią taki rodzaj kina, szczególnie na jesienne, deszczowe wieczory.
Opis filmu (z portalu filmweb.pl):
Marie (Diane Kruger) ma wszystko o czym mogłaby zamarzyć. Jest piękna, ma świetną pracę i przede wszystkim kocha nad życie. Jednak, gdy ukochany prosi ją o rękę, Marie wpada w panikę. Dziwne? Niekoniecznie. W rodzinie Marie od pokoleń bowiem panuje klątwa - pierwsze małżeństwa zawsze kończą się szybkim rozwodem. Dziewczyna wpada na szalony pomysł, jak oszukać przeznaczenie - postanawia znaleźć i poślubić przypadkowego mężczyznę, a potem jak najszybciej się z nim rozwieść. Plan z pozoru całkiem niezły i logiczny, ma swoją słabą stronę. Los lubi bowiem zaskakiwać. Przypadkowy wybranek Marie, okaże się więc nie taki całkiem przypadkowy, a ich wspólna podróż na koniec świata skończy się zupełnie gdzie indziej niż się zaczęła…
Należę do osób, które lubią obejrzeć lekki, przyjemny film, ten zaliczyłabym właśnie do tej kategorii. Znajdziemy tutaj oczywiście wątek romantyczny, poza tym odrobina przygód i kilka zabawnych momentów. Główni bohaterowie grani przez Kruger i Boon'a są trochę z innych bajek, właśnie na tym głównie opiera się humorystyczna część filmu. Oczywiście zakończenia można się z łatwością domyślić, choć scena finałowa troszkę mało realna ale urocza :) Na pewno nie uważam, żebym zmarnowała czas poświęcony na oglądanie tego filmu. Nie nudziłam się na nim a momentami nawet dobrze bawiłam. Polecam tym, którzy tak jak ja lubią taki rodzaj kina, szczególnie na jesienne, deszczowe wieczory.
Jean-Christophe Grange - Zmiłuj się
Jean-Christophe Grange to francuski pisarz, autor thrillerów nazywany "francuskim Harlan'em Coben'em". Taki przydomek przeczytany na odwrocie książki "Zmiłuj się" zachęcił mnie do jej kupna, ponieważ Coben to zdecydowanie mój ulubiony pisarz.
Opis z okładki:
Organista Wilhelm Goetz kościoła Saint-Jean-Baptiste zostaje zamordowany. Ciało znaleziono bez widocznych obrażeń - poza jednym: z uszu zmarłego sączyła się krew. W jaki sposób zginął? Sekcja ujawnia uszkodzenie narządów słuchu - przebite bębenki. Nieoficjalne śledztwo rozpoczyna emerytowany komisarz brygady kryminalnej, Lionel Kasdan. Znalezione na miejscu zbrodni ślady wskazują, iż bestialskiej zbrodni mogło dopuścić się dziecko. Dziecko zabójca? Kasdan odkrywa, że kilku chłopców z chłopięcych chórów prowadzonych przez organistę zniknęło bez wieści w ostatnich latach. Jest też drugi trop - Goetz był uchodźcą politycznym z Chile. Przeszedł tortury za czasów dyktatury Pinocheta. Po ucieczce do Francji ciągle czegoś się bał. Czy padł ofiarą dawnych agentów junty? Z jakiego powodu? Czy wiedział coś o byłych nazistowskich oprawcach z obozów koncentracyjnych, którzy znaleźli schronienie na chilijskiej ziemi? A szczególnie o jednym z nich - muzyku specjalizującym się w okrutnych eksperymentach na ludziach?
Zdradzając jeszcze odrobinę fabuły dopowiem, że Kasdan'owi w śledztwie pomaga Cedric Volokine, młody funkcjonariusz wydziału ochrony małoletnich. Tworzą bardzo osobliwą parę bohaterów, co potwierdza się w dalszych częściach opowieści. W książce jest sporo odniesień historycznych, jak dla mnie trochę za dużo ale wiadomo, że każdy lubi co innego. Historia jest skomplikowana a rozwikłanie zagadki dość szokujące. Stanowczo nie chciałoby się, żeby ta opowieść miała w sobie coś prawdziwego. Dla tych co lubią wesołe, przyjemne książki ta będzie raczej zbyt mocna i trochę drastyczna. Poleciłabym fanom thrillerów i kryminałów.
Opis z okładki:
Organista Wilhelm Goetz kościoła Saint-Jean-Baptiste zostaje zamordowany. Ciało znaleziono bez widocznych obrażeń - poza jednym: z uszu zmarłego sączyła się krew. W jaki sposób zginął? Sekcja ujawnia uszkodzenie narządów słuchu - przebite bębenki. Nieoficjalne śledztwo rozpoczyna emerytowany komisarz brygady kryminalnej, Lionel Kasdan. Znalezione na miejscu zbrodni ślady wskazują, iż bestialskiej zbrodni mogło dopuścić się dziecko. Dziecko zabójca? Kasdan odkrywa, że kilku chłopców z chłopięcych chórów prowadzonych przez organistę zniknęło bez wieści w ostatnich latach. Jest też drugi trop - Goetz był uchodźcą politycznym z Chile. Przeszedł tortury za czasów dyktatury Pinocheta. Po ucieczce do Francji ciągle czegoś się bał. Czy padł ofiarą dawnych agentów junty? Z jakiego powodu? Czy wiedział coś o byłych nazistowskich oprawcach z obozów koncentracyjnych, którzy znaleźli schronienie na chilijskiej ziemi? A szczególnie o jednym z nich - muzyku specjalizującym się w okrutnych eksperymentach na ludziach?
Zdradzając jeszcze odrobinę fabuły dopowiem, że Kasdan'owi w śledztwie pomaga Cedric Volokine, młody funkcjonariusz wydziału ochrony małoletnich. Tworzą bardzo osobliwą parę bohaterów, co potwierdza się w dalszych częściach opowieści. W książce jest sporo odniesień historycznych, jak dla mnie trochę za dużo ale wiadomo, że każdy lubi co innego. Historia jest skomplikowana a rozwikłanie zagadki dość szokujące. Stanowczo nie chciałoby się, żeby ta opowieść miała w sobie coś prawdziwego. Dla tych co lubią wesołe, przyjemne książki ta będzie raczej zbyt mocna i trochę drastyczna. Poleciłabym fanom thrillerów i kryminałów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)